Rouen

Rouen

wtorek, 3 listopada 2015

Église Saint-Mesmin et Grotte du Dragon.

(Żonie).

To nie jest wpis dla grzecznych dzieci. Młodzieży do lat 18 "wstęp" wyłącznie za zgodą rodziców. Żony zaś niech oprą się na ramionach swoich wspaniałych i niczego nie lękających się mężów. Będą tu bowiem straszne wyrazy, takie jak awaria, smok, jaskinia czy nocleg pod "gołym" niebem (że też ludzie nie mają za grosz wstydu!). Miejscami będzie też mrocznie, bez prądu, lodówek i lokówek, gdyż cofniemy się w czasie prawie o 1500 lat. Dopiero przybycie do Paryża odmieni całkowicie nastrój.


Nie tylko w Polsce zdarzają się komunikacyjne buble, w ramach których spóźniają się pociągi lub gdy zamiast wagonów przewoźnik podstawia dorożkę. Jednak taki właśnie "komunikacyjny" fakt, wpłynął na bieg spraw dzisiejszego popołudnia (i wieczoru). Pierwotnie bowiem, zaraz po powrocie z Saint-Benoît miałem w planach udać się na dworzec kolejowy, a stamtąd - pociągiem do Paryża. Na stacji jednak dowiaduję się, że z powodu awarii pociąg do Paryża, owszem, odjedzie ale później i z innego dworca. Uznawszy tą okoliczność za zaproszenie do spędzenia nocy w Orleanie (koniec końców, w mieście są* aż 3, słownie - trzy, kempingi) postanawiam raz jeszcze odwiedzić katedrę i przyjrzeć się najbliższemu jej otoczeniu. Idea tym zacniejsza, że i pogoda zdaje się dopasowywać do oczekiwań podróżnika (chyba udało mi się wyprowadzić wiatr w pole).



Ruszam więc z dworca i znaną mi już drogą, przez Place du Martroi jadę w kierunku katedry. Tu też spotykam małą "Joasię", która zwraca na siebie uwagę - nie tylko moją - swoją niesamowitą pasją i radością ścigania się z "nie-wiadomo-skąd" pojawiającym się, jak gejzer, i tak samo nagle-znikającym, strumieniem wody. To w jednym punkcie, za chwilę w kilku na raz; jeden obok drugiego, by za chwilę na przeciwnych sobie końcach.


Katedra o tej godzinie jest już zamknięta, a zatem więcej uwagi mogę poświęcić jej zewnętrznej urodzie. (Jednak do dziś nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie wykonałem wówczas "rundy" wokół katedry?)


Zapada wieczór i choć ciemno zrobi się dopiero po 22, to jednak już teraz powoli wyruszam na poszukiwania kempingu. Jadę do bliższego z dwóch, których dokładną lokalizację ustaliłem jeszcze na etapie "pierwszej redakcji" trasy. Oba położone są w tej samej dzielnicy.
Niestety okazuje się, że w miejscu obiecanym mi przez mapę kempingu nie ma, zaś na ogrodzonym terenie tego, co być może było nim wcześniej walają się jakieś bezużyteczne graty.
Jadę więc dalej, na drugie z obiecanych mi pól (widoki robią się rzeczywiście bardziej polne) ale i tam, im bliżej wyświetlającego się na ekranie mojego e-Trexa20 punktu "C" jak cel - nic. Pusto. Jakby ktoś grał ze mną (w co?) nie objaśniając ani reguł ani celu zabawy. Co więc robić? Skautem nigdy nie byłem, a próby zasięgnięcia języka innego, niż miejscowy palą na panewce (oj, wstyd, młodzi Frankofoni - żeby chociaż Suahili). Wracam więc drogą, którą tu przybyłem i przełączam się na tryb awaryjny - nocleg pod gołym niebem. Nie pierwszy i nie ostatni to raz na mojej trasie. Miejsce, jakie na tą okoliczność wybieram jest strzeżone przez św. Mesmina*. Nic o nim nie wiem, (o Świętym) poza tym, że jest świętym czyli, że jeśli nie pomoże, bo jest zajęty innymi, ważniejszymi sprawami, to przynajmniej nie zaszkodzi, w przeciwieństwie do smoka, który tu wcześniej szkodził, a którego on, św. Mesmin, wyposażony jedynie w płonącą głownię 1500 lat temu pokonał. Bez prądu, joysticka, akademickiej czy plemiennej (nieważne) magii. Tak głosi legenda, a w niej przecież, jak dobrze wiemy, kryją się "ziarna prawdy". I zachęta, by się nie bać.


Niewielka świątynia, jaką wzniesiono tu w roku 550 na okoliczność zabicia smoka (który robił tu pewnie gorsze, niż deptanie trawników, rzeczy, o próbach demoralizowania lokalnej młodzieży nie wspominając) już dziś nie istnieje. Zaraz po śmierci Mesmina (520) poczęły się dziać u jego grobu cuda, i szerzyć kult świętego. Wokół świątyni powstała wieś, która później otrzymała nazwę "La Chapelle Saint Mesmin". Dziś jest to już część miejskiej aglomeracji. Mury obecnego kościoła pochodzą z XI wieku i to one odgradzają mnie dziś od ulicznego ruchu, zaś od strony rzeki - mało już o tej godzinie uczęszczana "ścieżka zdrowia".


Na sprawdzenie czy w mieście działa w ogóle jakikolwiek  z "wymyślonych" przeze mnie wcześniej kempingów już nie mam ani czasu sił. Mebli, które do tej pory świetnie sprawdzały się w drodze jako podkład pod karimatę jest tu dostatek i bardzo się cieszę, że są gotowe do natychmiastowego użycia.


Niestety premię testera (mebli) za pracę w trudnych warunkach muszę wypłacić sobie sam i kiedy indziej.
Jednak nie narzekam na trudy. Także 5 godzin snu musi dziś wystarczyć.
Dlatego niech mi wybaczą mnisi w Saint-Benoît, bo gdy oni będą jeszcze "regularnie" spać, ja będę już po pierwszym słowie z Opiekunem tego miejsca. 


A teraz Panie Maszynisto, proszę mnie wieźć na 19 Passage Hébrard, Paris. Mam tam umówione spotkanie z Panem od Poezji.

*Jak się już za kilka godzin okaże, jeszcze wiele lat nauki, także języka, przede mną. Na początek skupię się nad funkcją i różnicami w sposobie użycia, niekiedy zbyt optymistycznego, słówka "jest" (liczba mnoga: "są"). Liczę, że w przyszłości pozwoli to uniknąć wielu kłopotliwych niespodzianek, oraz uwolnić samo słówko "być" od nieuzasadnionych pretensji do samowystarczalności poprzez, np. wzbogacenie składni o kilka wariantów modalności***.
**Już po powrocie do domu zauważyłem, że pod opieką świętego Mesmina znajduje się większy obszar miasta. Także w południowej jego części (Olivet) znajdują się dwa kościoły noszące jego imię. Obydwa dzielone z innymi, prawie współczesnymi mu postaciami. Jeden z nich, to św. Prywat, drugi - Hilary.
***Ostrzegałem, że będzie przeraźliwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz