Poniedziałek, 8 czerwca 2015, dzień ósmy.
Przed wyjazdem z miasta (Lisieux) jadę jeszcze raz obejrzeć św. Piotra. Jedno widzenie to stanowczo za mało, bo katedra, czy to w południowym słońcu czy zdobna barwiącym na czerwono jasny kamień piaskowca światłem zachodu, za każdym razem wygląda inaczej. Jest nieprzewidywalna. I jeszcze ta wielość planów przy każdorazowej zmianie kąta widzenia podkreślana odsuniętym od obrysu fundamentów ażurowym, często dwupoziomowym systemem przypór! Każde przęsło zakończone jest dociążającą je wieżyczką - pinaklem. Zdobienia ich, niekiedy bardzo fantazyjne, w połączeniu z bogactwem detali fasady stają się szczególnie widowiskowe właśnie w przedwieczornej godzinie. Umieszczone w "galerii sław" (na poziomie tarasu łączącego wieże lub ponad tympanonem) postaci zdają się wówczas jakby ożywać. I niech no tylko zapadną ciemności, niech tylko położą się cienie - już zaczynają się odwiedziny "na najwyższym szczeblu"....
Wędrówka chmur po nieboskłonie, co chwilę zmieniająca jasność i nasycenie tła jeszcze bardziej podkreśla kontrast między bielą kamienia a odcieniami szarości tego, który wciąż oczekuje kąpieli. I choć przywraca ona blask początku tylko "na chwilę", warto czekać.
W Sées wymienione wyżej "efekty" nie należą do pierwszoplanowych. Uroda tej katedry jest, można by rzec, bardziej "przyziemna", niż spotykanych dotychczas. Przypory ustawione są bardzo blisko ścian i tym kształcie stanowią bardziej element samego muru niż "samodzielną jednostką do zadań specjalnych".
Katedrę w Sees mógłbym opisać w zasadzie dwoma słowami: skromność i powściągliwość. Skromność w stroju i powściągliwość w "sposobie bycia". Fasada jest miejscami bardzo zniszczona. Czy to tylko skutek upływu czasu? Tympanon, który w katedrach "Notre Dame" zwykle przedstawia scenę ukoronowania Najświętszej Maryi Panny, tu jest tak zdewastowany, że nawet trudno się domyślić, że wcześniej zdobił go taki właśnie ornament.
Jednak po przekroczeniu progu wszystko się zmienia. Okna nawy głównej nie są zbyt wysokie, jednak wszystko, co napotyka wzrok robi niesamowite wrażenie. Czy tylko dlatego, że przestrzeń nawy głównej jest skontrastowana przez mniej doświetlone arkady nawy bocznej? Nie wiem. Wiem natomiast, że uczestniczę w jakiejś tajemnicy, że to coś więcej, niż tylko sztuczka architekta.
W prezbiterium światło panuje już niepodzielnie. Jak w testamencie Sugera, który inspirowany mistyką Pseudo-Donizego mówi o swoim dziele - przebudowie chóru w podparyskim Saint-Denis: "Jasne jest bowiem, co jasno z jasnym się łączy, i dzieło jaśnieje, nowym przeniknięte światłem”.
Wyjątkowej urody witraże, wykorzystujące wszystkie "fizyczne" właściwości światła i barwników są niczym kadencja w dziele muzycznym; jak chorał gregoriański moduluje ciszę katedry, tak witraż moduluje wnikające do jej wnętrza światło.
Niezwykle wygląda też triforium: trójdzielna galeria, mająca dodatkowo swoje wewnętrzne, międzyarkadowe podziały, jest na całej długości nawy prowadzona w grubości muru, natomiast na wysokości prezbiterium otwiera się już na obie jego strony, jeszcze bardziej rozświetlając wnętrze chóru.
I być może rzeczywiście, co sugerują historycy, pracował tu ten sam mistrz co w Bayeux, Le Mans czy Rouen.
Ja natomiast po raz kolejny przekonuję się, że choć mury świątyni wzniesione są z surowca dającego się zważyć i zmierzyć, to jednak tym, co na prawdę buduje katedrę jest światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz