środa, 3 czerwca 2015
Justynę poznaję tydzień przed wyjazdem. Szukam informacji o labiryntach na posadzkach w kolegiacie Saint-Quentin, katedrach Amiens, Bayeux, Chartres. Poszukuję głębszej, teologicznej a nie ezoterycznej, bujającej na pograniczu baśni i okultyzmu wykładni tych "konstrukcji". Ku mojej radości znajduję blog, (przyznacie, że nazwa wielce obiecująca) a w nim same perełki, cykl krótkich, poetycką prozą pisanych medytacji o Francji, jej kulturze i dziejach. I już wiem, że spotykam Przewodniczkę po miejscach, do których podążam, Miłośniczkę skarbów, których i ja pożądam.
Péronne leży na mojej trasie, dlatego nie jestem w stanie oprzeć się pokusie: "pukam" i pytam o możliwość spotkania, choćby na chwilę.
Z uwagi jednak na wcześniejsze doświadczenia nie liczę na zbyt wiele. Jakże wielka jest więc moja radość, gdy jeszcze pod wieczór tego samego dnia przychodzi odpowiedź, a z nią zaproszenie na kolację!
Już teraz wiem, że sama zapowiedź tego spotkania jest już czymś wyjątkowym - darem Opatrzności.
Spotkanie. Kolacja. Rozmowy.
Bogu dzięki, są w życiu wydarzenia wymykające się nie tylko kategoryzacji ale i jakiejkolwiek próbie opisu w ogóle. I o tym właśnie jest ten wpis.
Czuła intymność. Jeśli wyrażenie to charakteryzuje pewien typ relacji rodzinnych, to właśnie coś takiego podarowano mi tamtego wieczoru.
Od pierwszej chwili spotykam przyjazny mi dom, poznaję jego mieszkańców i dzieje. Jedziemy na pobliski cmentarz poległych w I wojnie światowej żołnierzy - dosłownie z całego świata - jakże często spotykany element "krajobrazu" Normandii.
Rozmowa przy stole toczy się wokół spraw nam bliskich.
Na kolację Pani Domu podaje przepyszną tartę (mam dość słabą pamięć nie tylko do imion ale wydaje mi się, że to było właśnie to. Z resztą, spójrzcie sami).
Rozkoszuję się przyjemnym chłodem domu, gorączkę dnia gasi piwo z domowej piwnicy. Na koniec truskawkowy deser z jednej z 10 uprawianych przez Frederica odmian tego owocu.
(Jutro Justyna oprowadzi mnie przez katedrę w Amiens, opowie o swoich doświadczeniach w poznawaniu miasta, o pracy. Pojedziemy do Abbeville. Ona na swoją konferencję, ja ku celom dalszej wędrówki. Ale dziś o tym, co wydarzy się jutro - jeszcze nic nie wiemy).
Są drzewa będące czymś więcej, niż tylko elementem krajobrazu, dekoracją sceny. (Jak dęby Mamre, w cieniu których Abraham rozbija swój obóz i podejmuje tajemniczych gości.) Tak właśnie w mojej Księdze Podróży zapisuje się tulipanowiec rosnący w ogrodzie Justyny i Frederica.
Mamre i Tincourt Boucly. Oś czasu a na jej dwóch "końcach" - gościnność, jakby wyjęta z Księgi Rodzaju i w rodzaju tej, którą tak bardzo sobie cenimy: "Gość w dom, Bóg w dom".
W środowe popołudnie wapienny kamień z labiryntu Saint-Quentin wymyka się strażnikom tego miejsca i na chwilę staje się polną ścieżką a gdzie indziej znowu, asfaltową drogą.
Prowadzi mnie do upragnionego celu tego wieczoru: ogrodu Justyny i Frederica, gdzie "z całego serca" kwitnie tulipanowiec…
Z całego serca, Dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz