4 i 5 czerwca, czwartek - piątek.
Ouessant. Prom odpływa z przystani Stiff o 17.30. Przed 20 jestem w Breście. Konieczne zakupy. Kolacja, którą zjem na śniadanie. Czuję się jak rozbitek. Z rozłożeniem namiotu muszę poczekać. Na moim prywatnym polu namiotowym przy nabrzeżu portu do 22 trwa przedwyborczy mityng pewnej prawicowej organizacji. Przynajmniej tyle, - myślę sobie i czekam.
W pobliżu stoi niepozornie wyglądająca konstrukcja, zardzewiały wagonik na szynach. Jednak nie są to, jak mi się zdawało, resztki porzuconej i zapomnianej, portowej kolejki. To instalacja już współczesna. Zżarty korozją wagonik, szyny urywają się tak, jak się zaczęły, - nagle. Jak myśl, której nie chcemy myśleć. Pamięci nie da się deportować. To rzecz odporna na rdzę. To o tym jest ten pomnik… Smutek...
W niedzielę Francuzi wybierają parlament.
Piątek rano. Pobudka o 5:30. O 8 odjeżdża pociąg do (Paryża przez) Rennes.
- A więc znowu pociąg?
- Tak. Dziś zaczyna się podróż powrotna. Za 7 dni muszę stawić się na dworcu w Akwizgranie. A plany wciąż ambitne! Apetyt na „dobry kamień" znowu rośnie. I nie mam zamiaru poddać żadnego z tych, które na liście!
Brest, dworzec. Jestem kwadrans przed otwarciem bramek. Chcę uniknąć „powtórki z rozrywki”. Jeśli nie wejdę do wagonu pierwszy, już za chwilę kąt na dodatkowy bagaż, czytaj: rowery, zapełni się walizkami innych podróżnych. Stos po (przysłowiową) kokardę...
- Jak ja wysiądę w Rennes - myślę, spoglądając na ustawiony przed i powyżej kokardy (roweru) bagaż? Bo pociąg jedzie dalej, do Paryża… Wsiąść pierwszy - źle, ostatni - niedobrze. To jak?
Na szczęście w Rennes walizki opuszczą wagon. Droga wolna...
Coutances, wizyta pierwsza (2015).
Miasto było wtedy jednym z najdalej wysuniętych na zachód miejsc, niemal na krańcu mapy (gotyku). Dalej - myślałem, patrząc na mapę i położoną 20 km na zachód od Mont-Saint-Michel katedrę św. Samsona - już tylko finistère - koniec świata, gdzie deszcze, lasy i mgły. Hic sunt leones… Tu są lwy… tak na dawnych mapach opisywano niezbadane rubieże, „białe plamy"...
Jak bardzo się wtedy myliłem…
Kolejna wyprawa (2017), to znowu północ i północny zachód. Przeglądam podróżne blogi. Pełno w nich zachwytów nad bretońską przyrodą, inspiracji arturiańskimi legendami, Sinobrodym i innymi rycerzami. (Quasimodo szuka jednak innego pokarmu). I oto natrafiam na hasło Tro Breizh. Ten kultowy szlak, nie tylko pobożnych Bretończyków, upamiętnia pracę przybyłych tu w VI wieku misjonarzy i prowadzi przez miasta pierwszych biskupich stolic Bretanii! A zatem muszą być tam także katedry! I są! Wprawdzie - z uwagi na surowe, stylowe kryteria - bardziej to perły niż diamenty, ale ważą tyle, ile ważą. Trzeba się po nie schylić. Łączę więc kropki na mapie, dodaję pełne uroku portowe miasteczka (w tym Dinan i Morlaix) i oto jest przepis na kolejną wyprawę!
A jakie w tamtej wyprawie było miejsce dla Coutances? Z ruin Hambye, kędy prowadziła droga powrotna do Coutances był (przysłowiowy) rzut kamieniem. Więc nie omieszkałem…
W 2019 zawitam do Coutances po raz kolejny. Ponownie tylko przejazdem.
Rok 2022. Tym razem jestem tu już z „wizą pobytową", wizytą przyjacielską...
Dziś, po raz kolejny będę gościem Magdy i Sebastiana. A wszystko zaczęło się pamiętnego roku 2015 w pociągu z Caen, którym podróżowaliśmy - ja, do Notre Dame de Coutances, Magda - do siebie. Magda jest romanistką. Francuzem w tym związku jest oczywiście Sebastien. Mają trzech (uzdolnionych muzycznie) synów. Są szczęśliwą rodziną z widokiem na katedrę i... przyszłość.
Tak oto w błyskawicowym skrócie, co rozświetla pamięć, w drodze powrotnej z końca świata, dokąd wędrowali Hermes, pies i gwiazda, wspominam Przyjaciół...
I o tym właśnie był ten wpis.
13:30. Pociąg relacji Rennes - Caen wjeżdża na stację w Coutances...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz