Rouen

Rouen

wtorek, 5 listopada 2024

Paray-Le-Monial - Mâcon - Villefranche - Ars. Kryzys...?

14 czerwca, piątek.

Dziś w Paray dzień targowy. Z trudem przeciskam się między rozstawionymi po obu stronach jezdni straganami, a rower wcale mi w tym nie pomaga. Szeroki wczoraj pasaż dziś zastawiony jest mnóstwem przepysznych pułapek. Jedne mamią wzrok, jak te z misami, pełnymi egzotycznych przypraw, inne kuszą unoszącym się znad wooków aromatem gotowych potraw. Mnóstwo regionalnych przysmaków, pieczywa, wędlin. Jest też „sklep" z serami, których jest tyle, ile dziś przede mną kilometrów...




Wyruszę, nim zegar na wieży ratusza wybije południe. Lecz co to będzie za jazda! Pełna stromych podjazdów i pułapek. Już na wyjeździe z miasta droga pnie się stromo wzwyż i każe zejść z roweru. Idziemy obok siebie. Udaję, że to ja prowadzę…

W Les Cadolles, 3 km za Paray wpadam w pierwszą z pułapek. Błąd odczytu na ekranie nawigacji powoduje, że po chwili ląduję na poboczu (uff, jak to brzmi:) Route Centre-Europe Atlantique! Wycofuję się w ostatnim momencie...







Patrzę na zdjęcia...

12:47 - Charolles (kawa), 14:40 - Beaubery, 15:04 - Suin, 15:49 - Trivy, 16:35 - Bergesserin, 17:20 - Mazille (tu dłuższy postój na bagietkę z serem i gorący kubek).

Kolejny podjazd, zbyt stromy, więc znowu idziemy. Pcham rower przed sobą. I znowu: podjazd (czyli podejście) - zjazd, podjazd - zjazd… Istny rovver-coaster...

Prowadzę rower i dialog. Asfalt odpowiada mi miarowym „tup, tup, tup" i pnie się wzwyż. Nie nadążam. Słowa-zaklęcia nie prostują drogi. Pagórki nie chcą ustąpić, za to ze zboczy w Mazille, zdziwione pojawieniem się tak dziwnego „pasterza”, biegnie ku mnie stado owiec. Krótka wymiana uprzejmości i krytycznych uwag na temat drogi i padającego deszczu. To spotkanie na długo poprawi mi nastrój.

Myliłem się sądząc, że droga do Mâcon będzie spacerkiem. Niechby i w deszczu...


18:04 - Sainte-Cécile i drugi dziś błąd nawigacji: mijam zjazd z asfaltu na wąską ścieżkę, prowadzącą do wlotu tunelu (Tunnel du Bois Clair). Patrzę na ekran nawigacji, niby wszystko się zgadza, by już za chwilę….

Na zmianę kursu jest za późno. Tracę z oczu ścieżkę, którą miałem pojechać i kontynuuję wspinaczkę. Gdzieś, hen za wzgórzem, kilka kilometrów dalej, „nasze” drogi znowu się spotkają...



Po 8 i pół godzinach jazdy jestem w Mâcon. 19:40 - dworzec. I dziwna, najdziwniejsza chyba ze wszystkich na całej trasie, myśl: że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego (wszystkiego, co się tu dziś wydarzyło) na mapie, na szkle monitora - „wyciągu” z zer i jedynek. I, że dopiero w domu…

Tak, jakby całe dzisiejsze zmęczenie było tylko fantazją, snem. I może była w tym jakaś metoda. Może w ten sposób oszczędziłem sobie „bólu", jaki objawiłoby odkrycie, że istniała trasa krótsza, mniej wyczerpująca? Pod całym trudem ostatniej wspinaczki - tunel…!



Mâcon. Na niebie znak - tęcza. Teraz już nie dbam o to, czy się mylę, ale wyobrażam sobie, że to dla mnie! A tak w ogóle, czy poza mną ktoś tu ją w ogóle widzi…?!


Przed dworcem ruch, podjeżdżają autobusy, taksówki. W hallu dworca ludzie oczekujący na pociąg z Paryża do Lyonu. Pociąg jest opóźniony. Kolejka do okienka z informacją, kolejka do kasy. Jak dobrze mieć aplikację (i portfel) w telefonie…

Niewiele brakuje, a popełniłbym trzeci, i kto wie, czy ostatni, na prawdę skutkujący dziś błąd: w ostatniej chwili odpuszczam pociąg, który, jak mój, też jedzie do Lyonu, ale tam, dokąd dziś zmierzam, w Villefranche, się nie zatrzymuje!


Ale co się odwlecze…  Na drodze ze stacji do Ars (10 km) grzecznie stosuję się do wskazówek satelity, jednak w pewnym momencie asfalt zamienia się w polną ścieżkę i... koniec drogi!

Zapada zmierzch, robi się ciemno i niewesoło. Zaczynam powoli wątpić, czy mój kemping w ogóle istnieje i zaczynam żałować, że nie skorzystałem z wcześniejszego w Villefranche, ale jest już za późno. Teraz już nie mam wyjścia. Jeśli nie chcę obozować gdzieś na skrawku pola z resztką wody w butelce, bez kolacji i innych, przysługujących mi dziś „praw”, muszę zawrócić do ostatniego rozjazdu i skręcić w lewo. …To znaczy teraz, w prawo…


Jest… 22 i kemping! Le Bois De La Dame - brzmi obiecująco... Długo szukam suchego i „prostego” kawałka trawnika pod namiot. Idę spać. Do góry kołami. Niech odlecą myśli. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz