Rouen

Rouen

środa, 7 grudnia 2022

Dzień dziewiąty. Calzadilla de la Cueza - León.

Niestety, nie przygotowałem tego dnia, jak powinienem, wskutek czego przeoczyłem w Sahagún niemal wszystko, co w nim najcenniejszego: Iglesia De La Trinidad, Iglesia De San Tirso, Monasterio Santa Cruz…

Może myślami już za bardzo byłem w León? A może pora była zbyt wczesna? Po koniecznych zakupach w jedynym otwartym o tej wczesnej (9) porze markecie i krótkim postoju (nawet na kawę nie było miejsca) opuszczamy Sahagún.


El Burgo Ranero, Bercianos Del Real Camino (tu przerwa na kawę, pogawędka, wymiana zdań i zdjęć, i - ach, niewybaczalne: przegapiam okazję, żeby zrobić sobie zdjęcie pod tym muralem!). O 13:40 jesteśmy w Mansilla De Las Mulas, skąd już tylko rzut przysłowiowym beretem (ale nie baskijskim) - do León.


Malutkie miasteczka pozdrawiają z daleka już widocznymi wieżami kościołów. Przepięknie wtapiają się w pejzaż i mało-miasteczkową architekturę. Niestety wiele z nich, jak choćby Iglesia De San Tirso w Sahagún, czy tu, w Mansilla - jest zamknięta. Nie spodobało mi się to.


Dzień i przejazd bez większych wrażeń. W wielu miejscach gubimy drogę, nieraz i dwa zastanawiając się nad wyborem właściwej, bo i zdania mieliśmy odmienne.


W końcu jest i León. Szukanie noclegu. Właściciel hotelu, przy którym zatrzymujemy się w celu rozpoznania, młody chłopak, zaledwie po 40-ce, o typowej hiszpańskiej urodzie i postawie, zapewnia nas, że on to Camino przeszedł już 17 razy (!) No, nie wygląda, ale niech mu będzie. U niego już komplet gości - mówi, ale i tak nie jesteśmy zainteresowani. Za wysokie progi. Odsyła nas do oddalonego o kilka przecznic dalej, a przy tym wyglądającego niepokojąco ekskluzywnie - Palacio Real Hostel. Instalujemy się tu od razu na dwie noce. Hostel ma specjalnie przystosowane do serwisowania roweru pomieszczenie. Zmywamy kurz z ramy i napędu, smarujemy oliwą. Po 500 km rower krzyczał już o pełny serwis.


Na mieście, jak to w sobotnie, hiszpańskie popołudnie - ruch i tłok. Lokalsi gromadzą się w małych kanajpkach w bocznych ulicach. Jedzą głównie tapas, prowadząc przy tym niewyobrażalnie głośne rozmowy. Powiedzieć, że nie wylewają za kołnierz, to nie powiedzieć nic (w nocy długo nie da się zasnąć). Wędrujemy w okolice katedry i z miejsca, w którym widać wieże, przysiadamy się do butelki całkiem dobrego wina.


Dalsza część wieczoru to zajęcia w "podgrupach". Loek testuje hiszpańską kuchnię, ja idę odwiedzić św. Izydora. Niestety, nie da się dziś zwiedzić bazyliki, bo odprawia się tam „niedzielna” Msza. Wrócę tu jutro. Zwiedzanie katedry i innych miejsc też zostawiam na jutro.


Notatka z dnia. 10 września.


W Bercianos Del Real Camino otrzymujemy od dwójki Amerykanów ostrzeżenie o nadciągającym od zachodu sztormowym wietrze i deszczach... Ma się to zdarzyć akurat na wjeździe na kolejne piętro gór. No to będzie wesoło…


León, godzina 16. Krótki odpoczynek. Poszukiwanie noclegu, instalacja, i w miasto. Bez pośpiechu, bo zostaję tu do poniedziałku. Odpoczynek od jazdy. Dla higieny bardziej ducha, niż ciała. To drugie ma się dobrze, zbyt dobrze, żeby zignorować potrzeby pierwszego.


Godzina 22. Wracam do albergi. Zmęczony odgłosami i wieczornym życiem wielkiego Miasta.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz