Rouen

Rouen

sobota, 19 listopada 2022

Dzień szósty. B2B czyli z Belorado do Burgos.

Zdjęcie nr 1: nie, to nie jest nieoczekiwana zmiana rowerów. Wszystko w porządku, chociaż mogło być inaczej. Znaczy się - gorzej. Ale po kolei.


Wydawało się, że po wczorajszym manewrze na wyjeździe z Santo Domingo, żaden gorszy pomysł nie może mi już przyjść do głowy. A przyszedł, jak nieproszony gość i narobił sporo zamieszania. Tego bowiem dnia postanowiłem, nie wiem, na ile powodowany "poczuciem winy" wobec pieszych, że oni, "to mają na prawdę ciężko", czy też zwykłą ciekawością, jak wygląda szlak pieszych w miejscach, gdzie nasze drogi się rozchodziły.

Dziś wydaje mi się, że w tamtym wyborze było jednak więcej ciekawości, bo o ile rzeczywiście „wygodniej” jest na rowerze (czy na pewno?) to jednak wybór asfaltu niósł ze sobą konieczność pokonywanie większej ilości kilometrów, by spotkać się w tym samym, co oni, miejscu.


Więc pojechałem ścieżką dla pieszych. Jednak zamiast odkupienia, doświadczyłem chwil grozy. Najpierw, na skutek wstrząsów na kamienistym zjeździe odpięło się mocowanie bagażu, a już za chwilę odpięta guma nawinęła się na oś tylnego koła, omal nie zrywając szprych. Mogłem narobić sobie na prawdę wielkiego kłopotu.

Także sama droga, jej profil i charakterystyka, w sposób wyjątkowy nie nadawały się do wjechania na nią rowerem. Na podejściach poruszałem się wolniej, niż piesi, a na pochyłościach, zbyt stromych i kamienistych, by się nimi cieszyć, również musieliśmy się prowadzić. No i obuwie nie było stosowne do nawierzchni i groziło, w najlepszym razie, skręceniem stopy...


Na którymś kilometrze droga rozchodzi się w trzech wariantach. Ja oczywiście, wybieram... najgorszy. To znaczy, najtrudniejszy. Wniosłem to po tym, że nie spotykam tu ani żywego, ani podobnego sobie, ducha. Piesi wiedzieli...


A rower ze zdjęcia? Piękny, ale nie zazdroszczę. To prawie już nie rower, to bardziej Porsche wśród rowerów, a ja przecież kryzys wieku średniego mam już dawno za sobą. A poza tym, nie wsiada się do Porsche, żeby jeździć nim po osiedlowych uliczkach. W trybie bike-packingu kolega jedzie. Minimalistycznie.


W drodze do Burgos, jak już wyjechałem z tych kamieniołomów, które zakończył ukryty za krzewem kamień z napisem: Santiago 522, napotykam bardzo ładną albergę z basenem. Tak, niektóre prywatne hotele dla pielgrzymów, położone w małych wioskach, są wyposażone w takie właśnie luksusy. Te tutaj, jeszcze nie dla mnie. Jest jeszcze za wcześnie. Wypijam więc „napój chłodzący", złocistą ciecz, podaną w zroszonym kropelkami wody szklanym pucharze i jadę dalej. Od tego miejsca droga do Burgos prowadzić już będzie przez płaski, coraz bardziej industrialny, krajobraz.


W końcu jest Burgos! I znowu ta sama pieśń, a właściwie - refren kolejnej zwrotki: jak w tak dużym mieście znaleźć albergę, nie klucząc po pełnych przechodniów ulicach i nie poświęcając na to zbyt wiele czasu? Po kilku okrążeniach, z pomocą przychodzi mi, o nic nie pytana, i wyraźnie zajęta prowadzeniem swoich maluchów, Mama: szuka pan zapewne albergi? Tam. Prosto i do końca, tuż przy samej katedrze. Za chwilę, omal nie mijając budynku, który bardziej przypomina 5 gwiazdkowy hotel, jestem na miejscu.


Jest już 18. Za pół godziny katedra będzie zamknięta, więc dziś obejrzę ją tylko z zewnątrz, od strony, utkanej z białego kamienia i udrapowanej promieniami zachodzącego słońca, szaty.

Nagrodą za dzisiejszy trud - widok z okna pokoju! A w pobliżu katedry - zamkowa góra. Z jej szczytu, jak z otwartej dłoni, smakuję widok, oglądam serce miasta. Wybiorę się tam jeszcze wieczorem, nim księżyc wyjdzie z kadru i pójdzie spać. A nie ma co gadać, należy mu się.



I jeszcze notatka z drogi:


Dziś pojechałem ścieżką dla pieszych. Chcę zobaczyć, jak wyglada ich szlak. Zobaczymy, czy i jak dźwigniemy ten ciężar. Ja i mój 23-letni Giant.


Po 17 km drogi, z której większa część, to wspinaczka, rozważam możliwość powrotu na asfalt. Wędrówka po kamienistej drodze wymaga bowiem pełnego buta i twardszej podeszwy. Łatwo tu o jakiś uraz. Jednak nie, postanawiam wypić ten "kielich" do końca. Poruszam się powoli, wolniej, niż piesi, bo podjazdy są zbyt strome.


Camino. Na tej drodze nigdy nie jesteś sam: na skutek wstrząsów na zjeździe rozpina się mocowanie bagażu i gubię zawieszone na tylnym kole rzeczy. Coś niedobrego dzieje się za plecami. Zatrzymuję się w ostatnim momencie. To resztki zapięcia nawinęły się na oś, końcówką chwytając szprychy. Resztki gumy dają się usunąć tylko przy pomocy noża. I już jest przy mnie ktoś, kto oferuje pomoc! Ktoś inny podaje mi ręcznik, który gdzieś tam wcześniej spadł z odpiętego bagażu.


Prawdziwa jednak próba sił zaczyna się na 27 km. Droga dla pieszych ma w tym momencie kilka wariantów. Wygląda na to, że wybrałem najtrudniejszy, bo na 10 kolejnych, nie spotykam nikogo. Ścieżka pnie się wzwyż przez kamienne złomy. Koła ślizgają się i spadają z wystający głazów...

Uwagę moją przyciąga jeszcze jeden kamień. Już na końcu tego szaleństwa: 522Km!

Pogoda wietrzna, słońce wychodź zza chmur dopiero przed południem.

Do Burgos jedziemy. Do Burgos…! 
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz