Rouen

Rouen

niedziela, 10 listopada 2024

Ars-sur-Formance...

Ars. 15 czerwca, sobota.

Wiki (ta francuska) poświęca Ars niewiele miejsca. Czytamy tam m.in. że: Ars-sur-Formans, do 1956 r. - Ars, to miejscowość i gmina we Francji w odległości 35 km od Lyonu, w regionie Owernia-Rodan-Alpy, w departamencie Ain. Od połowy XIX w. nazwa Ars kojarzona jest z postacią Jeana-Marie Vianneya, który był proboszczem tutejszej parafii przez 41 lat, aż do swojej śmierci (1859). Już za życia Jana Marii miejscowość stała się celem pielgrzymek…

W roku 2010 zanotowano 0,5 mln odwiedzających i pielgrzymów.



Wioska czy miasteczko, leży Ars na początku umownej osi północ-południe, a tworzy ją, patrząc od Mâcon w dół w kierunku Lyonu, nurt Saony.

Wioska czy miasteczko - z uwagi na postać, z której zasłynęło Ars - nie sposób ominąć…

Więc jadę... 

Zostanę tu cały dzień. Chcę obejrzeć na własne oczy to, o czym tylko słyszałem i czytałem.

Po lewej stronie bazyliki znajdują się plebania i bydynki gospodarcze i to je odwiedzę najpierw. Za kościołem, po drugiej stronie Rue des Écoles, stoją zabudowania dawnej ochronki-sierocińca (sierociniec działał aż do roku 1975!). To tzw. Dom Opatrzności (La Providence), dziś ośrodek rekolekcyjny. Na przedłużeniu La Providence dobudowano w roku 1848 kaplicę, w której po dziś dzień trwa nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu.





Ars - tu Jan Maria Vianney spędził niemal całe swoje kapłańskie życie. Jan Maria Vianney - kaznodzieja, spowiednik, asceta, opiekun sierot i ubogich. Mąż […] bez zmazy, który nie ubiegał się za złotem i nadziei nie pokładał w pieniądzach i skarbach. (Syr 31:8-11)

A oparłszy się wszystkim pokusom, otrzymał koronę żywota (por. Jk 1:12), która - jak uczy katechizm - czyni świętych podobnymi samemu Bogu! Zwycięzca to odziedziczy... (Ap 21.7). I: Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków… (Ap 22.5).


Bazylika św. Filomeny.

Na wypłaszczeniu niewielkiego pagórka w centrum Ars stoi bazylika św. Filomeny. W niczym nie przypomina kościoła, w którym spowiadał św. Jan Maria, bo też zbudowana została po jego śmierci na miejscu dawnej, XII. w. romańskiej świątyni. Prace nad nową świątynią rozpoczęto w roku 1862 wg projektu Pierre-Marie Bossana, a ukończono w 1878. Ponieważ wierni nie zgodzili się na wyburzenie nawy starego kościoła zachowano jej fragment, a także wieżę z czerwonej cegły. W latach 1897–1910 z okazji beatyfikacji Proboszcza dobudowano dwie boczne kaplice. W tej po prawej stronie umieszczono sarkofag z relikwiami Świętego. Kanonizacja miała miejsce papież w roku 1925 (papież Pius XI).




Św. Filomena.

Dziewica i męczennica z przełomu III i IV wieku. Odmówiwszy względów próbującemu zniewolić ją cesarzowi i po torturach, które miały skłonić ją do zmiany zdania, położyła głowę pod katowski topór. W dniu śmierci liczyła 13 lat...

Dzieje Filomeny, jej życie i męczeństwo zostały spisane i zatwierdzone przez Stolicę Apostolską 21 grudnia 1833. Jan Maria darzył jej osobę szczególną czcią i miłością i to jemu przypisuje się rozwój kultu tej Świętej we Francji. Do niej odnosił także przypisywane mu przez parafian i pielgrzymów cuda:

Ja cudów nie czynię! Jestem tylko biednym nieukiem co pasał owce!… Zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę zawsze byłem wysłuchany…

Bóg zawsze jest wszechmocny zawsze może czynić cuda i istotnie czyniłby je jak niegdyś, lecz przeszkadza mu brak wiary...








Tajemnica Świętych Obcowania… 

Dobrze, że tu przyjechałem. Dobrze tu być…

wtorek, 5 listopada 2024

Paray-Le-Monial - Mâcon - Villefranche - Ars. Kryzys...?

14 czerwca, piątek.

Dziś w Paray dzień targowy. Z trudem przeciskam się między rozstawionymi po obu stronach jezdni straganami, a rower wcale mi w tym nie pomaga. Szeroki wczoraj pasaż dziś zastawiony jest mnóstwem przepysznych pułapek. Jedne mamią wzrok, jak te z misami, pełnymi egzotycznych przypraw, inne kuszą unoszącym się znad wooków aromatem gotowych potraw. Mnóstwo regionalnych przysmaków, pieczywa, wędlin. Jest też „sklep" z serami, których jest tyle, ile dziś przede mną kilometrów...




Wyruszę, nim zegar na wieży ratusza wybije południe. Lecz co to będzie za jazda! Pełna stromych podjazdów i pułapek. Już na wyjeździe z miasta droga pnie się stromo wzwyż i każe zejść z roweru. Idziemy obok siebie. Udaję, że to ja prowadzę…

W Les Cadolles, 3 km za Paray wpadam w pierwszą z pułapek. Błąd odczytu na ekranie nawigacji powoduje, że po chwili ląduję na poboczu (uff, jak to brzmi:) Route Centre-Europe Atlantique! Wycofuję się w ostatnim momencie...







Patrzę na zdjęcia...

12:47 - Charolles (kawa), 14:40 - Beaubery, 15:04 - Suin, 15:49 - Trivy, 16:35 - Bergesserin, 17:20 - Mazille (tu dłuższy postój na bagietkę z serem i gorący kubek).

Kolejny podjazd, zbyt stromy, więc znowu idziemy. Pcham rower przed sobą. I znowu: podjazd (czyli podejście) - zjazd, podjazd - zjazd… Istny rovver-coaster...

Prowadzę rower i dialog. Asfalt odpowiada mi miarowym „tup, tup, tup" i pnie się wzwyż. Nie nadążam. Słowa-zaklęcia nie prostują drogi. Pagórki nie chcą ustąpić, za to ze zboczy w Mazille, zdziwione pojawieniem się tak dziwnego „pasterza”, biegnie ku mnie stado owiec. Krótka wymiana uprzejmości i krytycznych uwag na temat drogi i padającego deszczu. To spotkanie na długo poprawi mi nastrój.

Myliłem się sądząc, że droga do Mâcon będzie spacerkiem. Niechby i w deszczu...


18:04 - Sainte-Cécile i drugi dziś błąd nawigacji: mijam zjazd z asfaltu na wąską ścieżkę, prowadzącą do wlotu tunelu (Tunnel du Bois Clair). Patrzę na ekran nawigacji, niby wszystko się zgadza, by już za chwilę….

Na zmianę kursu jest za późno. Tracę z oczu ścieżkę, którą miałem pojechać i kontynuuję wspinaczkę. Gdzieś, hen za wzgórzem, kilka kilometrów dalej, „nasze” drogi znowu się spotkają...



Po 8 i pół godzinach jazdy jestem w Mâcon. 19:40 - dworzec. I dziwna, najdziwniejsza chyba ze wszystkich na całej trasie, myśl: że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego (wszystkiego, co się tu dziś wydarzyło) na mapie, na szkle monitora - „wyciągu” z zer i jedynek. I, że dopiero w domu…

Tak, jakby całe dzisiejsze zmęczenie było tylko fantazją, snem. I może była w tym jakaś metoda. Może w ten sposób oszczędziłem sobie „bólu", jaki objawiłoby odkrycie, że istniała trasa krótsza, mniej wyczerpująca? Pod całym trudem ostatniej wspinaczki - tunel…!



Mâcon. Na niebie znak - tęcza. Teraz już nie dbam o to, czy się mylę, ale wyobrażam sobie, że to dla mnie! A tak w ogóle, czy poza mną ktoś tu ją w ogóle widzi…?!


Przed dworcem ruch, podjeżdżają autobusy, taksówki. W hallu dworca ludzie oczekujący na pociąg z Paryża do Lyonu. Pociąg jest opóźniony. Kolejka do okienka z informacją, kolejka do kasy. Jak dobrze mieć aplikację (i portfel) w telefonie…

Niewiele brakuje, a popełniłbym trzeci, i kto wie, czy ostatni, na prawdę skutkujący dziś błąd: w ostatniej chwili odpuszczam pociąg, który, jak mój, też jedzie do Lyonu, ale tam, dokąd dziś zmierzam, w Villefranche, się nie zatrzymuje!


Ale co się odwlecze…  Na drodze ze stacji do Ars (10 km) grzecznie stosuję się do wskazówek satelity, jednak w pewnym momencie asfalt zamienia się w polną ścieżkę i... koniec drogi!

Zapada zmierzch, robi się ciemno i niewesoło. Zaczynam powoli wątpić, czy mój kemping w ogóle istnieje i zaczynam żałować, że nie skorzystałem z wcześniejszego w Villefranche, ale jest już za późno. Teraz już nie mam wyjścia. Jeśli nie chcę obozować gdzieś na skrawku pola z resztką wody w butelce, bez kolacji i innych, przysługujących mi dziś „praw”, muszę zawrócić do ostatniego rozjazdu i skręcić w lewo. …To znaczy teraz, w prawo…


Jest… 22 i kemping! Le Bois De La Dame - brzmi obiecująco... Długo szukam suchego i „prostego” kawałka trawnika pod namiot. Idę spać. Do góry kołami. Niech odlecą myśli. Dobranoc.

sobota, 2 listopada 2024

Le Poète...

„Tkanina” -  Zbigniew Herbert


Bór nici wąskie palce i krosna wierności

oczekiwania ciemne flukta

więc przy mnie bądź pamięci krucha

udziel swej nieskończoności


Słabe światło sumienia stuk jednostajny

odmierza lata wyspy wieki

by wreszcie przynieść na brzeg niedaleki

czółno i watek osnowy i całun

Z tomu „Epilog Burzy" (1998) 


piątek, 1 listopada 2024

Paray-Le-Monial. Monastyr Wizytek - „Kamienie w ozdobnej koronie..."

W owym dniu Pan ich Bóg da im zwycięstwo (jak klejnoty w koronie)

i poprowadzi swój lud niby trzodę.

Bo są jak drogie kamienie w ozdobnej koronie… (Za 9,16)

Niedaleko bazyliki znajduje się klasztor sióstr Wizytek. To w tych murach, za kratą oddzielającą kościół od zakonnego chóru, błogosławiona Małgorzata Maria* usłyszała owe zadziwiające słowa: „Oto serce, które tak ukochało ludzi, że się aż wyczerpnęło i zniszczyło na dowód miłości ku nim". To w  tych murach Zbawiciel objawił Małgorzacie swą wolę, aby ustanowione zostało święto Jego Najświętszego Serca, a na jego obchód naznaczył piątek po oktawie Bożego Ciała.








Klasztorne roczniki Sióstr Wizytek pełne są świadectw działania łaski Bożej, a krata..., krata oddzielająca kościół od klauzury zdaje się być w tych opowieściach delikatną, jak adamaszkowy welon siecią, w którą Zbawiciel łowi wybrane dusze...

Oto jedna z nich.

Była w Paray panna z dobrego domu, bardzo piękna i bardzo rozumna, ciesząca się tryumfami, jakie jej próżność odnosiła. Była, mówiąc językiem ulubionym w teraźniejszych opisach, gwiazdą całej okolicy, której blask aż do Lyonu dochodził, dokąd często jeździła i bawiła. W mieście tym w siedemnastym wieku przebywał świat elegancki, a Maria Rozalia de Lyonne jaśniała w nim pięknością i zajmowała swym towarzystwem. Grzeczna, ale z dumą, ściągała do siebie wielbicieli, a ich liczby wcale to nie zmniejszało, iż była przyszłą dziedziczką dóbr wielkich. Gdy w Lyonie bawiła, zawsze ktoś urządzał świetne zabawy, tak, że zdawało się, jakby na jej widok przyjemności same powstawały. Wpośród przecież tego wszystkiego, wewnętrzne uczucie pokazywało jej czczość tych świetności; po powrocie z najpiękniejszej zabawy na której sobie największe przyjemności obiecywała, nie mogła się powstrzymać, aby sobie w sercu nie powiedziała: Nie, to jeszcze nie to! Wyobraźnia i pragnienia wyrywały się z tego, co było możliwe i wzdychała za tym, czego jej ludzie dać nie mogli. Ale w tym całym przesycie nie straciła smaku do wyższych rzeczy i odzywała się w jej sercu gorąca miłość ubogich, a pomimo niedorzecznych maksym, jakie w towarzystwach krążyły, pomimo oddania się światu i próżności, pomimo dogadzania kaprysom mody, panna de Lyonne, tak, jak jej współcześni, wykonywała wszelkie obowiązki i praktyki pobożności. Wiek siedemnasty nie znał tego oderwania się od Pana Boga i od Kościoła ludzi uczciwych. Dziś można być „uczciwym" bez Boga, bez religii, bez praktyk pobożnego życia; wówczas przeciwnie, do uczciwości potrzeba było mieć religię. Kto z nią zrywał, tym samym do uczciwości pretensji mieć nie mógł.

Cor Iesu, in quo sunt omnes thesauri sapientiae et scientiae, miserere nobis… 

Przypomnieć powinniśmy tu jedną prawdę, to jest, że łaska Boża gdy chce duszę dosięgnąć, różnymi idzie drogami i najrozmaitszych środków używa; ta uwaga zdaje nam się potrzebną, nim przystąpimy do opisania malowniczej przygody, jak ją Wizytki nazwały, która oczy pannie de Lyonne poczęła otwierać.

Cor Iesu, de cuius plenitudine omnes nos accepimus, miserere nobis… 

Znajdowała się ona w Paray w uroczystość Bożego Ciała i po nieszporach wspaniale wystrojona wychodziła z kościoła. Nigdy nie wydawała się piękniejszą i bardziej tryumfującą. Przyjaciele ją witali i przyłączyli się do niej, a tłum wychodzący z kościoła, tworzył około niej niby orszak. Tymczasem naprzeciwko szła ulicą gromada wieprzów i każdy z drogi im się usuwał: "Lecz pyszna piękność - mówią roczniki wizytkowskie - sądząc zapewne, że te zwierzęta tak ją uszanują, jak ludzie, nie raczyła zejść z drogi. Przodem szedł wieprz ogromny, nadszedł naprzeciw pysznej nimfy i bez ceremonii podsadził się pod nią, wziął ją na swój grzbiet i z pół godziny obnosił po całym mieście. Zmuszona chwycić go za ogon, jakby za uzdę, Rozalia z całych sił krzyczała i wołała o pomoc, ale żaden z wielbicieli nie przybiegł jej z ratunkiem; tym bardziej damy nie śmiały zbliżyć się do trzody idącej za biegunem z nową amazonką i sprawującej chrząkaniem swoim ogłuszającą muzykę. Lud śmiechem wybuchał i nie przeszkadzał w przejażdżce pięknej pannie. Kiedy na koniec oswobodziła się od napastnika, wstydem i trudem znękana uciekła”.

Cor Iesu, dives in omnes qui invocant te, miserere nobis… 

Miała (panna) rozum, że się tylko z tego śmiała; ale poznała, co warte są hołdy świata. Jednakże nie myślała go opuszczać, bo chociaż już zasmakowała w samotności, ale bardziej ceniła swoją swobodę i poświęcać jej nie chciała. Porzuciła tylko czytanie romansów, które podówczas było w modzie, oddała się pod kierunek O. Colombiere'a i wkrótce zaniechała zbytku w ubiorze, za jakim się dotąd bardzo ubiegała. Rozwinęła w sobie zamiłowanie do miłosiernych uczynków; odwiedzała szpitale w Lyonie i odprawiała medytacje; ale dalej już nie myślała iść tą drogą, na którą ją Pan powoli wprowadzał: więc ją też nacisnął silniej i wstrząsnął. Pewnego poranku spostrzegła nagle przed sobą pewnego młodego szlachcica z okolic Lyonu, który jej się bardzo podobać starał, a który niedawno poległ w pojedynku. Klęczał przed nią z rękami złożonymi, niesłychanie smutny i cierpiący. „O, jakże Bóg jest wielki, mówił z westchnieniem, jakże jest sprawiedliwy! Nic nie ma małego w Jego oczach: wszystko jest zważone, ukarane lub wynagrodzone". Rozalia zapytała się tej duszy o zbawienie i dowiedziała się, że miłosierdzie względem ubogich zapewniło jej miłosierdzie Boże. Rozmowa była długa i tak straszna, że panna de Lyonne wyszła po niej blada, osłabiona i wyglądająca jakby się o lat dziesięć postarzała. Matka zaledwie ją poznała; cała świeżość z oblicza jej już na zawsze znikła, a z nią i wesołość. Odtąd była cała oddana uczynkom miłosierdzia i umartwieniom; ale swobody zrzec się nie chciała i zdawało jej się, że daleko skuteczniej pobożnością, jałmużną i innymi dobrymi uczynkami może Bogu służyć na świecie, aniżeli w klasztorze. Klauzura nabawiała ją wstrętem i przerażeniem. 

Cor Iesu, usque ad mortem oboediens factum, miserere nobis… 

O. Colombier kazał jej raz iść do błogosławionej Małgorzaty. Poszła z posłuszeństwa, ale strachem ją przejęła krata i welon, że zaś wiele ceniła dowcip i dobre ułożenie, a tego nie znalazła w osobie Małgorzaty, przeto nie obiecywała sobie wcale przyjemności z tego widzenia. Jednakże namaszczenie z jakim Błogosławiona mówiła, przemogło nad jej wstrętem i Rozalia przyrzekła słuchać jej rady. Tutaj należy podziwiać roztropność świętych: Błogosławiona Małgorzata znała zamiary Boże względem tej duszy i uprzedziła już O. Colombier, że Pan Jezus chce pannę de Lyonne mieć Wizytką. Tego jednak Błogosławiona jej nie mówiła, pozostawiła ją przy dotychczasowym jej wstręcie do klauzury, który był tak wielki, że gdy drugi raz przyszła, nie zbliżyła się do kraty, ale u drzwi stanęła, a Błogosławiona pozwoliła jej na to i z daleka z nią rozmawiała. Prosiła ją wtedy o odmówienie trzydziestu pacierzy. Rozalia przyrzekła, ale odgadła intencję Błogosławionej i modliła się zupełnie przeciwnie, to jest, aby nigdy nie została zakonnicą.

Cor Iesu, fons totius consolationis, miserere nobis…

Tymczasem Małgorzata Maria odebrała od Pana nowe zapewnienie, że chce mieć tę duszę dla siebie. Wtedy O. Colombier za radą Błogosławionej napisał do niej, aby się przygotowała do ofiary, jakiej Bóg od niej żąda, a o której ojciec miał jej ustnie powiedzieć. Skoro to przeczytała, sama do niego przybiegła przestraszona, ale gdy jej wytłumaczył, jak jest wielkim zaszczytem być Chrystusową Oblubienicą, ucieszyła się i radością przepełniona wracała do domu. Tutaj zastała opór rodziny i z tego także była zadowoloną, gdyż to ją zatrzymało jeszcze na świecie, a i pierwsza chwila zapału już minęła. Tak rok jeszcze pozostała, potem łaska Boga zwyciężyła wstręt wszelki i pomimo różnych jeszcze pomysłów, na jakie jej słabość się zdobywała, duch powołania wysoko się w niej rozwinął i z uniesieniem szczęścia pociechami Bożymi przepełniona, śluby wykonała. Często potem całowała te mury, w których tyle szczęścia znalazła.

Cor Iesu, deliciae Sanctorum omnium, miserere nobis… 

* Święta Małgorzata Maria, panna; urodziła się w Burgundii w r. 1647 jako córka notariusza Klaudiusza Alacoque. Mając lat 24, wstąpiła do wizytek w Paray-le-Monial. Ją to wybrał Zbawiciel, aby w szeregu objawień przedstawić jej swe Serce kochające ludzi i spragnione ich miłości. W r. 1675 w oktawie Bożego Ciała objawił się jej Chrystus Pan, aby ustanowione było święto liturgiczne ku czci Jego Serca w piątek po oktawie Bożego Ciała na przebłaganie za oziębłość ludzką i za zniewagi, wyrządzone Mu w Sakramencie Jego miłości. Małgorzata nie znalazła początkowo zrozumienia u współsióstr. Przechodziła też sama chwile wewnętrznych utrapień: opuszczenia, zwątpień, pokus zarozumiałości. W końcu przy pomocy roztropnego spowiednika, bł. Klaudiusza de la Colombière, jezuity, wyszła zwycięsko z walki. Umarła r. 1690. Beatyfikowana r. 1864. Kanonizowana r. 1920. – święto 17 października. 

Za: Biskup Karol Radoński, Święci i Błogosławieni Kościoła Katolickiego. Encyklopedia Hagiograficzna. Warszawa – Poznań – Lublin [1947], s. 312.


Źródło: Ultramontes