Moissac, popołudnie...
Jeszcze siedzę nad obiadem, przede mną kieliszek białego wina. I wtedy pojawia się on...
Nagle.
Nieoczekiwany prorok mniejszy z Moissac…
Ale co to? Przede mną arcydzieło romańskiej rzeźby, a tu zjawia się postać, która zdaje się zaprzeczać obowiązującej tu - ludzi na równi ze zwierzętami - zasadzie, czyli prawu ramy ...
Co się stało, pomyślałem? Śnię? Jakaś nadziemska moc przeniosła mnie do innej epoki? Co jest nie tak z postacią, którą widzę? Czy to coś więcej, niż tylko chwilowy "bunt na pokładzie"?
Dlaczego prorok próbuje wymknąć się regułom, które - zdawało się - raz na zawsze ustaliły zależność rzeźby od architektury?
A co będzie, jeśli do buntu przyłączą się inni?
Tak, trudno wydobyć z romańskiej rzeźby to, co w niej istotne, jeśli nie będziemy pamiętać, że postać ludzka (a także inne obiekty) interesuje ówczesnego artystę i widza jedynie w takim stopniu, w jakim służy do objaśnienia prawd wiekuistych. Nie przedstawia się jej dla niej samej...
Trzeba było jednak chwili. Krótszej, niż kieliszek wina, nim pojąłem, że prorok jest jednak zbyt mało związany z materią, z której się wyłaniał, i że to co tu zobaczyłem, nie było snem. I że wciąż jesteśmy w Moissac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz