Opuszczam Carcassonne. Ucichła już emocjonalna burza, jaką wywołało (chwilowe) zniknięcie plecaka. Nie czekając finału miłosnej opowieści chłopca z gitarą (z wiadomych przyczyn nie podejmę się mediacji w jego staraniach o rękę pięknej Gryzeldy), rzucam grosz i bonne chanse śpiewakowi, i ruszam przed siebie. Dziś jeszcze 50 km drogi brzegiem kanału du Midi.
Do Tuluzy jadę, miasta, leżącego w połowie liczącej ponad 400 km drogi wodnej - Kanału dwóch Mórz, łączącego Atlantyk z Morzem Śródziemnym. Tworzą go Kanał Południowy (Canal du Midi) o długości 240 km, łączący Tuluzę z Morzem Śródziemnym i Kanał Garonny (Canal Lateral de la Garonne) o długości 193 km. Ten drugi łączy Tuluzę z Atlantykiem i na całej swojej długości biegnie niemal równolegle do koryta rzeki. W pewnym momencie (w Agen) kanał „krzyżuje się” z Garonną i przez chwilę żegluga odbywa się w zawieszonym między niebem a lustrem rzeki, imponujących rozmiarów kamiennym akwedukcie.
Tuluza będzie też ostatnim przystankiem na mojej tegorocznej trasie. Stąd, przez Bordeaux i z noclegiem na położonym na obrzeżach miasta kempingu (ach! te „miejskie" kempingi!) pojadę do Brestu.
- A stamtąd?
- Oczywiście, na zasłużony wypoczynek.
- Dokąd?
- „Jest Wyspa morza kołyska…"
A dziś jeszcze odbijam ze szlaku, skręcam w lewo i na chwilę zatrzymam się w Bram. To miasto i gmina położona w północno-zachodniej części departamentu Aude, bogatego w żyzne i wyjątkowo urodzajne ziemie, nazywane spichlerzem Langwedocji. Centralnym miejscem starego Bram, jeśli spojrzeć na miasto z nie budzącej już lęku wysokości, jest kościół św. Juliana i Bazylisy. Otoczony koncentrycznym, potrójnym rzędem zabudowy i wąskich uliczek kościół rozczaruje mnie: ciemny i zaniedbany, sprawia wrażenie opuszczonego. Poza dwoma osobami, zdaje się miejscowymi, które spotkały się tu w innym, niż ja celu, żadnego śladu życia.
Jadę dalej, na nocleg. Ale nie do Castelnaudary, stacji kolejowej, z której jutro rano wsiądę do pociągu jadącego do Tuluzy. Nie dam sobie odebrać tej małej przyjemności, jaką jest „żegluga" pośród budzącego się o świcie u brzegów wody, życia.
Godzina, w której otwierasz rękę swą, o Panie i karmisz nas do syta…
Za zakolem jednej ze śluz, 7 km przed Castalnaudary znajduję kawałek trawy i tam rozbiję obóz.
O 4:45, na kwadrans przed umówionym czasem - obudzi mnie deszcz. Spakuję się na tyle sprawnie, że kwadrans później jestem już w drodze. I wtedy też, jak na skinienie niewidzialnej dłoni, deszcz ustaje…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz