W owym dniu Pan ich Bóg da im zwycięstwo (jak klejnoty w koronie)
i poprowadzi swój lud niby trzodę.
Bo są jak drogie kamienie w ozdobnej koronie… (Za 9,16)
Niedaleko bazyliki znajduje się klasztor sióstr Wizytek. To w tych murach, za kratą oddzielającą kościół od zakonnego chóru, błogosławiona Małgorzata Maria* usłyszała owe zadziwiające słowa: „Oto serce, które tak ukochało ludzi, że się aż wyczerpnęło i zniszczyło na dowód miłości ku nim". To w tych murach Zbawiciel objawił Małgorzacie swą wolę, aby ustanowione zostało święto Jego Najświętszego Serca, a na jego obchód naznaczył piątek po oktawie Bożego Ciała.
Klasztorne roczniki Sióstr Wizytek pełne są świadectw działania łaski Bożej, a krata..., krata oddzielająca kościół od klauzury zdaje się być w tych opowieściach delikatną, jak adamaszkowy welon siecią, w którą Zbawiciel łowi wybrane dusze...
Oto jedna z nich.
Była w Paray panna z dobrego domu, bardzo piękna i bardzo rozumna, ciesząca się tryumfami, jakie jej próżność odnosiła. Była, mówiąc językiem ulubionym w teraźniejszych opisach, gwiazdą całej okolicy, której blask aż do Lyonu dochodził, dokąd często jeździła i bawiła. W mieście tym w siedemnastym wieku przebywał świat elegancki, a Maria Rozalia de Lyonne jaśniała w nim pięknością i zajmowała swym towarzystwem. Grzeczna, ale z dumą, ściągała do siebie wielbicieli, a ich liczby wcale to nie zmniejszało, iż była przyszłą dziedziczką dóbr wielkich. Gdy w Lyonie bawiła, zawsze ktoś urządzał świetne zabawy, tak, że zdawało się, jakby na jej widok przyjemności same powstawały. Wpośród przecież tego wszystkiego, wewnętrzne uczucie pokazywało jej czczość tych świetności; po powrocie z najpiękniejszej zabawy na której sobie największe przyjemności obiecywała, nie mogła się powstrzymać, aby sobie w sercu nie powiedziała: Nie, to jeszcze nie to! Wyobraźnia i pragnienia wyrywały się z tego, co było możliwe i wzdychała za tym, czego jej ludzie dać nie mogli. Ale w tym całym przesycie nie straciła smaku do wyższych rzeczy i odzywała się w jej sercu gorąca miłość ubogich, a pomimo niedorzecznych maksym, jakie w towarzystwach krążyły, pomimo oddania się światu i próżności, pomimo dogadzania kaprysom mody, panna de Lyonne, tak, jak jej współcześni, wykonywała wszelkie obowiązki i praktyki pobożności. Wiek siedemnasty nie znał tego oderwania się od Pana Boga i od Kościoła ludzi uczciwych. Dziś można być „uczciwym" bez Boga, bez religii, bez praktyk pobożnego życia; wówczas przeciwnie, do uczciwości potrzeba było mieć religię. Kto z nią zrywał, tym samym do uczciwości pretensji mieć nie mógł.
Cor Iesu, in quo sunt omnes thesauri sapientiae et scientiae, miserere nobis…
Przypomnieć powinniśmy tu jedną prawdę, to jest, że łaska Boża gdy chce duszę dosięgnąć, różnymi idzie drogami i najrozmaitszych środków używa; ta uwaga zdaje nam się potrzebną, nim przystąpimy do opisania malowniczej przygody, jak ją Wizytki nazwały, która oczy pannie de Lyonne poczęła otwierać.
Cor Iesu, de cuius plenitudine omnes nos accepimus, miserere nobis…
Znajdowała się ona w Paray w uroczystość Bożego Ciała i po nieszporach wspaniale wystrojona wychodziła z kościoła. Nigdy nie wydawała się piękniejszą i bardziej tryumfującą. Przyjaciele ją witali i przyłączyli się do niej, a tłum wychodzący z kościoła, tworzył około niej niby orszak. Tymczasem naprzeciwko szła ulicą gromada wieprzów i każdy z drogi im się usuwał: "Lecz pyszna piękność - mówią roczniki wizytkowskie - sądząc zapewne, że te zwierzęta tak ją uszanują, jak ludzie, nie raczyła zejść z drogi. Przodem szedł wieprz ogromny, nadszedł naprzeciw pysznej nimfy i bez ceremonii podsadził się pod nią, wziął ją na swój grzbiet i z pół godziny obnosił po całym mieście. Zmuszona chwycić go za ogon, jakby za uzdę, Rozalia z całych sił krzyczała i wołała o pomoc, ale żaden z wielbicieli nie przybiegł jej z ratunkiem; tym bardziej damy nie śmiały zbliżyć się do trzody idącej za biegunem z nową amazonką i sprawującej chrząkaniem swoim ogłuszającą muzykę. Lud śmiechem wybuchał i nie przeszkadzał w przejażdżce pięknej pannie. Kiedy na koniec oswobodziła się od napastnika, wstydem i trudem znękana uciekła”.
Cor Iesu, dives in omnes qui invocant te, miserere nobis…
Miała (panna) rozum, że się tylko z tego śmiała; ale poznała, co warte są hołdy świata. Jednakże nie myślała go opuszczać, bo chociaż już zasmakowała w samotności, ale bardziej ceniła swoją swobodę i poświęcać jej nie chciała. Porzuciła tylko czytanie romansów, które podówczas było w modzie, oddała się pod kierunek O. Colombiere'a i wkrótce zaniechała zbytku w ubiorze, za jakim się dotąd bardzo ubiegała. Rozwinęła w sobie zamiłowanie do miłosiernych uczynków; odwiedzała szpitale w Lyonie i odprawiała medytacje; ale dalej już nie myślała iść tą drogą, na którą ją Pan powoli wprowadzał: więc ją też nacisnął silniej i wstrząsnął. Pewnego poranku spostrzegła nagle przed sobą pewnego młodego szlachcica z okolic Lyonu, który jej się bardzo podobać starał, a który niedawno poległ w pojedynku. Klęczał przed nią z rękami złożonymi, niesłychanie smutny i cierpiący. „O, jakże Bóg jest wielki, mówił z westchnieniem, jakże jest sprawiedliwy! Nic nie ma małego w Jego oczach: wszystko jest zważone, ukarane lub wynagrodzone". Rozalia zapytała się tej duszy o zbawienie i dowiedziała się, że miłosierdzie względem ubogich zapewniło jej miłosierdzie Boże. Rozmowa była długa i tak straszna, że panna de Lyonne wyszła po niej blada, osłabiona i wyglądająca jakby się o lat dziesięć postarzała. Matka zaledwie ją poznała; cała świeżość z oblicza jej już na zawsze znikła, a z nią i wesołość. Odtąd była cała oddana uczynkom miłosierdzia i umartwieniom; ale swobody zrzec się nie chciała i zdawało jej się, że daleko skuteczniej pobożnością, jałmużną i innymi dobrymi uczynkami może Bogu służyć na świecie, aniżeli w klasztorze. Klauzura nabawiała ją wstrętem i przerażeniem.
Cor Iesu, usque ad mortem oboediens factum, miserere nobis…
O. Colombier kazał jej raz iść do błogosławionej Małgorzaty. Poszła z posłuszeństwa, ale strachem ją przejęła krata i welon, że zaś wiele ceniła dowcip i dobre ułożenie, a tego nie znalazła w osobie Małgorzaty, przeto nie obiecywała sobie wcale przyjemności z tego widzenia. Jednakże namaszczenie z jakim Błogosławiona mówiła, przemogło nad jej wstrętem i Rozalia przyrzekła słuchać jej rady. Tutaj należy podziwiać roztropność świętych: Błogosławiona Małgorzata znała zamiary Boże względem tej duszy i uprzedziła już O. Colombier, że Pan Jezus chce pannę de Lyonne mieć Wizytką. Tego jednak Błogosławiona jej nie mówiła, pozostawiła ją przy dotychczasowym jej wstręcie do klauzury, który był tak wielki, że gdy drugi raz przyszła, nie zbliżyła się do kraty, ale u drzwi stanęła, a Błogosławiona pozwoliła jej na to i z daleka z nią rozmawiała. Prosiła ją wtedy o odmówienie trzydziestu pacierzy. Rozalia przyrzekła, ale odgadła intencję Błogosławionej i modliła się zupełnie przeciwnie, to jest, aby nigdy nie została zakonnicą.
Cor Iesu, fons totius consolationis, miserere nobis…
Tymczasem Małgorzata Maria odebrała od Pana nowe zapewnienie, że chce mieć tę duszę dla siebie. Wtedy O. Colombier za radą Błogosławionej napisał do niej, aby się przygotowała do ofiary, jakiej Bóg od niej żąda, a o której ojciec miał jej ustnie powiedzieć. Skoro to przeczytała, sama do niego przybiegła przestraszona, ale gdy jej wytłumaczył, jak jest wielkim zaszczytem być Chrystusową Oblubienicą, ucieszyła się i radością przepełniona wracała do domu. Tutaj zastała opór rodziny i z tego także była zadowoloną, gdyż to ją zatrzymało jeszcze na świecie, a i pierwsza chwila zapału już minęła. Tak rok jeszcze pozostała, potem łaska Boga zwyciężyła wstręt wszelki i pomimo różnych jeszcze pomysłów, na jakie jej słabość się zdobywała, duch powołania wysoko się w niej rozwinął i z uniesieniem szczęścia pociechami Bożymi przepełniona, śluby wykonała. Często potem całowała te mury, w których tyle szczęścia znalazła.
Cor Iesu, deliciae Sanctorum omnium, miserere nobis…
* Święta Małgorzata Maria, panna; urodziła się w Burgundii w r. 1647 jako córka notariusza Klaudiusza Alacoque. Mając lat 24, wstąpiła do wizytek w Paray-le-Monial. Ją to wybrał Zbawiciel, aby w szeregu objawień przedstawić jej swe Serce kochające ludzi i spragnione ich miłości. W r. 1675 w oktawie Bożego Ciała objawił się jej Chrystus Pan, aby ustanowione było święto liturgiczne ku czci Jego Serca w piątek po oktawie Bożego Ciała na przebłaganie za oziębłość ludzką i za zniewagi, wyrządzone Mu w Sakramencie Jego miłości. Małgorzata nie znalazła początkowo zrozumienia u współsióstr. Przechodziła też sama chwile wewnętrznych utrapień: opuszczenia, zwątpień, pokus zarozumiałości. W końcu przy pomocy roztropnego spowiednika, bł. Klaudiusza de la Colombière, jezuity, wyszła zwycięsko z walki. Umarła r. 1690. Beatyfikowana r. 1864. Kanonizowana r. 1920. – święto 17 października.
Za: Biskup Karol Radoński, Święci i Błogosławieni Kościoła Katolickiego. Encyklopedia Hagiograficzna. Warszawa – Poznań – Lublin [1947], s. 312.
Źródło: Ultramontes
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz