Rouen

Rouen

piątek, 29 września 2023

Saint-Gilles du Gard czyli (kolejna) Perła w koronie...

15 km na zachód od Arles, 20 km na południe od Nîmes, w murach dawnej, obronnej osady nad brzegiem „małego Rodanu” (Petit-Rhône, jedno z dwóch ramion delty Rodanu) stoi kościół opacki Saint-Gilles. Pojawia się nagle na małym placu pośrodku uliczek starego miasta…


Najpierw jednak stoczę walkę, a jej areną będą ulice Arles, - epizod, który zapamiętam na długo. Bez mała dwa kwadranse "upłyną", nim w końcu znajdę wjazd do ukrytego pod pasem jezdni tunelu, prowadzącego na drugi brzeg Rodanu. To, co widzę z poziomu chodnika, kłóci się z tym, co pokazuje mi nawigacja. Dodatkowo mapa każe mi szukać ścieżki po drugiej stronie estakady…! To niewykonalne!

Jeżdżę tam i z powrotem, plącze się nić, która miała mnie wyprowadzić z tej „areny".

W końcu jest!

Jadę, jadę, jadę…

Słońce! Żeby choć jakaś chmurka na niebie, albo podmuch wiatru! Nie, żagiel na maszcie kierownicy ani drgnie.


Droga prowadzi równiną między ramionami delty Rodanu, a morzem. To Camargue, kraina flamingów, białych koni (też Camargue) i hodowli byków do course camarguaise - (podobno) - bezkrwawej odmiany korridy. Na północy - tereny uprawne, w części środkowej - bagna i jeziora (i komary), a od strony wybrzeża - piaszczyste wydmy. Droga do Saint Gilles prowadzi wśród łąk, na których pasą się stada koni. Przestałem liczyć...

Dwie godziny później jestem już na placu.



Kościół opacki Saint Giles, a pełnym tytułem - Saint Giles du Gard. Święty Idzi, Patron tego miejsca jest jednym z 14 Wspomożycieli. Na tej liście umieściła go zapewne sława cudów, dokonanych już za życia i chwilę później. To do Niego X wieków temu pielgrzymowali wysłannicy księcia Władysława I Hermana, by uprosić dla księcia i jego małżonki, Judyty, potomka: 


Bolesław, książę wsławiony.

Z daru Boga narodzony

Modły świętego Idziego

Przyczyną narodzin jego.


W jaki sposób to się stało

Jak się Bogu spodobało…

śpiewnie opowiadają o tym kolejne strofy Kroniki Polskiej Galla Anonima.


Pierwsze wrażenie, stojącego na pustym dziedzińcu widza jest trudne do opisania. Aż chce się usiąść choćby tylko na ulicznym kamieniu, bo najbliższe otoczenie nie daje innego wyboru.

Znajduję kawałek muru, przy którym mogę zaparkować. Za plecami remont jakiejś oficyny, hałasuje mały żurawik, kręci się betoniarka, wiadra z zaprawą z piskiem suną jedno po drugim na piętro i wyżej. Hałas ustanie na chwilę, na czas południowej siesty, ale do tej chwili i ja sam zdążę zjeść swój obiad. Otwieram puszkę muli (w oleju) i przegryzam resztką (wczorajszej) bagietki. W końcu przede mną jeszcze ponad 100 km jazdy...



Fasada. Tyle razy widziałem ją na zdjęciach, ale nigdy z tak bliska. W końcu jest! A już po chwili myśl, - czy to chciałem zobaczyć? Bo co tu widzę?! Większość dekoracji tympanonu, sceny na pasach fryzu, figury (domyślam, że Apostołów) wygląda, jak tarcze po strzeleckim popisie. Tylko Jakub Większy i Paweł, - dzieło mistrza Brunusa (Brunus me fecit…), zajmujący miejsce w prawej niszy głównego portalu, zdają się być nietknięte…


Oto opis zdarzeń, jakie zaszły tu w roku 1562:

Protestanci zdobywają miasto, plądrują kościół, palą bibliotekę i okaleczają rzeźby w portalach. W wyniku pożaru zawaliły się sklepienia. Opactwo zostało przekształcone w fortecę, w której mieścił się garnizon hugenotów. Dowódca nakazał zrównanie kościoła i dzwonnicy z ziemią. Dopiero przybycie wojsk królewskich pozwoliło ocalić portale i kryptę przed katastrofą. Nie chcąc być oskarżeni o egoizm, resztki po romańskim chórze protestanci zostawili dla przyszłych wandali. Dzieła zniszczenia dokończyła rewolucja francuska, tak samo „zakochana” w sztuce katolickiej, jak reformacja…*



Dzisiejsza bryła świątyni i jej wnętrze nie jest oryginalne. Rozpoczęta w 1650 roku renowacja kościoła zakończyła się skróceniem nawy o kilkadziesiąt metrów, niemal o połowę. W lewej nawie kościoła znajduję relikwiarz Patrona. W chórze, pozbawionym obejścia obraz ze sceną spotkanie Idziego z królem Wambą.



Większość dekoracji fasady została wykonana w latach 1140-1160. Kroniki wymieniają udział aż 5 Mistrzów, z których każdy charakteryzował się własnym, oryginalnym stylem.


Program ikonograficzny fasady, - postaci i dobór scen, jest odpowiedzią na potrzeby czasu i kryzysu wiary. Herezja Katarów zdobywa coraz szersze rzesze zwolenników i wyznawców. Prorocy i „kapłani” nowej religii - bez świątyń i hierarchii - przybywają tu z Langwedocji, zatruwając swoimi naukami umysły wiernych w Prowansji. Spotykamy ich także w odległym masywie Pirenejów.

Z Bretanii przybywa Pierre de Bruys. Piotr kwestionuje dogmat o przeistoczeniu, neguje ważność i potrzebę sakramentów, głosi bezużyteczność świątyń, domaga się zniesienia celibatu. Powodowany szczerą nienawiścią do krzyża (jako narzędzia męki Chrystusa - niegodnego w jego mniemaniu oddawanej mu czci) wznosi któregoś razu na placu przed kościołem stos z zebranych i połamanych krzyży, po czym go podpala. I tak też skończy, (podobno) wepchnięty w płomienie przez samych mieszkańców Saint Giles, zmęczonych porywczością i kolejnym świętokradztwem heretyka...


Niektóre z przedstawionych na pasie fryzu scen wprost nawiązują do będących źródłem zgorszenia  przejawów życia (niektórych) ludzi Kościoła; Kościoła, który od czasu reformy Cluniackiej już powoli i zdecydowanie podnosi się ze swojego poniżenia. Tu - scena wypędzenia kupców ze Świątyni, tam znowu - lekcja pokory - Chrystus, Pan i Mistrz umywa nogi Piotrowi. Odpowiedzią na smutny stan sprzed reformy będą już wkrótce nowe zakony kaznodziejskie i żebracze, ale dziś herezja zakorzeniła się tu mocno i upłynie jeszcze wiele czasu (i nie tylko czasu), aby ją wykorzenić...



Sceny Męki Pańskiej: biczowanie, niesienie krzyża i ukrzyżowanie (rzadko spotykane na tympanonach romańskich) są wykładem wiary dla negujących ludzką naturę, a zatem - realność cierpień i śmierci  Zbawiciela. 

Tej tematyce poświęcona jest cała dekoracja południowego portalu.



Tympanon w portalu północnym dedykowany jest Bożej Rodzicielce. Widać to po śladach polichromii. Moje początkowe przypuszczenie potwierdzi odkryta później „ściąga”, szczegółowo opisująca wszystkie postaci i ich miejsce w układzie fasady.



W tympanonie portalu głównego - „Chrystus na majestacie” w otoczeniu 4 figur, symboli Ewangelistów.


Plac przed kościołem powoli wypełnia się słońcem, cień ustępuje przed światłem - pozór przed prawdą. Stopień po stopniu. Nim jednak słońce wykona całą swoją pracę, ukazując ogrom i grozę zniszczeń, budząc na przechodniu na przemian - trwogę i nadzieję, ja będę już w drodze do Saintes Maries de la Mer.

Ach, gdybym wiedział, że portal kościoła w Saint Gilles, to ostatnie takie wołanie na moim szlaku - choć przecież przede mną jeszcze wielkie katedry Montpellier, Bezier, Carcassonne, Narbonne, Tuluzy!, - zostałbym tu dłużej, nie liczył czasu, i jak posłowie księcia Władysława - odjechałbym z twarzą promienną...


A teraz już opuszczam miasto...


Miasto? (raczej) kiepską „oprawę" w której znajduje się jeden z najcenniejszych klejnotów sztuki romańskiej... klejnot porzucony i zaniedbany. Gdyby miasto było czyste, przyjazne, gdyby stare domy – których elegancję wyczuwamy pod brudem - do tej pory nie odrestaurowane, zostały chociaż trochę oczyszczone, Saint-Gilles zaznałoby szczęśliwego losu miast, nawet tych skromnych, które wiedziały, jak podkreślić swoje wyjątkowe dziedzictwo. Dlaczego miasto liczące ponad 13 tyś. mieszkańców nie miałoby wyglądać tak gościnnie jak Conques z 300 mieszkańcami? Albo mieć oprawę, jak Saint-Pierre w Moissac, mieście liczącym 12 tyś. mieszkańców?

To, czego jesteśmy tu świadkami, budzi tylko jedno pragnienie: jak najszybciej opuścić miejsce, które emanuje pogardą dla średniowiecznej, chrześcijańskiej przeszłości Francji. I przepełnieni smutkiem wyruszyliśmy w dalszą drogę…*


* Saint-Gilles du Gard


Inne zdjęcia:





wtorek, 5 września 2023

Arles. "Port" i "kanał" - ciąg dalszy.

Spoglądam na Arenę, która w istocie jest dwu- a nie, jak mi się zdawało wcześniej, -trzy poziomowa; zostawiam ją po lewej stronie i kieruję się ku fasadzie Notre-Dame-la-Major d’Arles.

Lewo - prawo... Te „wskazówki" nie mają w tym momencie (i miejscu) większego znaczenia, bo tak na prawdę idę ku wschodowi, tam, skąd wyszedł pierwszy promień światła. I Słowo, które stało się Ciałem.

- Niech się stanie…

- I stało się:


"Roku świata 4414, Jezusa Chrystusa 453, pontyfikatu św. Leona wielkiego - 14, cesarzy Walentyniana i Marcjana 3, kiedy konsulami w Arles byli Opilion i Vincomalus, roku 5 Merowiusza, króla Franków, rok 5 ósmych id lipcowych, ten kościół Sante Marie Majeure tego miasta Arles został konsekrowany w obecności nas, biskupa Ravenniusa tego miasta i 34 biskupów, którzy świętowali w tym samym miejscu trzeci synod w Arles.”


Tej treści inskrypcja wykuta w kamieniu znajdowała się nad wejściem do przedsionka aż do roku 1592, kiedy rozpoczęto przebudowę fasady.

Ustanowiona kolegiatą przez papieża Juliusza III w roku 1551 była Notre Dame de la Maior, - w odróżnieniu od innej o tym tytule świątyni w Arles - stale ulepszana i upiększana. W XVI wieku dokonano całkowitej przebudowy chóru i jego absydy. W 1579 r. odbudowano dzwonnicę. W trakcie trwających w XIX wieku kolejnych prac dobudowano do nawy, po jej północnej i południowej stronie, kaplice.



Zabytki, które spotykam w mieście świadczą o silnej obecności Rzymian nie tylko w obrębie murów (nie wspomniałem przecież o termach Konstantyna), ale także poza nimi, czego przykładem jest łączący miasto z portem kanał Fossae Marianae.

Jednak na mojej mapie to Notre Dame i św. Trofim są dziś „portem” i „kanałem”. Portem, do którego, czy to lądem czy z morza, przybywali apostołowie i misjonarze, i z którego słali ziarno „Dobrej Nowiny” po całej Galii Narbońskiej i dalej, na zachód i północ dzisiejszej Francji.

Przyglądam się liście Świętych, których myśl i słowo, ascetyczny wysiłek i wierność prawdzie Ewangelii tchnęły w bezduszne, rzymskie prawo nowego ducha i stworzyły opartą na Ewangelii moralność.

Z biegiem czasu, z  początkiem epoki karolińskiej, powstaną na tej ziemi nowe i nieznane dotąd rodzaje więzi społecznych i rodzinnych; więzi, oparte na ideale wierności i służby. Stary rzymski porządek ustąpi miejsca nowemu i przetrwa aż do czasów Lutra, stając się podstawą jedności Europy i jej dobrostanu. Ale to wszystko dopiero będzie...

Dziś jestem gościem świętych mężów: Trofima, Cezarego, Honorata, Aureliusza. Trofim jest tu pierwszym biskupem (ok. 250), a Honoratowi przypisuje się założenie klasztoru (427).



Idę w stronę katedry wąskimi i pustymi uliczkami. Listonosz rozwozi listy. Ci, którzy dziś nie dostaną poczty, będą musieli zadowolić się zwykłym „Dzień dobry”. Na parapecie wygrzewa się w promieniach południowego słońca kot. Pod stopami kamienny bruk i inne wynalazki średniowiecznych miast...


Katedra św. Trofima od roku 1801, kiedy stolica biskupia została przeniesiona do Aix-en-Provence, jest już tylko kościołem parafialnym. Po św. Serninie z Tuluzy jest zapewne największą w tej „klasie” budowlą. Styl bazylikowy, trzy nawy, chór i obejście wokół. W roku 1152 biskup Arles przenosi do katedry relikwie św. Trofima. Tu koronowani są Fryderyk Barbarossa (1178) i Henryk IV (1365).



Wnętrze katedry dość ciemne, mroczne, bo okna niewielkie i zawieszone wysoko ponad sklepieniem naw bocznych. „Mroki średniowiecza”, - powie ktoś? Tak! Jak najbardziej, ale w znaczeniu czysto technicznym: jako „rusztowanie”, „rama" dla głównej treści przedstawienia: Światłości, która świeci w ciemności, i Której ciemność nie ogarnie

Zaś mrok (a może raczej jego połowa) jako środek wyrazu już wkrótce osiągnie swoją doskonałość w sztuce gotyckich witraży.


W środku nie ma zbyt wielu ozdób. Jest sarkofag, w którym (podobno) zamurowane są relikwie św. Honorata. Nagość murów osłaniają olbrzymich rozmiarów gobeliny. W lewej nawie - kaplica z niepoliczoną kolekcją relikwiarzy, jednak pierwsze, co na prawdę dostrzeżesz, to nie ilość, a mistrzostwo, z jakim zostały wykonane.




Fasada katedry. Ogląda się ją najlepiej w promieniach zachodzącego słońca. Tu Daniel w jaskini z lwami, tam - Samson i Dalila. Sceny pasyjne, fryz z Apostołami, hierarchie Aniołów, zwierzęta, a nad wszystkimi panuje On, - Król wiecznej Chwały, otoczony symbolami Ewangelistów.



A jak ją widział Poeta? Był tu całkiem niedawno, bo ledwie 60 lat temu:

Jeśli powiem, że owa katedra zaliczana do skarbów europejskiej kultury jest dowodem minionej świetności Arles, może to wywołać obraz ogromnej budowli kapiącej od ozdób. W istocie kościół w szarym habicie surowych kamieni, wciśnięty w rząd domów jest tak skromny, że można by go minąć nie zauważając, gdyby nie rzeźbiony portal. To nie gotycka katedra, która jak błyskawica rozcina horyzont, dominuje nad wszystkim, co ją otacza, ale budowla, której cała wielkość zawarta jest w proporcjach, mocno zakotwiczona w ziemi, przysadzista, ale nie ciężka.

Romańszczyzna, zwłaszcza romańszczyzna prowansalska jest nieodrodną córką antyku. Ma zaufanie do geometrii, prostych reguł liczbowych, mądrości kwadratu i statyki. Żadnego żonglowania kamieniem, ale jego stateczne i logiczne użycie. Satysfakcja estetyczna, jaką daje oglądanie tych budowli polega na tym, że elementy są widoczne, obnażone dla oczu obserwatora tak, że potrafi on sobie jasno odtworzyć proces powstawania dzieła, rozebrać i złożyć w swej wyobraźni kamień po kamieniu, wolumin po woluminie to, co ma tak przekonywającą i nieodpartą jedność”.



Ale przed wejściem do katedry wstąpię jeszcze w mury klasztoru. Krużganek. Otwiera się na zewnątrz szeregiem podwójnie posadzonych obok siebie kolumienek. Wyglądają, jak kamienny las. W koronach małych, równo przyciętych drzewek, jakby na przekór palącemu słońcu, tętni życie. Św. Bernard nie byłby zachwycony tą dekoracją, jednak prostaczka uczy ona Bożej bojaźni, a ta przecież jest początkiem mądrości! Więc podnoszę głowę wysoko, wyżej i uczę się…




Schody. Prowadzą na galerię i dalej, do dawnych pomieszczeń klasztoru. Dziś puste i jakby gotowe do zamieszkania. Stąd, z dachu, lepiej widać. Dziedziniec, wieżę na skrzyżowaniu naw katedry i topolę (choć to może tylko przerośnięty bukszpan?).




Raz jeszcze obchodzę wokół korytarz dziedzińca. I wtedy widzę go wyraźnie, jak Poeta: „Grecki apostoł o pięknej płaskiej twarzy, okolonej falą włosów. Ma otwarte usta i ogromne, mądre oczy, zapadające na zawsze w pamięć”.

I rzecz dziwna: od dłuższego czasu jesteśmy tu tylko my dwaj. Jakbyśmy byli umówieni. Spotkanie, którego bardzo pragnąłem. Twarzą w twarz. Teraz.


A teraz drogi Czytelniku, wyznam Ci w sekrecie, że bardzo chciałem zakończyć tą opowieść słowami ostatniego akapitu z bloga pewnej Podróżniczki, która była tu przede mną, ledwie 8 lat temu. To jej zawdzięczam to spotkanie. Ponieważ jednak myśl tam zamknięta ma tak przekonywającą i nieodpartą jedność z całością, zmieniam swój zamysł i odsyłam Cię do niej, do, - jeśli się Autorka nie obrazi - prozy „Herberta w spódnicy”…


A kiedy już przeczytasz, jestem pewny, że powtórzysz ze mną, że nie dano nam pod słońcem - nie tylko Arles - piękniejszej rzeczy, jak współ-odczuwanie. Choćby tylko przez chwilę. Teraz...



Pozostałe zdjęcia: