Rouen

Rouen

niedziela, 22 października 2023

Do Montpellier...

W (33) rocznicę pewnego zdarzenia.

Żonie.


Po krótkiej nocy (na kemping docieram grubo po 22) jak zły sen powtarza się scenariusz z wczorajszego poranka. Małe Déjà vu? Na prawdę?

- Ej, centrum dowodzenia, co jest z wami?!

Nie mogę wyjechać z miasta! Ale to nie jest zwykłe błądzenie, gdzie zamiast w lewo skręcasz w prawo lub jedziesz na wprost, zamiast się cofnąć.

Rozwiązanie zagadki ścieżki prowadzącej z kempingu na drogę do Montpellier nie trwało wprawdzie tak długo, jak wczoraj, ale w równym, a może i większym, co wczoraj stopniu było irytujące, a w pewnym momencie nawet krępujące. Przecież mam nawigację, więc jak?

- A bosman tylko zapiął płaszcz i zaklął: ech do…


A co do ścieżki, to była na wyciągnięcie ręki, na długość szprychy. Tym razem schowana za zaporą betonowych bloków - między dwoma pasami jezdni! Tyle, że wjazd na nią widoczny był dopiero na wysokości środka przejścia dla pieszych, na które z oczywistych względów się nie spieszyłem, bo nawigacja wyraźnie pokazywała: tout droit, tout droit…!


Więc jadę. Jadę nabrzeżem wzdłuż wąskiego kanału Rhône À Sète. Dwie godziny później jestem już na przedmieściach Montpellier. Gdzie i kiedy, nie wiem, może wczoraj albo jeszcze wcześniej gubię kluczyk od rowerowego zapięcia i teraz rozmawiam o tym ze sobą na głos, po bosmańsku.

- Bo ja z nad morza jestem…


W tej sytuacji, zamiast na kemping jadę prosto do katedry. Rower z bagażem (bez zapięcia) nie powinien być aż tak łatwym łupem, jak bez. Później, jadąc z kempingu, znajdę sklep i kupuję nowe zapięcie. Drugi z pary kluczyków zaszyję przezornie na dnie ostatniej z kieszeni. Czy zapamiętam, która to kieszeń?


Sobota, 19 czerwca, wczesne popołudnie. Na mieście ruch. Coś się szykuje. Tu i tam grupki przebierańców w tęczowych strojach i po zęby uzbrojone patrole policji. Od wjazdu na ulice Montpellier nawiguję już w trybie "jedź i parkuj”, skutkiem czego, dość nieoczekiwanie ląduję w parku na tarasie wzgórza, ponad dachami okolicznej zabudowy. Widać stąd także „fort Saint-Pierre”, jak potocznie nazywa się tu katedrę św. Piotra.



Katedra.

Chciałem, żeby jak Panna Młoda w dniu ślubu - z obliczem skrytym za welonem, była mi tajemnicą. Dlatego wcześniej nie oglądałem zdjęć, nie studiowałem jej przeszłości. Wszystko, co o niej wiedziałem, to że nie była katedrą z "urodzenia". Została wybrana kilka wieków później, kiedy z nieodległego Maguelone przeniesiono tu biskupstwo. A więc, Panna z Odzysku... i Arystokratka!

Katedra Saint-Pierre. Z zewnątrz rzeczywiście twierdza, podobna z urody do Cecylii w Albi, dziesięciokrotnie potężniejsza od Notre Dame de la Mer. Otoczona przez 4 wieże - baszty, przypomina Królową z partii szachów. Na razie wieże stoją nieporuszone, ale na dany znak gotowe będą odeprzeć każdy możliwy atak.


(Obłaskawiony wdziękami Panien z Północy Quasimodo daremnie będzie tu szukać śladów urody, do których tak się już przyzwyczaił...).

Fasada - flankowana dwoma wąskimi, cylindrycznymi wieżami i nakryta baldachimem "weranda”. Wejście do katedry gdzieś z boku, między dwoma kolejnymi przęsłami.


Transept - wąski, jak talia, albo ramiona złożone w geście zamyślenia. Południowe ramię transeptu zamyka kontrastujący z resztą muru portal z figurą Dziewicy, trzymającej na ręku Dzieciątko. Biel nieskazitelna, jakby przed chwilą wyszła z mlecznej kąpieli albo innej chanson. Scena ukoronowania na pasie fryzu dopełnia całości. Historycznie, transept i zamykający nawę chór z pięcioboczną absydą pochodzą z XVIII wieku, a kolejne sto lat później zostały poddane jeszcze jednej przebudowie, tym razem w stylu neogotyckim.


Za progiem. Tu, jak gdzie indziej, nie tylko na północy, kamień zabiera nas wzwyż, ku światłu. Światło jest dyskretne. (Nie bój się spojrzeń, nikt nas nie zobaczy). Jest go dokładnie tyle, ile zmieści się pod zamkniętą powieką dachu.


Kruchta i organy. Przez wąskie przeźrocza wieżyczki (patrz - tam, po prawej stronie) przeciska się żółte światło. Słychać kroki wchodzącego po stopniach organisty. Kroki cichną, gaśnie światło. Jest Suita. To pewne, że Boelmann napisał swoje dzieło dla takich właśnie, jak to miejsce i chwili.


Wieczorem, po wizycie u Notre Dame des Tables (jakież pełne słodyczy wezwanie!) raz jeszcze przyjadę na wzgórze, z którego zobaczyłem Cię po raz pierwszy. Usiądę na pustej ławce i będę myślał o Twojej kruchości. I o trwaniu, które jest czymś więcej, niż przesypywane w klepsydrze ziarnka czasu.

I o kamiennych stągwiach, w których kiedyś woda stała się winem…

Nie bój się. Ucichły już armatnie wystrzały łobuzów od pana Hugues'a.

Nie bój się.
















poniedziałek, 9 października 2023

Do Saintes Maries de la Mer jadę...

Magdzie, z podziękowaniem, że zabrała mnie do 3 Marii…


Saintes Maries, - miejscowość przy ujściu Małego Rodanu do Morza Śródziemnego, a zarazem port i stolica regionu Camargue. Pojawiła się na mojej mapie na etapie planowania trasy, w pierwszym jej wariancie, by w kolejnym i ostatecznym - zniknąć. Bynajmniej nie dlatego, że, - jak zauważa na podróżnej Grupie Magda, - "nie ma tam katedry”.


Tak, Notre Dame de la Mer nie jest katedrą, ale w Arles i Saint Gilest też ich nie było. Powód wykreślenia Saintes Maries był bardzo prozaiczny: na jednym z końcowych etapów, - w pociągu z Bordeaux do Brestu, brakuje na oznaczony dzień miejscówek. A więc cięcie, skracam trasę. Wybór pada na najdalej wysunięty na południe Camargue - port Trzech Marii.


Tak, na początku były trzy Marie (Magdalena, Kleofasowa i Salome). Według starożytnej legendy, ok. roku 42 w trakcie trwających i okrutnych prześladowań Chrześcijan, Żydzi pojmali i wsadzili na łódkę pozbawioną wioseł (lub w innej wersji: okręt, pozbawiony żagli i steru) oraz prowiantu trzy Marie wraz z Łazarzem i ich służącą - Sarą. W wersji rozszerzonej na pokładzie znaleźli się także Maksymin i Marcellus, należący do grona siedemdziesięciu dwóch uczniów Chrystusa oraz Cedoniusz - ślepiec uzdrowiony przez Jezusa. Oprawcy spychają łódź na wody Morza Śródziemnego. Po długiej żegludze łódka niesiona morskimi prądami dociera do wybrzeża Francji… 

"i tak to się zaczęło…”

Podejrzenie Magdy, że "miejsce to mogłoby mnie zainteresować" okazuje się słuszne. Zwłaszcza, "że to naprawdę niedaleko…”

Więc jadę.

Bez wioseł i wiatru w żaglach, bez prowiantu, ale przynajmniej z zapasem wody na pokładzie - jadę, jadę, jadę…



I tak jadąc, przypominam gościnę, której tyle razy doświadczyłem daleko stąd - po drugiej stronie mapy, w Normandii - w domu Magdy i Sebastiana. Myślę o naszych spacerach po mieście i przegadanych przy stole godzinach. O katedrze z kamienia, ku której jechałem, a którą żywą, radosną i promieniującą wiarą spotykam w domu, na przeciwległym zboczu jednego ze wzgórz, na których zbudowane jest miasto.

I jeszcze o winie «Plan de Dieu» - bo jakże tu nie wspomnieć wina, myśląc o Coutances!?




Notre-Dame-de-la-Mer, to niewielka budowla w typie twierdzy, ze wszystkimi koniecznymi dla obronnych zastosowań atrybutami: gruby mur, wieże, na które prowadzą wąskie i kręte schody, krenalaż i szczeliny w murze na wysokości obejścia dachu do wypuszczania na oblegających gorących lub lepkich cieczy...


Swój obecny kształt kościół zawdzięcza przebudowie stojącej tu wcześniej kaplicy Merowingów. Miasto i kościół są celem dorocznych pielgrzymek Romów, którzy czczą tu św. Sarę, przybrawszy ją za swoją patronkę. Tradycja odpustu i towarzyszącego mu festiwalu (24 maja) znana jest od średniowiecza.




Obchodzę kościół. Wchodzę do wnętrza, odpierając po drodze "ataki" natrętnej pani, która raz po raz próbuje wcisnąć mi jakiś "cudowny" medalik. Nawa ciemna i prawie pusta. Na ścianach dekoracje, przypominające wypadki, które stanęły u początków założenia kościoła. Na końcu nawy podwyższone prezbiterium, a pod nim krypta z figurą św. Sary, ubranej w nieskończona liczbę wielobarwnych sukienek, które nadają postaci wygląd cygańskiej matrony. W murze, niemal pod sufitem na wysokości prezbiterium wnęka, a w niej miniatura barki, - symbol łodzi, na której przypłynęli tu wygnańcy z Ziemi Świętej. Wejście na dach. Nie mogę się oprzeć, mimo, że pomysł ponownego wystawienia się na słońce wydaje się szaleństwem. Wspinam się wąskimi schodami. Nie sposób się na nich minąć. Nie sposób było tu wedrzeć z bronią w rękach, a bez niej oznaczało to pewną śmierć.

- Uda się, myślę sobie...




Z dachu roztacza się widok na panoramę miasteczka i tysiące płaskich, krytych czerwoną dachówką małych poletek. Całkiem blisko, na małej arenie, trwa konkurs piękności koni Camargue. Do pokazu przygrywa orkiestra...


Trzy Marie... Legenda? Nie sądzę. Kult świętej Marii Magdaleny, - sanktuarium w Saint Maximin (na drodze między Niceą a Marsylią), kościoły, wspominające jej imię (jak te, które pamiętam - w Vezelay czy w Châteaudun) świadczą o czymś więcej. Misyjny zapał wygnańców z Jerozolimy, liczne cuda za życia i po ich śmierci nie dadzą się „usprawiedliwić” tylko prowansalską legendą.

Dopóki trwa wiara w cuda…

Jak ten, w Kanie.

Jak ten, w Coutances, w Normandii, po drugiej stronie mapy...