Rouen

Rouen

sobota, 3 października 2015

Raport z drogi...

Kiedy nie wydarza się nic, co nie byłoby przewidywalne lub, co zdarza się częściej - nie dzieje się to, czego pragnie każdy żądny wrażeń homo-viator, to nawet wówczas należy wspomnieć o tym, choćby tylko z kronikarskiego obowiązku. Nawet gdybyśmy tym samym mieli poddać próbie pilność i uwagę Najwierniejszego z naszych Czytelników.

Taki dzień próby nadszedł właśnie w piątek, 12 dnia czerwca. Tego dnia, a raczej pod jego zmierzch, odbiwszy od morskiego brzegu skierowałem się pod prąd stanowiącej granicę pomiędzy Bretanią a Normandią rzeki Le Couesnan, na miejsce... kolejnego noclegu.
Wyjeżdżam stąd z mocnym postanowieniem powrotu i przebycia całego już pasa północnego wybrzeża. Nie mówię, że wiem ale, że czuję, i przeczuciu temu chcę dać wyraz (być może już za dwa lata), że Pikardia, Normandia i Bretania warte są większej uwagi, niż ta, którą poświęciłem im w tym roku i nie mniejszej, niż Prowansja, Akwitania czy Langwedocja, które zamierzam odwiedzić w ramach przyszłorocznej trasy. Już teraz odczuwam pragnienie, by tu powrócić.



Póki co, przede mną proza dnia, każąca stawić czoło bieżącym wyzwaniom. Pierwszym z nich jest (boleśnie odczuwana) konieczność skrócenia trasy. W praktyce oznacza to, że Poitiers musi poczekać do następnego roku.
Decyzja podjęta w następstwie kaprysów pogody i wysłuchania głosu rozsądku. Ten, wspomagany odgłosami bębniącego od rana o dachy deszczu nakazał przyjąć nowe okoliczności, a nawet na znak zgody - podać im rękę. Obie ręce.
Więc przez najbliższe godziny, zamiast pielęgnować w duszy smutek, w sposób maksymalny wykorzystuję wszystkie właściwości łazienkowej suszarki, by doprowadzić do stanu miłej używalności przemoczone wczoraj buty i to samo uczynić z potrzebną do dalszej jazdy odzieżą. Również korekta trasy wymaga pewnej ilości czasu i uwagi.

Dystans do przejechania na dziś - 50 km, nocleg w Saint-Aubin Du Cormier. Dystans niewielki ale zważywszy godzinę wyjazdu (18:30) dostateczny, by całą uwagę i siły skupić wyłącznie na celu.



Po drodze mijam całkiem małą miejscowość, Saint-Rémy-Du-Plain. Na mapie ledwie mały punkcik. I zastanawiam się, co jest prawdziwą miarą takich, jak to, miejsc. I czy w ogóle jest jakaś wspólna miara, dla z trudem mieszczących w swoich murach cuda architektury miast, tych, w których wciąż żywa jest pamięć dawnej bądź tylko urojonej świetności i miasteczka takiego jak Saint-Rémy, które wielkość ma wpisaną jedynie w nazwę?


I patrząc na zwróconą w kierunku budynku merostwa postać doświadczam stanu ducha podobnego temu, co wczoraj, na szczycie Mont-Saint-Michel. Uczucia dumy płynącego z przynależności do (tego samego) Królestwa. Czuję się jak mieszkaniec twierdzy, bezpieczny, niezagrożony. Jak motyl zamknięty w kokonie odwiecznej Prawdy, która za chwilę otworzy mu przestrzenie Wolności.

Wydani na gwałt rzekomo "nieuniknionych praw rozwoju", które w miejsce kultu Boga umieściły kult człowieka, nawet nie zauważyliśmy, że skutkiem tego straciliśmy więzi łączące nas z Królestwem i daliśmy sobie wmówić, że teraz dopiero "otośmy wolni"!
Czy nie zdarza się nam zapomnieć, że miara, jaką przyłożyło do nas smutne dziedzictwo rewolucji jest przyciasna i niegodna poddanych Prawdziwego Króla?
Bo zaiste nie miara kartografów, geometrów i logików jest miarą naszej wielkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz