Rouen

Rouen

niedziela, 26 lutego 2023

trzy po 3 x dwa

czyli o tym, że Poezji nie należy traktować dosłownie…





„Hermes, pies i gwiazda” – Zbigniew Herbert


Hermes idzie przez świat. Spotyka psa.

– Jestem bogiem – przedstawia się grzecznie Hermes.

– Pies wącha jego nogi.

– Czuję się samotny. Ludzie zdradzają bogów. Ale zwierzęta nieświadome i śmiertelne oto czego pożądamy. Wieczorem po całodziennej wędrówce usiądziemy pod dębem. Powiem ci wtedy, że czuję się stary i chcę umrzeć. To będzie kłamstwo potrzebne abyś lizał moje ręce.

– Owszem – odpowiada niedbale pies – będę lizał twoje ręce. Są chłodne i mają dziwny zapach.

Idą. idą. Spotykają gwiazdę.

– Jestem Hermes – mówi bóg – i wydobywa jedną ze swych najpiękniejszych twarzy. – Czy nie chciałabyś pójść z nami na koniec świata? Postaram się aby tam było przeraźliwie i abyś musiała oprzeć głowę na moim ramieniu.

– Dobrze – mówi szklanym głosem gwiazda. Wszystko mi jedno dokąd idę. A z tym końcem świata to naiwność. Niestety nie ma końca świata.

Idą. Idą. Pies, Hermes i gwiazda. Trzymają się za ręce. Hermes myśli, że gdyby drugi raz wyruszał szukać przyjaciół nie byłby taki szczery.





„Krzesła” – Zbigniew Herbert "Studium przedmiotu”, 1961

Któż by pomyślał, że ciepła szyja stanie się poręczą a nogi skore do ucieczki i radości zesztywnieją w cztery proste szczudła. Dawniej krzesła były to piękne kwiatożercze zwierzęta. Zbyt łatwo jednak dały sił oswoić i teraz jest to najpodlejszy gatunek czworonogów. Straciły upór i odwagę. Są tylko cierpliwe. Nikogo nie stratowały nikogo nie poniosły. Na pewno mają świadomość zmarnowanego życia.

Rozpacz krzeseł objawia się w skrzypieniu.

sobota, 18 lutego 2023

Santiago de Compostela. 19 września. Pożegnania.

Poniedziałek, 18 września. Czas pożegnać Miasto Apostoła. Autobus do Irun odjeżdża o 16:45. Na dworcu pojawię się jednak godzinę wcześniej, żeby przygotować rower do transportu. Przewóz rowerów na tej trasie jest chyba codziennością, bo „Alsa”, mój dzisiejszy przewoźnik proponuje na tą okoliczność całkiem ekonomiczne rozwiązanie - „jednorazówki”, które za kilkanaście euro można nabyć w dworcowym kiosku.


Do dzisiejszego poranka wszystko wydawało się proste: wczoraj toreb zabrakło, ale sprzedawca zapewnia, że następnego dnia rano będą już na pewno.

I co, zapytacie…? Przyznaję, nie raz i nie dwa zdarza(ło) mi się pomylić lub zgubić drogę, ale żeby na przestrzeni o skończonych 3 wymiarach nie znaleźć kiosku, który był tu jeszcze kilka godzin wcześniej?! 


W takiej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest wyprawa do Decathlonu. Obieram kurs na „za miasto” i szykuję się - już to wiem, na całkiem spory wydatek. Po drodze rozglądam się jednak uważnie w nadziei, że może objawi się jakieś inne, tańsze rozwiązanie. Mijam stację benzynową, aptekę, sklep ogrodniczy. Tam personel podpowiada mi, że to czego szukam, mają w Ferraxaría Agrofer - czyli popularnym „żelaźniaku”, który - trochę oddalony od ulicy - właśnie minąłem! 4 metry folii i rolka malarskiej taśmy załatwiają sprawę. Teraz już spokojny wracam do albergi po bagaż.


Jadę na Plaza del Obradoiro. Tam spotkam się z Loekiem i po raz ostatni wypijemy kawę. Loek dopiero jutro wraca do siebie, do Utrechtu. I trochę mu zazdroszczę tego jednego dnia.

Ta godzina - niewymuszone chwile milczenia i rozmowy o najbliższych planach - będzie miała w sobie coś z atmosfery ostatnich dni: smakowania potraw, zachwytów nad architekturą, planowania trasy, planowania noclegów... Czy byliśmy sobie potrzebni, czy tylko towarzyszyliśmy sobie? Przecież każdy z nas mógł pokonać tą drogę w pojedynkę, oddzielnie. Albo w zupełnie innym towarzystwie… To Camino...


A teraz jeszcze pożegnanie z Katedrą. Chwile zachwytu i czułości, jaką mogą podarować tylko portale gotyckich i romańskich katedr! Zatrzymuję się przed Puerta de las Platerias – Portalem Złotników, tak pięknie oświetlonym o tej godzinie południowym słońcem. Przede mną dziedziniec, z którego wchodzi się do południowego ramienia transeptu. Portal, dwoje drzwi, z których każde ma swój własny program ikonograficzny, rozpisany w półkolistym, głęboko osadzonym w murze i zamkniętym potrójnym rzędem łuków, tympanonie.

 

Prawy tympanon zdobiony jest scenami o tematyce pasyjnej – Biczowanie i Koronowanie Cierniem. Jest też scena Uzdrowienia ślepca. Wyżej, nad krawędzią obramowania - Pokłon Trzech Króli. Pod kapitelami „podpierającymi” grube łuki archiwolt rozpoznaję trzymającego lutnię Króla Dawida, a także Adama i Ewę w scenie Wygnania z Raju. Na górnym fryzie - scena Przemienienia Pańskiego, postać Abrahama i grający na trąbach aniołowie.


Tympanon po lewej stronie wypełniają sceny kuszenia Chrystusa na pustyni. Scenę zamyka postać siedzącej, półnagiej kobiety, trzymającej na kolanach czaszkę. To wyobrażenie heterodoksji i nawiązanie do katarskiej herezji, która w ojczyźnie Mistrzów z Moissac i Conques, którym przypisywane jest autorstwo portalu, uwiodła i zgubiła tak wiele dusz. 


Światło słońca przesuwa się po kamiennych figurach, a ja stoję znieruchomiały, zawieszony między niebem a ziemią, „czuły barbarzyńca”… godny tego miana nie tylko ze względu na pośpiech, ale też nieubłagany upływ czasu. A przecież tyle czułości i delikatności, domagających się uwagi i wzajemności w tych kamiennych postaciach! Ach, gdyby był tu Jozue, wydłużyłby dzień i zatrzymał słońce, i księżyc, jak wówczas, pod Gibeon, "gdy Pan po raz pierwszy usłuchał głosu człowieka…”


Na dworcu znowu pośpiech, bo powiewy wiatru utrudniają opanowanie płaszcza folii. Kierowca też się spieszy, bo i bagażu jest sporo i trzeba go tak rozmieścić pod pokładem, żeby osoby wysiadające wcześniej nie miały problemu z odebraniem swoich rzeczy.

   

Irun, wtorek, szósta rano. Moją wyprawę kończę w mieście, w którym rozpoczyna się Camino del Norte, północny, niezwykle malowniczy wariant drogi. Umęczony po nieprzespanej - bo jak tu spać w takich warunkach - nocy, uwalniam z krępującego opatrunku rower i jadę do Hendaye, dworca i stacji już po francuskiej stronie. Odległość dzieląca obie przygraniczne miejscowości, to zaledwie 4 km. I dopiero patrol na ostatnim rondzie przed wjazdem na most uświadamia mi, że właśnie mijam granicę. O ósmej z minutami wsiadam do pociągu i jadę do Bordeaux.


Myśl się rwie, słowa się kończą… Ktoś powiedział, że mówić o muzyce, to jak tańczyć o architekturze. Podobnych trudności doświadczyłem, próbując opowiedzieć Wam o Camino. Ale za to można o nim śpiewać. A może nawet i tańczyć. Jak Dawid, Król...