Poniedziałek i wtorek, 15-16 czerwca 2015.
Miasto.
Wygląda, jak przepyszna kokarda, która opasuje i wiąże nierówno rozdzielone rzecznym nurtem jego brzegi. Zaś wody tego nurtu, choć zrazu leniwie, to jednak w sposób zdecydowany kierują się o 90 stopni na zachód, by minąwszy Tours, Saumur, i na koniec - Nantes, wpaść w objęcia oczekującego go ("jak długo jeszcze, moja droga"!?) Oceanu.
Do miasta wjeżdżam od strony Chinon, w roku 1429 siedziby dworu Karola VII, miasta, z ktorego rozpoczął się zwycięski marsz wojsk dowodzonych przez Joannę. Przybywam tu dość niespodziewanie ale nikt nie zdaje się być tym faktem zaskoczony. Jestem tu wcześniej niż planowałem ale nie z uwagi na korzystne zmiany w rozkładzie jazdy ale dlatego, że przespałem stację (Blois), na której miałem wysiąść, by przyjrzeć się, choćby przez chwilę, położonemu nieopodal rzecznego nurtu, zabytkowemu kościołowi św. Laudomara.
Mój hotelowy Boy, wierny towarzysz i sługa, przysiadł się do mnie zaraz po tym, jak ruszyliśmy z Tours i nie odzywając się słowem (jak mnie tu znalazł, nie wiem), wręczył mi rachunek za moją dzisiejszą, nocną przygodę: waluta - sen, płatność - gotówką.
Katedra, poświęcona czci odnalezionych w IV wieku relikwii drzewa Krzyża Świętego, jest 5-nawową budowlą, wzniesioną, jak przystało na świątynię gotycką, na planie łacińskiego krzyża.
Historia katedry zaczyna się jednak znacznie wcześniej - niewielkich rozmiarów świątynią, ufundowaną przez biskupa ówczesnego Civitas Aureliani (z uproszczenia tamtej nazwy wziął się dzisiejszy Orlean) św. Euverta. Przebudowa ocalałych z katastrofy partii romańskiej świątyni następuje już w “nowym”, gotyckim porządku (1288). Na fundamencie zawalonego wcześniej prezbiterium biskup Gilles wznosi nowy chór, a wokół niego ciąg kaplic, całość umacniając sprawiającym niesamowite wrażenie “lasem" przypór.
Hugenocki epizod francuskich wojen "religijnych" (1568), kiedy to heretycy wdarli się do świątyni i zdetonowali ładunki wybuchowe umieszczone pod filarami na skrzyżowaniu transeptu z nawą, był chyba najsmutniejszym wydarzeniem z dziejów katedry, a zarazem w największym stopniu zaważył na dzisiejszym kształcie świątyni. Wybuch spowodował zawalenie się sklepienia prezbiterium i nawy. Ocalały tylko kaplice wokół prezbiterium. Odbudowa, rozpoczęta w 1601 roku z inicjatywy Henryka IV Burbona (to ten specjalista od "wyceny" Paryża: "Paris vaut bien une messe") trwała prawie 100 lat. W jej wyniku wiele wcześniejszych elementów architektury (fasada, rozety na skrzydłach transeptów, zdobienia wewnątrz i na zewnątrz) otrzymały nową, klasycystyczną formę.
Także wcześniejsza, ocalała ze zniszczeń romańską fasada zmieniła swój wygląd. Grożąca już zawaleniem elewacja otrzymała nowy wystrój i dwie wieże. Prace nad nimi przerwał wprawdzie wybuch rewolucji ale już od połowy XVIII wieku były one kontynuowane. "Finis coranat opus" i prace nad odbudową (I poł. XIX wieku) dobiegają szczęśliwego końca akurat w roku obchodów 400-setnej rocznicy odbicia Orleanu oblegających miasto Anglików. Niestety, wybudowane wówczas wieże pozostają dziś niedostępne z powodu zniszczeń, będących wynikiem innej już dziejowej zawieruchy - II wojny światowej.
Wieńcząca skrzyżowanie nawy i transeptu iglica jest ostatnim z “nowych” elementów architektury.
Imponująca długość (120 metrów) świątyni i rozwieszone wzdłuż nawy i chóru flagi z symbolizującymi monarchię motywami (burbońskiej) lilii sprawiają wrażenie, jakbyśmy znaleźli się na finiszu (czy to uroczystości czy tylko przygotowań do niej - niech każdy wybierze sam) obchodów zwycięstwa nad Anglikami.
Wchodzę do wnętrza świątyni. Rozpoczynam wędrówkę, w której czas nie odgrywa już żadnej roli, nie narzuca żadnych reguł czy ograniczeń. I stan ten, prawie doskonały, przerywa (ale go nie kończy) znany mi już z innych miejsc, charakterystyczny odgłos kroków Pana, dzierżącego w świątyni władzę kluczy.
Dzień jest wyjątkowo pogodny, choć należałoby rzec - raczej słoneczny niż pogodny, bo jednak cały czas wieje porywisty wiatr, przysłaniając błękit nieba coraz to nowymi wzorami.
Zdjęcie: http://mappinggothic.org/building/1162#image/43724
I wydaje się, że tylko on, wiatr, swoją parodią tańca daje wyraz niezadowoleniu z umieszczonego na maswerku rozety (południowe ramię transeptu) napisu. "To nie miejsce dla takich przechwałek", mówi wiatr, daremnie próbując przestawić kolejność liter w wyrazach nie chwałę Boga lecz człowieka głoszących*.
Po krótkiej bojowej naradzie (nie, nie, mój boy otrzymał serdeczne zaproszenie do nieuczestniczenia w niej) postanawiam udać się w kierunku jutrzejszego celu, romańskiego opactwa Saint-Benoît-Sur-Loire, położonego 30 km na południe. Jeśli mi się nie uda, gdzieś po drodze na pewno znajdą się jeden lub dwa przyjazne kamienie, do których będę mógł przywiązać rower, kilka ulotnych myśli i sen.
Dopiero jutro, w drodze powrotnej do miasta dowiem się, że jednak czasem warto poświęcić nieco więcej uwagi i sprawdzić dokładnie wszystkie możliwe “połączenia” z celem. Na razie jednak jadę pod prąd rzecznego nurtu po gorszej, prawej jego stronie, by po 20 km asfaltu ulec w końcu namowom, kto wie, czy nie ostatniego już widocznego w świetle dziennym znaku: "tu rozbij namiot". Nie lubię rozstawiać namiotu w ciemnościach, choć i na taką okoliczność jestem przygotowany.
Nazajutrz więc ruszę w dalszą drogę lżejszy o 15 kilogramów.
A więc, jedźmy!
* Inskrypcja "Nec pluribus impar" (równy nawet kilku [słońcom]) jednoznacznie kojarzy się z dewizą Ludwika XIV, którego emblematem było słońce. Również rozeta zdaje się być stylizowana na to najjaśniejsze ze świecących nam na nieboskłonie ciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz