Rouen

Rouen

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Księga Słońca.

Słonku mojemu. W dniu Jej imienin.

Zima tego roku za strój wybrała sobie na prawdę wyjątkowo skromne odzienie. Czyżby pozazdrościła negliżu uczestniczkom konkursów piękności i sama zaplanowała wziąć udział w jakichś ludowych, karnawałowych miss-teriach?
Skutkiem tych dziwnych i nieodgadnionych zamiarów każdej w zasadzie z pór roku, zamiast śniegu, dyskretną bielą przykrywającego rozkopane chodniki i strzegących dostępu do autobusowego przystanku zasp, przez cały niemal tydzień pada deszcz. Żeby choć jeszcze deszcz ze śniegiem ale nie - sam deszcz! Pada od dni - ilu? - sam już nie wiem. A słońca - kiedy widzieliśmy je ostatnio? - jak na lekarstwo.
NIc więc dziwnego, że nasze myśli biegną na drugą stronę tej z wody i materii czasu utkanej kurtyny, ku niebu czerwcowemu i kilku jego pogodnym odsłonom. Bo to nie tak, że w ciągu tych ponad 3 tygodni nie mieliśmy ani jednego dnia, w którym słońce nie ukazałoby nam swojego pogodnego oblicza.

Mimo tego, że przy bohaterkach poprzedniej lektury - deszczu i wietrze, Księga Słońca wyglądać będzie, jak mocno zużyty, biblioteczny egzemplarz szkolnej lektury (tak, niestety, tym razem będą to na prawdę okładki a pomiędzy nimi kilka luźnych kartek), mamy oto szczery zamiar ją Wam przedstawić.

Po tym, jak już w Reims chmury zaczęły przybierać barwę roztopionego - choć przecież nie skutkiem panujących temperatur - ołowiu, postanowiliśmy udać się dalej, bardziej na południe. Zgodnie z resztą z wcześniejszym planem, tyle że nie przewidywał on aż tak gwałtownych, jak obecne, ruchów.
Z Chalons-en-Champagne przez Langres (Katedra św. Mammesa), pociągiem (bo wciąż pada) docieramy więc do Dijon (także tu witają nas deszczem).


Po wizycie w Katedrze św. Benignusa i pobliskiej, całkiem niepozornej przy niej Notre-Dame, pozostawiając na okoliczność kolejnego tu pobytu inne szacowne i warte uwagi zabytki, tuż koło południa wsiadamy na rower i wyprawiamy się do Auxonne. Tam także oczekuje nas nie mniej piękna, co widziana tu w Dijon, Piękna Pani i równie jak ta tutaj - filigranowa.
W drodze do Chalon-sur-Saône (także tam będzie padać) jedziemy najpierw do Autun. Katedra Św. Łazarza - w przeciwieństwie do pogody - jest niezwykle piękna, dlatego dotarcie do niej uznaliśmy za warte każdego trudu. 


Także tu, w Autun, pada, a jakby tego było mało, jakiś obdarzony wyjątkową wrażliwością artysta (ale nie legendarny Gislebertus) na środek placu dostawił jeszcze jedno źródło nieustannie szemrzące strumieniem wody.
Po wyjeździe z Chalon-sur-Saône jakby trochę się rozjaśnia i na czas jakiś (jak się wkrótce okaże - całkiem niedługi) przestaje padać. Przez Cluny (tak, właśnie to legendarne Cluny) i Tournus zmierzamy do Lyonu. 
I tu właśnie, w Lyonie, stroną tytułową otwiera się "Księga Słońca"!



Lyon. Sobota. Mija tydzień od wyjazdu z Reims. To tu, na kilka kilometrów przed wjazdem do miasta słońce ukazuje się w całej swojej krasie i, z krótkimi przerwami, stan taki utrzyma się przez 3 najbliższe dni, choć pod wieczór niebo znowu zaciągnie się chmurą i popada sobie do ranka.



Niedziela. Dzień pogodny i słoneczny. Katedra św. Jana Chrzciciela. Przed katedrą plac a na nim kiermasz i towarzysząca mu hałaśliwa, muzyczna oprawa. (Artysta wykonujący cover Boba Marleya’a brzmi wprawdzie mało odpustowo ale całkiem wiarygodnie).


A to? Czyżby brama do wnętrza Ziemi, droga na skróty? Nie, to zdjęcie "konkursowe", które wystawiłem z zadaniem odszukania mojej podróżnej machiny. Konkurs nie wyłonił zwycięzcy. Czy stało się tak z powodu braku zainteresowania nagrodą czy faktu, że jej nie ustanowiłem? A może dlatego, że wypatrywaliście pojazdu objuczonego sakwami? Nie wiem.


Jesteśmy w Vienne. 30 km na południe od miasta Lyon. To najdalej na południe wysunięty punkt na trasie. Stąd zakręcamy na zachód i przez Saint-Etienne (tam znowu będzie padać), Montbrison i Thiers docieramy do Clermont-Ferrand.


A tuż przed Thiers, "w nagrodę" za trud tak wielu na tym etapie podjazdów taki oto ukazuje się naszym oczom widok. I nie powiem, nogi się lekko ugięły...


Katedra Notre Dame w Clermont-Ferrand, pierwsza tego imienia od momentu opuszczenia Reims i widok w dół, na deptak, po którego obu stronach pod osłoną świateł nocy i kawiarnianych lampionów kwitnie bujne i hałaśliwe życie. Już trwa Euro a z nim niekończące się dyskusje, komentarze, spory.


W  Clermont wsiadamy do pociągu, który, mimo trwającego w całej Francji strajku kolejarzy, dowiezie nas do Nevers. Jest czwartkowe, słoneczne przedpołudnie, ale wokół katedry i oplatającej ją sieci uliczek dzieje się niewiele. 


W cieniu Katedry, kilkaset metrów stąd, w kaplicy dawnego konwentu Sióstr Miłości, w szklanej trumnie spoczywa ciało Bernadetty Soubirous, świętej Kościoła Katolickiego. Cisza, jaka tu panuje, zdaje się być wielkością niemal fizyczną, czymś, co chroni delikatne ciało Świętej w sposób bardziej wyrazisty i bezpośredni, niż szyba relikwiarza. Bernadetta, młynarka z Boly, pasterka owiec - Święty Motyl na Bożej Łące, Zdobycz Miłości Oblubieńca z Pieśni nad Pieśniami...


To był zaiste wyjątkowy dzień a panowanie słońca trwało przez całą drogę z Nevers aż do La Charité-Sur-Loire, a nawet jeszcze dalej, aż do noclegu nad brzegiem ciągnącego się wzdłuż nurtu Loary, spławnego kanału. Lecz w Saint-Benoit nastąpi kolejne tąpnięcie pogody, które, z niewielkimi  przerwami potrwa aż do Chartres.
A dziś już zamykam naszą (a teraz także i Waszą) "Księgę", "Umowną Księgę Słońca", lecz czynię to w przekonaniu, że już wkrótce ujrzycie jej okładkę i niebo malowane czystym błękitem. Niebo, które można zobaczyć nigdzie indziej, tylko w Pikardii.
ps. dziś po raz pierwszy od kilku dni zaświeciło słońce.

czwartek, 1 grudnia 2016

Notre-Dame de L'Épine - Księga wiatru, księga deszczu.

Reims - Val de vesle - L'Épine.
W poniedziałek po Niedzieli Bożego Ciała (we Francji Boże Ciało jest obchodzone w Niedzielę) zwijam wciąż mokry po 2 deszczowych nocach namiot. Jadę do L’Épine, jednego z wielu miast Europy, stanowiącego stację na Camino, drodze, jednej z wielu, łączących najodleglejsze krańce średniowiecznej Europy z Santiago de Compostela. Położony mało dogodnie, bo aż 20 km od centrum miasta (Reims) kemping żegna mnie potokiem łez. Pada, choć z przerwami, od wczoraj. I zdarzy się tak, że w ciągu kilku najbliższych dni poziom wód w okolicznych rzekach i kanałach osiągnie w wielu miejscach stan krytyczny.


Jadę do… no właśnie. Dokąd? Deszcz i silne porywy wiatru, sprawiające, że woda wyrzucana przez przednie koło wraca z powrotem na rowerzystę (ach, te widowiskowe, pierwsze miejsca!) sprawiają, że początkowe założenia stają pod znakiem zapytania. Ale nic to, jedziemy! Na końcu pierwszej części dzisiejszego etapu, 25 km dalej, czeka mnie bazylika Notre Dame de L’Épine, perła gotyku płomienistego, ostatnia odsłona stylu z jego obsesyjną wręcz tendencją do “ostatecznego wydelikacania” elementów dekoracyjnych. Mamy zamiar dotrzeć tam na Anioł Pański czyli w samo południe. A co dalej, zobaczymy.


O istnieniu bazyliki dowiedziałem się dość niedawno, tym razem z innego, niż moja Encyklopedia Gotyku, źródła. 
Warto będzie do niego zajrzeć nim jeszcze znajdziemy się na dziedzińcu, nim przekroczymy granice światów.

Notre-Dame de L'Épine czyli bazylika na cierniach. Taką bowiem “szatą" okrywało się pierwotnie miejsce, na którym w początkach XIV wieku postanowiono ufundować i wznieść świątynię.


Przy wjeździe do miasteczka zadziwia prowadząca środkiem dość niskiej i pospolitej zabudowy szeroka promenada. W całym pejzażu bazylika jawi się jak olbrzymi okręt, który przybył tu w ramach planu ”Korona Katedr” i tylko na chwilę zacumował pośród kilku małych rybackich łódek. I wielkie zdziwienie (postanowiłem bowiem nie przestawać się dziwić), że nie ma w pobliżu nikogo, kto choćby tylko udawałby zainteresowanie obecnymi na (i pod) pokładem Okrętu skarbami. Nikogo, nawet przygodnego widza.
Stoję więc przed portalem bazyliki, trochę jak przed porzuconą przez ślubny orszak Panną Młodą. A dokoła brzemienna smutkiem i granicząca niemal z rozpaczą cisza. Padający bez ustanku deszcz i nikogo wokół, kto by pocieszył…


Ale już za chwilę, po przekroczeniu progu bazyliki wszystko się zmieni. I będzie już tylko niemy zachwyt. Notre-Dame de L’Épine - miejsce, jakby podsumowanie trudu innej drogi, obraz innego wejścia i towarzyszącego tamtemu, cudu. "I wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić."
Lecz czy będąc tu miałbym naprawdę o tym "nikomu nie mówić ", miałbym milczeć? Nie, to byłoby wręcz niewykonalne!


Próbując zrozumieć, dlaczego bazylika w L’Épine nie znajduje się w moim Przewodniku, skazany jestem wyłącznie na domysły. A zatem to ani kwestia smaku ani tego, że autor Mapy Gotyku nigdy nie pofatygował się tu osobiście. To raczej wynik nie dających się spełnić surowych kryteriów “gotyckości” przez samą "jej wysokość" bazylikę (ukończenie prac budowlanych - 1529).


Kiedy juz upewniłem się, że jestem sam, a jedyne dźwięki, jakie mnie dobiegają, to krople bębniącego w okna i dach deszczu, ośmieliłem się…
Bo kiedy jest się w Przestrzeni Rzeczy i Spraw Wiecznych, naprawdę nie da się inaczej.
I popłynęły przez środek kamiennej nawy dźwięki tej pełnej słodyczy strofy, co dla mnie jest jak modlitwa dziecka:
"Salve Regina…"
Pieśń weselna dla Panny Młodej...
Notre Dame na cierniach…