Rouen

Rouen

sobota, 11 lipca 2015

Ruiny "kup mi luby". Jumièges.

Ruiny "kup mi luby" czyli muzeum rewolucji w Jumièges.
To ostatni etap piątkowej wędrówki. Rano liczyłem na więcej, że dotrę do opactwa St. Pierre et St. Wandrille, gdzie nurt Sekwany meandruje coraz szerszymi zakolami, a żywioł traci swoją dynamikę, jakby pojawiły się chwile zwątpienia: zmieszać swoje wody z wodami morza czy może jeszcze chwilę pozostać pośród łąk, lasów, opactw, pod niebieskim niebem "słodkiej Francji"?


W Jumièges czekały na mnie ruiny. Tablica na murze przed zamkniętą już bramą (jakież to upokarzające, kiedy nawet ruiny stają się niedostępne, a na dodatek dowiadujesz się, że za ich obejrzenie musisz jeszcze zapłacić) głosi, że te ruiny, to najpiękniejsze w całej Francji. 


Dzisiejszego popołudnia nie zostanę uwiedziony czarem tego wyznania. Nie zmieni ono mojego życia także jutro. Po chwili irytacja przechodzi w pogodną konstatację: "to dobrze, dobrze, że nawet nie staję wobec dylematu - wrzucić czy nie pieniądz do kasy muzeum rewolucji."
Ruiny kup mi luby.
Nie kupię.
Kupił ci ją lud, który wdarł się do świętych Przybytków i sprofanował je, poprzewracał ołtarze, zgilotynował niepokornych księży i zakonników, którzy nie złożyli przysięgi na nową konstytucję, rozebrał ściany kościołów a uzyskany w ten sposób materiał wykorzystał do powiększenia swoich dóbr.


A raczej nie tyle lud, ile rozwścieczony motłoch, porwany pasją niszczenia wszystkiego, co w imię nowych "wartości", nowego "porządku" i nowej "religii", tj. kultu rozumu, komitet rewolucyjny pozwolił ukraść, a czego ukraść się nie dało - zniszczyć. Albo zniszczyć tylko dlatego, że uosabiało wartości starego porządku.

Ostatni epizodem dnia staje się poszukiwanie campingu. Ten zaplanowany wcześniej jest ciut za drogi. Przez chwilę waham się, czy zapłacić za luksusy, z których i tak nie będę korzystał czy udać się na inne, a odległe o 5 kilometrów i zdecydowanie tańsze pole. Wybieram opcję trudniejszą i tam jadę się rozbić. Po raz pierwszy od wyjazdu wyciągam z bagażu namiot i za chwilę żałuję swojej wcześniejszej decyzji, gdy szpilki muszę wbijać przy pomocy butów. No, cóż, tak to jest, kiedy się rezygnuje z luksusów i innych zdobyczy współczesnej techniki.
Jednak w sytuacji braku jednoznacznej deklaracji: będzie czy nie będzie padać, nie podejmuję ryzyka - kończę dzieło okopywania się i noc spędzam w namiocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz