Magdzie, z podziękowaniem, że zabrała mnie do 3 Marii…
Saintes Maries, - miejscowość przy ujściu Małego Rodanu do Morza Śródziemnego, a zarazem port i stolica regionu Camargue. Pojawiła się na mojej mapie na etapie planowania trasy, w pierwszym jej wariancie, by w kolejnym i ostatecznym - zniknąć. Bynajmniej nie dlatego, że, - jak zauważa na podróżnej Grupie Magda, - "nie ma tam katedry”.
Tak, Notre Dame de la Mer nie jest katedrą, ale w Arles i Saint Gilest też ich nie było. Powód wykreślenia Saintes Maries był bardzo prozaiczny: na jednym z końcowych etapów, - w pociągu z Bordeaux do Brestu, brakuje na oznaczony dzień miejscówek. A więc cięcie, skracam trasę. Wybór pada na najdalej wysunięty na południe Camargue - port Trzech Marii.
Tak, na początku były trzy Marie (Magdalena, Kleofasowa i Salome). Według starożytnej legendy, ok. roku 42 w trakcie trwających i okrutnych prześladowań Chrześcijan, Żydzi pojmali i wsadzili na łódkę pozbawioną wioseł (lub w innej wersji: okręt, pozbawiony żagli i steru) oraz prowiantu trzy Marie wraz z Łazarzem i ich służącą - Sarą. W wersji rozszerzonej na pokładzie znaleźli się także Maksymin i Marcellus, należący do grona siedemdziesięciu dwóch uczniów Chrystusa oraz Cedoniusz - ślepiec uzdrowiony przez Jezusa. Oprawcy spychają łódź na wody Morza Śródziemnego. Po długiej żegludze łódka niesiona morskimi prądami dociera do wybrzeża Francji…
"i tak to się zaczęło…”
Podejrzenie Magdy, że "miejsce to mogłoby mnie zainteresować" okazuje się słuszne. Zwłaszcza, "że to naprawdę niedaleko…”
Więc jadę.
Bez wioseł i wiatru w żaglach, bez prowiantu, ale przynajmniej z zapasem wody na pokładzie - jadę, jadę, jadę…
I tak jadąc, przypominam gościnę, której tyle razy doświadczyłem daleko stąd - po drugiej stronie mapy, w Normandii - w domu Magdy i Sebastiana. Myślę o naszych spacerach po mieście i przegadanych przy stole godzinach. O katedrze z kamienia, ku której jechałem, a którą żywą, radosną i promieniującą wiarą spotykam w domu, na przeciwległym zboczu jednego ze wzgórz, na których zbudowane jest miasto.
I jeszcze o winie «Plan de Dieu» - bo jakże tu nie wspomnieć wina, myśląc o Coutances!?
Notre-Dame-de-la-Mer, to niewielka budowla w typie twierdzy, ze wszystkimi koniecznymi dla obronnych zastosowań atrybutami: gruby mur, wieże, na które prowadzą wąskie i kręte schody, krenalaż i szczeliny w murze na wysokości obejścia dachu do wypuszczania na oblegających gorących lub lepkich cieczy...
Swój obecny kształt kościół zawdzięcza przebudowie stojącej tu wcześniej kaplicy Merowingów. Miasto i kościół są celem dorocznych pielgrzymek Romów, którzy czczą tu św. Sarę, przybrawszy ją za swoją patronkę. Tradycja odpustu i towarzyszącego mu festiwalu (24 maja) znana jest od średniowiecza.
Obchodzę kościół. Wchodzę do wnętrza, odpierając po drodze "ataki" natrętnej pani, która raz po raz próbuje wcisnąć mi jakiś "cudowny" medalik. Nawa ciemna i prawie pusta. Na ścianach dekoracje, przypominające wypadki, które stanęły u początków założenia kościoła. Na końcu nawy podwyższone prezbiterium, a pod nim krypta z figurą św. Sary, ubranej w nieskończona liczbę wielobarwnych sukienek, które nadają postaci wygląd cygańskiej matrony. W murze, niemal pod sufitem na wysokości prezbiterium wnęka, a w niej miniatura barki, - symbol łodzi, na której przypłynęli tu wygnańcy z Ziemi Świętej. Wejście na dach. Nie mogę się oprzeć, mimo, że pomysł ponownego wystawienia się na słońce wydaje się szaleństwem. Wspinam się wąskimi schodami. Nie sposób się na nich minąć. Nie sposób było tu wedrzeć z bronią w rękach, a bez niej oznaczało to pewną śmierć.
- Uda się, myślę sobie...
Z dachu roztacza się widok na panoramę miasteczka i tysiące płaskich, krytych czerwoną dachówką małych poletek. Całkiem blisko, na małej arenie, trwa konkurs piękności koni Camargue. Do pokazu przygrywa orkiestra...
Trzy Marie... Legenda? Nie sądzę. Kult świętej Marii Magdaleny, - sanktuarium w Saint Maximin (na drodze między Niceą a Marsylią), kościoły, wspominające jej imię (jak te, które pamiętam - w Vezelay czy w Châteaudun) świadczą o czymś więcej. Misyjny zapał wygnańców z Jerozolimy, liczne cuda za życia i po ich śmierci nie dadzą się „usprawiedliwić” tylko prowansalską legendą.
Dopóki trwa wiara w cuda…
Jak ten, w Kanie.
Jak ten, w Coutances, w Normandii, po drugiej stronie mapy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz