Dziś kolejny i sądząc z mapy, ostatni z odcinków specjalnych. Pierwsze 27 km, to praktycznie nieustanna wspinaczka. Na Alto do Poio (1335 m i wyżej już nie będzie) docieramy po 5 godzinach jazdy. Tu solidny posiłek, kawa, dodatki, dłuższa przerwa, druga kawa, dodatki i... w drogę. Czas na premię za cały trud dzisiejszej wspinaczki. Tak, niby to czysta przyjemność, jednak jazda po równi pochyłej długości blisko 40 km wymaga uwagi. Tu już nie ma miejsca ani na podziwianie krajobrazu ani błąd: obie ręce "na pokład” i pełna kontrola nad hamulcami. Pęd wiatru...
Do Santiago pozostało zaledwie 200 km. Tu już łatwo ulec pokusie odpalenia trybu "turbo" czy to przez utratę panowania nad prędkością czy nieliczenie się z terenem. A jakby nie patrzeć, wciąż jesteśmy w górach...
Loek każdego wieczoru studiuje mapę i stawia kropkę tam, gdzie ja wykazuję ochotę do dalszej jazdy.
Ale zgadzam się z nim. Na tej taktyce zyskuje też sam przejazd. Jego jakość. Nie dobrze byłoby „zatrzeć” silnik i potem utykać na Mecie… Camino, to nie zawody. Trzeba wszystko uspokoić. Nawet myśli. A jedna z nich powraca natrętnie, już od pierwszego dnia. Dopada ze wszystkich stron i żądli: "Nie jestem gotowy…"
Ale jeszcze wcześniej przydarza się nam historia, która w tamtym momencie niemal wcisnęła nas w asfalt: na 9-tym kilometrze podjazdu drogę zagradza nam rozstawiona na całą szerokość pasa, zapora. Pierwsza myśl - zignorować. Nie na nas takie przeszkody. Szukam szczeliny, którą dałoby się przecisnąć. Nic z tego. I kiedy już wydaje się, że musimy się cofnąć na „linię startu”, Loek wykonuje telefon do znajomego, który przejeżdżał tędy kilka dni wcześniej. Jest dobra wiadomość! Trzeba trochę zejść z wysokości, tam będzie ścieżka, która przeprowadzi nas pod zamkniętą estakadą - na drugą stronę. Wkrótce docieramy do miejsca, z którego widać całą przyczynę „zajścia".
Sarria, to małe miasteczko. A w miasteczku, położonym na trasie Camino, wszystkie drogi prowadzą najpierw do albergi, a mojego towarzysza - na degustację galicyjskiej kuchni. Dołączę do niego później i napijemy się razem wina, za którego butelkę, plus zestaw obiadowy z przystawką i kawą kelner pobierze... 12 Euro. Przedtem jednak próbuję odwiedzić monaster św. Marii Magdaleny. Zamknięte z powodu…
Po raz kolejny nie wiem, co straciłem, ale tym razem przynajmniej znam przyczynę…
Wracam do stolika, przy którym Loek zamawia swój obiad. Deszcz. Letni deszcz bębni o płótno, rozciągnięte nad stolikami.
Tylko król o kamiennym wyrazie twarzy moknie. Ktoś podstawia mu skuter, ale to nie licuje z królewskim majestatem. O, nie!
Sarria, Sarria... Niech skamienieję, jeśli Cię zapomnę…
ps. Mam dla Ciebie mały prezent, pamiątkę z drogi, a właściwie, z Oceanu - spinkę. Z muszli przegrzebka Podobno jest jadalny, ale ja nie próbowałem. Napełnię ją muzyką i ozdobię czerwonym, jak wino, kwiatem...
Notatka z dnia: Vega de Valcarce - Sarria. 15 września.
Drogi Pegazie, dosyć bujania w obłokach. Po 27 km wspinaczki i wciskajacym w płuca powietrze zjeździe, długim niemal tak samo lub nawet dłuższym (sprawdzę to wieczorem), czas wrócić i poczuć pod kopytkami ziemię…
Sarria.
Małe miasteczko na końcu dzisiejszej drogi. Małe, ale jak wszystkie na tej Drodze, udzieli nam schronienia. Małe, ale wystarczająco duże, żeby coś zjeść i zrobić zakupy na jutrzejsze śniadanie. Miła odmiana dnia wczorajszego…
ps. Za dwa dni mam stanąć u grobu Apostoła. Nie wiem, kiedy się to wszystko stało, ale czuję się nie-gotowy, prowizoryczny. Jak uczeń, który nie odrobił domowego zadania…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz