Rouen

Rouen

niedziela, 22 września 2024

Z Troyes do Sens...

Poniedziałek, 10 czerwca.

Notatka z dnia:

Ech… co za dzień! Na podjazdach zrzucam łańcuch, a na wypłaszczeniu, gdzie mógłbym się rozpędzić, przeciwny wiatr zatrzymuje mnie w miejscu. Na zjazdach muszę mocno cisnąć, żeby rower w ogóle się toczył. Miasteczka, które mijam - brzydkie, na w-pół industrialne i wyludnione. Żadnego, godnego kawy miejsca. Dopiero gdzieś po 13, w Villeneuve-l’Archeveque…

O tym, co dzieje się na drodze, chcę jak najszybciej zapomnieć. Ruch, ale to nie zwykły, między-miasteczkowy ruch; to nie transporty świeżych bagietek czy pluszowych misiów suną drogą, spychając mnie na pobocze, którego nie ma... Jadę do Sens. Zimny, czerwcowy wiatr szarpie zawieszoną na maszcie kierownicy kokardę. Ale nie zerwie jej…

Tak zapamiętam dzisiejszy poranek i dzień. 

Ech, Grupo podziwu i wsparcia, gdzie jesteście…?!




Tak. Droga z Troyes do Sens to 70 (80 z objazdem) km. Jadę tą samą, co 10 lat wcześniej D 660 i już wiem, że to nie był dobry pomysł. Powtórka z rozrywki? Moich słów nie będą chciały słuchać nawet podwórka! Sznur ciężarówek ciągnąć się będzie aż do Foissy-Sur-Vanne. Korzyść wyboru krótszej o 10 km drogi okazała się fikcją; błąd nie do naprawienia. Płacę niepotrzebnym stresem…

Dopiero 20 km przed Sens droga odbije w prawo i poprowadzi przez pola spokojną, nieuczęszczaną D 46. Znikam kierowcom z radarów, nie dbając o to, czy docenią mój „gest"...





Widok na panoramę położonego w dolinie miasta Sens przyspiesza bicie serca. Już z Fontaine-La-Gaillarde widać odcinającą się od reszty zabudowy wieżę katedry. Przede mną najdłuższe chyba dziś 8 km...


Sens. Najbliższe katedrze sąsiedztwo i prowadząca do niego ulica, to dziś - jakżeby inaczej (!) - Place de la Republique. Zdobywam go i, - choćby na jeden tylko dzień - przywracam należne mu imię. Nie jest łatwo! Muszę pokonać rozstawione tu i tam „barykady" i uważać na dziury w remontowanej jezdni.


Plac, restauracyjne ogródki, puste jeszcze o tej godzinie. Nie spieszno mi do nich. Na szczęście jest dziś poniedziałek i plac jest pusty, mogę więc spokojnie przyjrzeć się fasadzie katedry z każdego miejsca. Chmury na niebie zapowiadają deszcz.

Przypinam rower. Zaczyna padać. Mokną stoliki, krzesła, bruk przed katedrą…

Kiedy rozpada się na dobre, będę już po wewnętrznej stronie muru. Ciszy pustej nawy odpowiadają spływające poszyciem dachu strugi wody - nieszporny śpiew, cantus responsorium...

Lecz nie pytajcie, kto był śpiewakiem, a co refrenem…


I tak przez dwie najbliższe godziny katedra będzie mi Arką Noego. Wyprawę na kemping, którego, jak się okaże, - nie będzie, zostawiam na później. I to był drugi, lepszy nawet, niż zjazd na D 46, manewr dnia. Zresztą, jest już późne popołudnie.



No, a co z tym kempingiem, zapyta ktoś? Porośnięty nieskoszoną i podlaną deszczem trawą aire de camping-car, 4 km od centrum Sens plac dla kempingowozów, nie nadaje się ani żeby postawić na nim bagaż ani podjąć próbę noclegu. Obchodzę porośnięty drzewami teren, napotykam ciąg pomieszczeń. To pozamykane na klucz prysznice. Jedne drzwi otwarte, - to schowek na narzędzia. Pod sufitem - sznur do suszenia bielizny. Trzeba tylko wymieść podłogę i... voilla, gotowe!


Dzisiejszego wieczoru wrócę na plac i długo jeszcze będę wpatrywał się w zachodzącą słońcem fasadę katedry. Na pięterku Bar La Place ładuje się komputer...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz