Rower w częściach, bagaż w całości, ja - cały w skowronkach.
Od rana jestem podekscytowany propozycją podwiezienia do Abbeville, dokąd Justyna udaje się w ramach swoich zawodowych obowiązków. A zatem tuż po śniadaniu pakujemy wszystko do auta i ruszamy. W drodze staram się wsłuchiwać w opowieść Justyny, jednak co chwilę przyłapuję się na tym, że to nie Ona, a ja mówię. Uważajcie więc, bo rzadko bywam tym, za kogo mnie mają - uważnym słuchaczem!
W drodze zmiana planów, która nieomal wysadza mnie z fotela: Justyna postanawia zatrzymać się w Amiens. Mamy wejść do Katedry!
Katedra w Amiens.
Wydawało mi się, że ją znam. Jakże się myliłem! Tu uświadamiam sobie jeszcze i to, że w kontakcie z katedrą ważna jest nie tylko wiedza o niej, ile raczej odkrycie w sobie potrzeby, a nawet konieczności wejścia na ten najwyższy z Dziedzińców miejskiej zabudowy, która, gdy nie ma w niej, lub tylko ignorujemy obecność w niej świątyni staje się strukturą płaską, pozbawioną środka (ciężkości). Czy miasto nie staje się wówczas pełną rozmaitych pułapek i sprzeczności krzyżówką dróg, rebusem, który nie ma sensownego wyjaśnienia?
Wydaje mi się też, że w myśli tej pobrzmiewa jakby echo starożytnych i złowieszczych znaczeń, jakie tradycja literacka przywiązała do frazy "miejski labirynt".
I jeszcze to, że do katedry w Amiens nie wchodzi się ot, tak po prostu. Myślę tu o różnicy, która sprawia, że w katedrze odnajdujemy coś więcej niż tylko muzealną pamiątką. (Ta uwaga jest na mój użytek i dociera do mnie z wcale nie tak odległej przeszłości.) Więc cały zamieniam się w słuch. I wydaje mi się, że moja Przewodniczka także daje się prowadzić komuś Niewidzialnemu. Oboje respektujemy obecność Gospodarza. I sądzę, że jeśli chodzi o katedrę, jest to naturalny sposób bycia w takim, jak to, miejscu.
Tak, do Katedry nie wchodzi się ot, tak po prostu. Nie wystarczy oprzeć rower o ścianę a bagaż powierzyć opiece najbliżej stojącego z Aniołów i po prostu wejść. I nie mam tu myśli przygotowania z zakresu wiedzy historycznej, architektury czy innych. Jak zauważa M.Proust, przeżycia prostego człowieka w kontakcie z katedrą bywają nie mniej głębokie i autentyczne, niż w przypadku kogoś, kto kieruje się znawstwem.
Ościeża katedralnych drzwi, pozwalają, by do wnętrza wszedł, nie pochylając głowy każdy, nawet olbrzym - Goliat. Jednak dalej postąpi tylko ten, kto jak Dawid, ma serce mężne, mądre i wrażliwe na Boga.
Nad naszym wejściem czuwa cały szereg królów, Tych biblijnych i tych póżniejszych, nowożytnych, którzy rozumieli swoje posłannictwo jako urzeczywistnianie na ziemi Królestwa Bożego.
Dalej - mężowie Boży, Apostołowie. Prorocy Słowa i wysłannicy Bożego gniewu.
Mistrzowie dłuta umieli zamknąć w kamieniu nawet postaci Aniołów, które pojawiły się na placu budowy, by przysłuchiwać się naradom cechowym i czuwać nad tym, by sprawy czyli kamień, biegły we właściwym kierunku czyli wzwyż.
Nie brak tu i zwierząt. I tych domowych i tych, które na co dzień buszują w leśnym poszyciu, a których obecność w mieście komentuje się w trakcie wieczornych rozmów przy winie i pieśni w pobliskiej oberży. (In taberna quando sumus…)
We wnętrzu katedry godzę się z faktem (ale tylko na krótko, na chwilę), że nie da się go sfotografować. Dokoła las kolumn, filarów i służek biegnących od zwornika sklepienia wzdłuż linii sił (z grawitacji czyniących poemat) ku podstawie. Po drodze mijają światło igrające w oknach, prześwitach tryforiów by na koniec miękko opaść tuż przy samej posadzce. Dzień Dobry!
A dlaczego by nie pokonać tej drogi raz jeszcze ale w kierunku przeciwnym, aż do sklepienia, które zamyka się nad naszymi głowami ledwie widoczne, jak niebo w pogodny dzień? - zdaje się pytać światło. I nie czekając na nasze zaproszenie powtarza swój ponad-zmysłowy taniec.
I jeszcze plan świątyni pomyślany tak, by spotkać nas z Tajemnicą, której Obecność zaznacza tu małe, czerwone światełko...
I tylko smutek pustych Ołtarzy, na których nie składa się już Najświętszej Ofiary...
A w tym samym czasie na zewnątrz też dzieją się sprawy, których przeoczyć nie wolno. Na najbliższym naszym oczom poziomie fasady święci, którzy dla wiary "potracili" głowy i życie, a w zamian otrzymali chwałę i życie nieprzemijające. Wśród nich Dionizy, jeden z patronów Francji, Święty, który chyba całkiem niechcący stał się ojcem gotyku. "Le beau Dieu d' Amiens" wzywa do pięknego życia. Wizja sądu ostatecznego i Chrystus na majestacie przesłanie to zdaje się aktualizować w krytycznym dla naszego życia momencie.
Labirynt na posadzce nie zdradza już tego samego wiekowego pochodzenia i funkcji, jakie zdawał się posiadać ten, w niedalekim Saint-Quentin. Tu nie ludzkie kolana wygładziły kamień w zastępczej pielgrzymce do Ziemi Świętej, dlatego nawet go nie fotografuję. Jest zbyt perfekcyjny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz