Rouen

Rouen

poniedziałek, 25 listopada 2024

Arles - Notre-Dame De Sénanque. Pierwsza z Trzech Sióstr...

Dzień dobry, Prowansjo!

Dziś już inaczej, jak rok temu, kiedy ledwie otarłem się o Twoje mury, dopiero co spojrzałem w oczy św. Trofima, a już następnego dnia byłem w drodze do Świętego Idziego. Dziś będę ostrożniejszy, bardziej uważny i powolny.

Jednak - podobnie jak rok temu, także i dziś jestem tu nie dla rzymskich pamiątek, choć mury areny - zacne, robią wrażenie, a Alyscamp - dawna nekropolia rzymskich patrycjuszy - jeszcze większe. Alyscamp odwiedzę, ale dopiero za tydzień, w drodze powrotnej od Trzech Sióstr Prowansji, jak nazywa się tu cysterskie opactwa: Notre-Dame De Sénanque, Silvacane i Le Thoronet.


Le Thoronet położone jest najdalej na wschód, gdzieś w połowie drogi między Marsylią a Niceą. Pomysł, a po nim decyzja i plan odwiedzenia Thoronet powstał kilka lat temu, po lekturze „Okrutnych kamieni” Fernanda Pouillona. Książka jest zrodzoną w wyobraźni autora pamiętnikiem i kroniką budowy mistrza Wilhelma, cysterskiego mnicha i budowniczego Le Thoronet.




17 czerwca, poniedziałek, rano. Jem śniadanie: gorący kubek (serowa z grzankami) plus bagietka, wypijam „litr" kawy i w drogę. Całość, 222 kilometry, podzieliłem na trzy etapy. Przede mną więc pola lawendy, oliwne gaje i uprawy winorośli. Pojadę wzdłuż (i w poprzek) nawadniających je kanałów. Hydrozagadka: gdzie biorą swój początek, jedne delikatnie szumiąc, inne, spadając kaskadami - potoki wody? 

Zagadką będzie również to, czy na koniec dnia znajdę obiecany przez mapę kemping. Nie badam - jak czynią to niektórzy, profilu drogi, nie mierzę spadków czy uniesień linii horyzontu, nie ustalam z góry liczby i miejsc postoju…

Droga, to taniec, który tańczysz, opierając się pogodzie, pokonując rzeczny strumień, zmęczenie. Tylko wtedy poczujesz upojenie...

Więc jadę…




Pierwszy etap, to opactwo Sénanque, 74 kilometry. Mijam Saint-Rémy-De-Provence. Za Cavaillon, na 45. kilometrze droga zaczyna się piąć i będzie mnie „tańczyć" aż do Gordes. Tam, całkiem niespodzianie za kolejnym z zakrętów otworzy się zapierający dech w piersiach widok. Tam też droga wypuści mnie na chwilę z objęć, ale już za moment raz jeszcze przypomni, kto tu prowadzi, a kto jest tylko tańczony…


Tak, droga jest tańcem. Tańczyło dziś wszystko: woda w strumieniach, linia horyzontu, ginące za zakrętami podjazdy, myśli… Tylko powietrze stało nieruchomo, jak kamień...

Trzy Siostry Prowansji. Dziś Sénanque. Docieram tu, kiedy kończy się sprzedaż wejściówek, gdzieś po 16. Tłum turystów w hallu, kupujący w butiku i na zewnątrz… Według przewodnika, Sénanque to najliczniej z Trzech Sióstr odwiedzane miejsce. A od siebie dodam, - najtrudniej ze wszystkich dostępne.


Nocleg w Gordes. Droga z opactwa na kemiping, to zaledwie 4 kilometry, a jednak zabierze mi 1,5 godziny. Wspinaczka zdaje się nie mieć końca. Zatrzymuję się co 10 kroków wypychając rower przed siebie. W końcu jest. Kemping z widokiem na planetę Ziemia z wysokości 500 m.





Sénanque. Czy tak miało to wyglądać? Tyle trudu, a w zamian zestaw pocztówkowych widoków? Widok z góry, widok z dołu, zamknięte drzwi... Może więc wcześniej należy sprawdzać godziny otwarcia, pory zamknięcia? Jednak na co to, skoro nie da się przewidzieć, nawet w przybliżeniu, czasu przejazdu w takim, jak dzisiejszy, terenie?


Jutro rano jeszcze przez chwilę zabawię w Gordes, ciesząc uszy muzyką, a oczy widokiem mis pełnych przypraw. Nie po raz ostatni gubiąc w labiryncie wąskich uliczek ślad...




wtorek, 19 listopada 2024

Notre Dame de Saint-Paul-Trois-Châteaux. Odrzuć próżny dźwięk słów i patrz...

Katedralny dziedziniec...

Przez niewielką bramę wchodzę w labirynt uliczek, kamiennym pierścieniem chroniący ciszę najstarszej części miasteczka. Nim skręcę lewo i z Rue de Monseigneur Sibour wyjdę wprost na plac, po prawej - sesja zdjęciowa. Ona, jak motyl przylega całym ciałem do muru, on jak myśliwy przysiada po drugiej stronie ciasnej uliczki. Zauważają mnie i po chwili, jakby speszeni moją obecnością, znikają...
Zostaje nastrój chwili i rozedrgane słońcem powietrze...
Coś podobnie nastrojowego przydarzy mi się kilka tygodni później w Laon. „Uwięziony” w ościeżach południowego portalu katedry (jest środek nocy), nie widząc i sam nie będąc widzianym, stanę się mimowolnym świadkiem toczącego się opodal miłosnego dialogu.
I choć tu bez słów, a tam ich nie rozumiałem, tu i tam - pośrodku czegoś pięknego...



Notre Dame.

Do wnętrza prowadzi półkolisty, ozdobiony wyjątkowej urody rzeźbioną archiwoltą portal. Korpus budowli to trzy nawy i transept. Nawę główną zamyka ciemna absyda, a boczne - absydiole. Mur pokryty jest XII. lub XIII. wiecznymi mozaikami. Na wysokości ostatniego przęsła nawy - kamienne zdobienia. Pomiędzy spiralnie żłobkowanymi kolumnami biegnie „ślepe” triforium, niżej kamienny pas, imitujący plisowaną draperię.

Na ścianie i łukach arkad nawy bocznej zachowały się pochodzące z XIV i kolejnego wieku piękne freski. We wnęce empory na ścianie północnej - szafa organowa z początku XVII w.









Piękne są, zdobiące mur - freski, piękne - jakby zastygłe w ruchu - kamienne ozdoby. I te wewnątrz i na zewnątrz świątynnego muru. Jednak to wciąż tylko słowa. Czy tu, na papierze, czy wykute w kamieniu, jak w Autun - Dislebertus fecit me - wciąż tylko słowa! A tu jest przecież coś więcej, niż suma przemyślanych architektonicznych detali, miłosnych splotów linii, czułość kamienia!

Śpiew. Jeszcze przed wejściem słyszę (jej) głos i choć śpiewa coś na nutę gospels, uczułem (tak, uczułem), jakby to nie człowiek, a katedra śpiewała. Kamień nie tyle powtarzał dźwięk, nie tyle go niósł, ile sam zdawał się być źródłem…

Ale katedra, nawet napełniona niebiańskim śpiewem, czy płynącą z zawieszonego nad kamienną przepaścią „organetto” muzyką, to wciąż coś więcej, niż tylko artystyczny projekt.

Więc, jeśli jak mi - i Tobie zda się piękna, spróbuj poznać przyczynę tego piękna…

- A czy słyszałeś kiedy śpiew dzwonów?

Notre Dame de Saint-Paul-Trois-Châteaux... Wspinam się po (kamiennej) gałęzi. I jak gąsienica, idę w stronę Niewidzialnego...


Na zewnątrz, mimo późnej godziny wciąż gorąco. Usiądę na przeciw południowego wejścia, które osłania dobudowany w XV w. kamienny dziedziniec. Zamówię kawę (1.40 E). Na ciastko nie mam już drobnych. Zresztą, mam je przecież przed oczami…!




Tak. Bardzo chciałem tu być. Nie przypuszczałem jednak, że wyjadę stąd z obietnicą, że jeszcze tu kiedyś… wrócę.

Ach, gdybym tamtego dnia wiedział, że 500 m dalej jest kemping, zostałbym tu do rana, do zmierzchu i nocy smakując piękno otaczających Notre Dame murów, powtarzając śpiew nawy...

Są miejsca, które przyciągają z siłą, której się nie oprzesz. Spróbuj, a do końca będziesz nosił żal, a niektórzy i ranę...


W drodze powrotnej - czy na prawdę muszę o tym wspominać? - znowu pomylę drogę.

- Niby ten sam most, a jednak jakiś inny… - myślę, mijając Canal De Donzère-Mondragon. Przecież to stąd dochodziły wcześniej przeraźliwe piski, skowyt i szczekanie. Psi azyl, psie opowieści...


W Arles będę o 22. Drogę na kemping znam na pamięć… Nawet nie włączę nawigacji. Serio...

czwartek, 14 listopada 2024

Ars - Lyon - Saint-Paul-Trois-Châteaux...

Ars. 16 czerwca, niedziela.

Wracamy na katedralną ścieżkę. Program na dziś? Kierunek - dworzec w Villafranche, skąd pociąg do Lyonu. Tam zatrzymam się na niedzielną Mszę. Po południu, kolejny pociąg - do Pierrelatte i przejazd do Saint-Paul-Trois-Châteaux (na popołudniową, ale nie tylko - kawę), by, na nocleg wylądować już w Arles.


Opuszczam Ars. Jadę trochę na pamięć i mylę drogę. Opowiadają o mnie wieczorne psy (dziś dołączy do nich cały azyl), że gdyby ludzie z Mazille powierzyliby mi swoje owce, zaprowadziłbym je do sąsiedniej wioski…

No, cóż. Każdy ma jakiś „dar”, a ja nawigację, która już za kilka tygodni wyprowadzi mnie na plantację truskawek, na której w tamtej chwili bardzo nie chciałem się znaleźć...

Póki co, okrążam Ars, jak wskazówka tarczę zegara. Pociąg do Lyonu osiągam w ostatniej chwili. Ech…!




Kościół św. Jerzego w Lyonie to miejsce wyjątkowe. Znam go z poprzedniej wizyty. Tu sprawuje się Msza w rycie lyońskim, równie jak rzymski, starożytnym. Przeważają ludzie młodzi, rodziny z małymi dziećmi. Po Mszy wejdę na chwilę do katedry. O 14 z dworca Lyon Part-Dieu odjeżdża pociąg do Pierrelatte, skąd do St PAUL 3 CHX - jak piszą nazwę miasteczka na drogowskazach - 8 km.


Notre Dame de Saint-Paul… dawna katedra, dziś już tylko kościół parafialny. Perła prowansalskiej architektury romańskiej, sztuki inspirującej się rzymskim antykiem. Nie wiedziałbym o jej istnieniu, nie zwrócił uwagi, gdyby nie mój pierwszy „elementarz” - 4. edycja Cathedrales de France; Yvan Christ. A na stronie 102, - sami popatrzcie…




Przyznacie, nie ma w tym widoku niczego szczególnego. Nic, co „chłopcu na rowerze”, choć dziś bardziej „na pociągu” - kazałoby przerywać całkiem wygodną przeprawę z Lyonu do Arles, „skazywać się” na dwie przesiadki i godzinne oczekiwanie na dworcu w Avignon…

A jednak… poza ciekawością, jak dziś wygląda prawie wiek temu sportretowana katedra (na tegorocznej trasie pojawią się jeszcze dwie „nie-gotyckie": w Maguelone i Agde) było coś więcej, niż sama tylko płytka ciekawość.

Notre Dame de Saint-Paul… Nie mogłem jej ominąć…


- To, co istotne w karawanie, odkryjesz, gdy czas ją strawi... Odrzuć próżny dźwięk słów i patrz… (A. de Saint-Exupéry).

niedziela, 10 listopada 2024

Ars-sur-Formance...

Ars. 15 czerwca, sobota.

Wiki (ta francuska) poświęca Ars niewiele miejsca. Czytamy tam m.in. że: Ars-sur-Formans, do 1956 r. - Ars, to miejscowość i gmina we Francji w odległości 35 km od Lyonu, w regionie Owernia-Rodan-Alpy, w departamencie Ain. Od połowy XIX w. nazwa Ars kojarzona jest z postacią Jeana-Marie Vianneya, który był proboszczem tutejszej parafii przez 41 lat, aż do swojej śmierci (1859). Już za życia Jana Marii miejscowość stała się celem pielgrzymek…

W roku 2010 zanotowano 0,5 mln odwiedzających i pielgrzymów.



Wioska czy miasteczko, leży Ars na początku umownej osi północ-południe, a tworzy ją, patrząc od Mâcon w dół w kierunku Lyonu, nurt Saony.

Wioska czy miasteczko - z uwagi na postać, z której zasłynęło Ars - nie sposób ominąć…

Więc jadę... 

Zostanę tu cały dzień. Chcę obejrzeć na własne oczy to, o czym tylko słyszałem i czytałem.

Po lewej stronie bazyliki znajdują się plebania i bydynki gospodarcze i to je odwiedzę najpierw. Za kościołem, po drugiej stronie Rue des Écoles, stoją zabudowania dawnej ochronki-sierocińca (sierociniec działał aż do roku 1975!). To tzw. Dom Opatrzności (La Providence), dziś ośrodek rekolekcyjny. Na przedłużeniu La Providence dobudowano w roku 1848 kaplicę, w której po dziś dzień trwa nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu.





Ars - tu Jan Maria Vianney spędził niemal całe swoje kapłańskie życie. Jan Maria Vianney - kaznodzieja, spowiednik, asceta, opiekun sierot i ubogich. Mąż […] bez zmazy, który nie ubiegał się za złotem i nadziei nie pokładał w pieniądzach i skarbach. (Syr 31:8-11)

A oparłszy się wszystkim pokusom, otrzymał koronę żywota (por. Jk 1:12), która - jak uczy katechizm - czyni świętych podobnymi samemu Bogu! Zwycięzca to odziedziczy... (Ap 21.7). I: Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków… (Ap 22.5).


Bazylika św. Filomeny.

Na wypłaszczeniu niewielkiego pagórka w centrum Ars stoi bazylika św. Filomeny. W niczym nie przypomina kościoła, w którym spowiadał św. Jan Maria, bo też zbudowana została po jego śmierci na miejscu dawnej, XII. w. romańskiej świątyni. Prace nad nową świątynią rozpoczęto w roku 1862 wg projektu Pierre-Marie Bossana, a ukończono w 1878. Ponieważ wierni nie zgodzili się na wyburzenie nawy starego kościoła zachowano jej fragment, a także wieżę z czerwonej cegły. W latach 1897–1910 z okazji beatyfikacji Proboszcza dobudowano dwie boczne kaplice. W tej po prawej stronie umieszczono sarkofag z relikwiami Świętego. Kanonizacja miała miejsce papież w roku 1925 (papież Pius XI).




Św. Filomena.

Dziewica i męczennica z przełomu III i IV wieku. Odmówiwszy względów próbującemu zniewolić ją cesarzowi i po torturach, które miały skłonić ją do zmiany zdania, położyła głowę pod katowski topór. W dniu śmierci liczyła 13 lat...

Dzieje Filomeny, jej życie i męczeństwo zostały spisane i zatwierdzone przez Stolicę Apostolską 21 grudnia 1833. Jan Maria darzył jej osobę szczególną czcią i miłością i to jemu przypisuje się rozwój kultu tej Świętej we Francji. Do niej odnosił także przypisywane mu przez parafian i pielgrzymów cuda:

Ja cudów nie czynię! Jestem tylko biednym nieukiem co pasał owce!… Zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę zawsze byłem wysłuchany…

Bóg zawsze jest wszechmocny zawsze może czynić cuda i istotnie czyniłby je jak niegdyś, lecz przeszkadza mu brak wiary...








Tajemnica Świętych Obcowania… 

Dobrze, że tu przyjechałem. Dobrze tu być…

wtorek, 5 listopada 2024

Paray-Le-Monial - Mâcon - Villefranche - Ars. Kryzys...?

14 czerwca, piątek.

Dziś w Paray dzień targowy. Z trudem przeciskam się między rozstawionymi po obu stronach jezdni straganami, a rower wcale mi w tym nie pomaga. Szeroki wczoraj pasaż dziś zastawiony jest mnóstwem przepysznych pułapek. Jedne mamią wzrok, jak te z misami, pełnymi egzotycznych przypraw, inne kuszą unoszącym się znad wooków aromatem gotowych potraw. Mnóstwo regionalnych przysmaków, pieczywa, wędlin. Jest też „sklep" z serami, których jest tyle, ile dziś przede mną kilometrów...




Wyruszę, nim zegar na wieży ratusza wybije południe. Lecz co to będzie za jazda! Pełna stromych podjazdów i pułapek. Już na wyjeździe z miasta droga pnie się stromo wzwyż i każe zejść z roweru. Idziemy obok siebie. Udaję, że to ja prowadzę…

W Les Cadolles, 3 km za Paray wpadam w pierwszą z pułapek. Błąd odczytu na ekranie nawigacji powoduje, że po chwili ląduję na poboczu (uff, jak to brzmi:) Route Centre-Europe Atlantique! Wycofuję się w ostatnim momencie...







Patrzę na zdjęcia...

12:47 - Charolles (kawa), 14:40 - Beaubery, 15:04 - Suin, 15:49 - Trivy, 16:35 - Bergesserin, 17:20 - Mazille (tu dłuższy postój na bagietkę z serem i gorący kubek).

Kolejny podjazd, zbyt stromy, więc znowu idziemy. Pcham rower przed sobą. I znowu: podjazd (czyli podejście) - zjazd, podjazd - zjazd… Istny rovver-coaster...

Prowadzę rower i dialog. Asfalt odpowiada mi miarowym „tup, tup, tup" i pnie się wzwyż. Nie nadążam. Słowa-zaklęcia nie prostują drogi. Pagórki nie chcą ustąpić, za to ze zboczy w Mazille, zdziwione pojawieniem się tak dziwnego „pasterza”, biegnie ku mnie stado owiec. Krótka wymiana uprzejmości i krytycznych uwag na temat drogi i padającego deszczu. To spotkanie na długo poprawi mi nastrój.

Myliłem się sądząc, że droga do Mâcon będzie spacerkiem. Niechby i w deszczu...


18:04 - Sainte-Cécile i drugi dziś błąd nawigacji: mijam zjazd z asfaltu na wąską ścieżkę, prowadzącą do wlotu tunelu (Tunnel du Bois Clair). Patrzę na ekran nawigacji, niby wszystko się zgadza, by już za chwilę….

Na zmianę kursu jest za późno. Tracę z oczu ścieżkę, którą miałem pojechać i kontynuuję wspinaczkę. Gdzieś, hen za wzgórzem, kilka kilometrów dalej, „nasze” drogi znowu się spotkają...



Po 8 i pół godzinach jazdy jestem w Mâcon. 19:40 - dworzec. I dziwna, najdziwniejsza chyba ze wszystkich na całej trasie, myśl: że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego (wszystkiego, co się tu dziś wydarzyło) na mapie, na szkle monitora - „wyciągu” z zer i jedynek. I, że dopiero w domu…

Tak, jakby całe dzisiejsze zmęczenie było tylko fantazją, snem. I może była w tym jakaś metoda. Może w ten sposób oszczędziłem sobie „bólu", jaki objawiłoby odkrycie, że istniała trasa krótsza, mniej wyczerpująca? Pod całym trudem ostatniej wspinaczki - tunel…!



Mâcon. Na niebie znak - tęcza. Teraz już nie dbam o to, czy się mylę, ale wyobrażam sobie, że to dla mnie! A tak w ogóle, czy poza mną ktoś tu ją w ogóle widzi…?!


Przed dworcem ruch, podjeżdżają autobusy, taksówki. W hallu dworca ludzie oczekujący na pociąg z Paryża do Lyonu. Pociąg jest opóźniony. Kolejka do okienka z informacją, kolejka do kasy. Jak dobrze mieć aplikację (i portfel) w telefonie…

Niewiele brakuje, a popełniłbym trzeci, i kto wie, czy ostatni, na prawdę skutkujący dziś błąd: w ostatniej chwili odpuszczam pociąg, który, jak mój, też jedzie do Lyonu, ale tam, dokąd dziś zmierzam, w Villefranche, się nie zatrzymuje!


Ale co się odwlecze…  Na drodze ze stacji do Ars (10 km) grzecznie stosuję się do wskazówek satelity, jednak w pewnym momencie asfalt zamienia się w polną ścieżkę i... koniec drogi!

Zapada zmierzch, robi się ciemno i niewesoło. Zaczynam powoli wątpić, czy mój kemping w ogóle istnieje i zaczynam żałować, że nie skorzystałem z wcześniejszego w Villefranche, ale jest już za późno. Teraz już nie mam wyjścia. Jeśli nie chcę obozować gdzieś na skrawku pola z resztką wody w butelce, bez kolacji i innych, przysługujących mi dziś „praw”, muszę zawrócić do ostatniego rozjazdu i skręcić w lewo. …To znaczy teraz, w prawo…


Jest… 22 i kemping! Le Bois De La Dame - brzmi obiecująco... Długo szukam suchego i „prostego” kawałka trawnika pod namiot. Idę spać. Do góry kołami. Niech odlecą myśli. Dobranoc.