Środa, 17 czerwca 2015.
Bilet udaje mi się kupić na dosłowny “styk” i na minutę przed odjazdem pociągu siedzę już na swoim (nie nadużywając tego słowa) nieoznaczonym miejscu. Bagażu pilnuje rower w osobnym, jak to w wysoko-podłogowcach, przedziale. Tak w ogóle to już się nawet z nimi oswoiłem, już mnie ich pojawienie się na linii horyzontu miast spodziewanego, bo bardziej zdatnego do przewozu roweru nisko-podłogowca, tak nie irytuje. Emocje skupiają się teraz na zaczepach sakw, które nie chcą spaść z dolnego haka bagażnika w momencie, w którym o to usilnie zabiegam. Gdyby jeszcze wiedzieć, w jakim miejscu peronu wagon z przedziałem na rower akurat się zatrzyma!
Do czasu jednak, zanim nastąpi "pokoleniowa" wymiana i na wszystkich trasach pojadą już tylko przyjazne i wygodniejsze "n-p", ja pewnie zdążę zamienić moje (miałem nie mówić ale nie mogę się powstrzymać) Crosso na Ortlieby.
Jadę do Epernay, skąd dalej - już rowerem - do Reims. Jak (się) dobrze zakręcę, na plac przed katedrę dotrę około północy. Mam nadzieję zastać tam te same światła, które w Tours tak rozbudziły mój apetyt.
Kiedy rok temu, przemierzając ten sam odcinek rowerem byłem świadkiem, jak, mniej więcej o tej właśnie porze, gdy słońce kładzie się spać, sięgająca horyzontu pierzyna chmur barwi się na czerwono i mieszając się z błękitem nieba podobnych właściwości użycza złotym łanom zboża, więc, kiedy te przestrzenie przecinał wynurzający się jakby z nie-wiadomo-skąd i tratujący wszystko, co napotka na swojej drodze skład wagonów, obiecałem sobie, że za rok (to jest teraz) role się odwrócą. Przynajmniej, gdy idzie o moje w tym krajobrazie miejsce.
Słowa dotrzymałem a dziś mogę dać kolejne, że w temacie tego, co tyczy się szczegółów przyszłorocznej trasy i tego właśnie jej fragmentu, na obecną chwilę nie zdradzę żadnego ze szczegółów.
I nie namawiajcie mnie, bo dałem słowo.
A teraz, w ostatnim możliwym jeszcze miejscu, zapewne pod natchnieniem mojego osobistego Anioła Stróża, wykonuję manewr, który ujmie mi z miary późniejszych rozczarowań. Pierwotnie bowiem planowałem najpierw udać się na kemping i dopiero później pojechać do Miasta (Miasto, kemping i punkt, w którym się znajduję są w tej chwili wierzchołkami umownego, w przybliżeniu, równobocznego trójkąta). Mając więc na względzie czystą "ekonomię" czyli najkorzystniejszy wydatek sił - jadę najpierw do Reims.
Jest dopiero 23.30. Katedra już śpi jednak bez dekorujących jej spoczynek świateł. Widocznie też miała ciężki dzień i postanowiła zasnąć bez zbędnych ceremonii. W drodze na kemping - niespodzianka: poznaję inną, o niebo lepszą od dotychczasowej, bo w bezpiecznej odległości od ruchliwej N44, drogę. Jednak cały jej urok odkryję dopiero jutro, w ciągu dnia.
Champagne-Ardenne to nazwa regionu administracyjnego a także stacji kolejowej TGV. Reims jest tego regionu największym miastem. Historyczna kraina obejmowała znacznie bardziej rozległy obszar niż dziś. Ale tak wczoraj jak i dziś, Szampania to głównie katedry (Reims , Châlons, Troyes) i królewskie (ongiś) winnice, w których każdego roku dojrzewa najdoskonalsze z francuskich win musujących - napój, bez którego trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek poważną uroczystość. Po prostu szampan.
Na zdrowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz