11 czerwca, wtorek.
Poranek. Gorący kubek. Zwijając karimatę, z której do rana zeszło niemal całe powietrze, uśmiecham się do kawałka betonowej posadzki. Ten „uśmiech" wróci jeszcze w w innych miejscach. W Cachy, Rouen, Laon...
Siódma minęła, ósma przemija… Czas jechać na „Plac Wilhelma".
Plac ożywa powoli, tu i tam trwa poranne sprzątanie. Zamawiam kawę z rogalikiem. Po drugiej kawie jestem gotowy do drogi. Jadę do Saint-Benoît-sur-Loire, benedyktyńskiego opactwa nad Loarą (Notre Dame de Fleury), jednego z najważniejszych ośrodków reformy kluniackiej, która dała początek Europie katedr i uniwersytetów.
Przede mną... 105 km drogi. Nie wyznaczam sobie żadnych limitów, z jednym wszakże zastrzeżeniem: dzisiejszy nocleg - obowiązkowo na kempingu. Czynnym kempingu, a nie kempingu-widmo. Gdziekolwiek to będzie, nawet kosztem dodatkowych kilometrów. Opcji jest kilka. Pierwszą sprawdzam w Montargis. Nie podoba mi się. Poza tym jest zbyt wcześnie, dochodzi 16, a do ostatniego przed Saint-Benoit kempingu wciąż daleko.
Dwie godziny później... Jest! Camping l'Etang des Bois! Zajeżdżam. Do Saint-Benoît jest stąd ledwie 16 km, zostawię więc tu bagaż, pojadę do Fleury i... wrócę przed nocą. Jednak w ostatniej chwili przychodzi mi do głowy pomysł lepszy: jadę z bagażem! Przecież Benedyktyni prowadzą „hotel". Skoro przyjęli mnie 7 lat temu, to może i dziś? Jeśli nie, zawsze mam gdzie wrócić… Nocleg w murach opactwa, to także perspektywa spędzenia nocy w łóżku. No i pranie się prosi..
Jadę, jadę, jadę… Pędzę, nie czując ciężaru bagażu i zmęczenia. Godzinę później jestem na miejscu. Jest po nieszporach, ale jeszcze przed kompletą. To pora, w której mnisi jedzą kolację.
Plac przed bazyliką…
Odstawiam rower.
Narteks (choć to nie narteks ale kamienna alegoria). Lecz co to? Cała zachodnia wieża, podcienie i piętro, otoczone są rusztowaniem i okryte ochronną siatką. Remont…! Szukam miejsca, szczeliny, którą mógłbym się przecisnąć między kolumnami, a drucianym płotkiem. Chcę dotknąć muru, obejrzeć kapitele!
Nikt nie widzi, przesuwam ogrodzenie i wchodzę. Chcę zobaczyć... Muszę...
Mnisi powoli opuszczają refektarz. Zagaduję pierwszego.
- Nocleg? - proszę spytać Pierre-Maria. Jeszcze jest w refektarzu. Proszę poczekać…
Czekam. Jest. Krótka rozmowa. Jest miejsce! Chwilę później, klucząc wąskimi korytarzami, wprowadzam się do pokoiku na II piętrze.
(Euforia. Uspokój się...! Próbuję…)
Jeszcze przed kompletą, ostatnią przed spoczynkiem godziną kanoniczną obchodzę mur, zrobię kilka zdjęć, wejdę do nawy. Do jutra będę tu mnichem.
Kompleta. Na zakończenie - Salve Regina, ale mi do snu niespiesznie.
- Zaiste jeden dzień w przybytkach Twoich lepszy jest niż innych tysiące...
- Jakże szczęśliwi muszą być ci którzy mieszkają w domu Twoim, Panie...
Wieczór i noc w Saint-Benoit. Miejsce, w którym światło dnia gaśnie tylko na chwilę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz