Rouen

Rouen

czwartek, 24 listopada 2022

Dzień siódmy. Burgos i dalej.

 Katedra w Burgos (Catedral de Santa María de Burgos). Jedna z trzech i uznawana za najważniejszą z gotyckich katedr prowincji Castilla y León. Druga, podobno najbardziej „francuska”, już za 2 dni - w Leon. I jeszcze ta trzecia, na „wylocie" z Mesety, w Astordze.

Nie oglądałem wcześniej jej zdjęć. Może dlatego, stanowiąc niewiadomą, okazała się olśnieniem? Jak twarz Panny Młodej, prowadzonej przez druhny przed Ołtarz. Wmieszałem się więc w ten ślubny orszak, by już za chwilę, chwilę później…

I tak stało się to, przed czym "ostrzegał" mnie pewien Podróżnik, mówiąc: „zostaw tą Francję, zakochasz się w Hiszpanii, jak tylko do niej wjedziesz”...

Miał rację mój Przewodnik, nie przewidział tylko, że są serca, w których jest miejsce na więcej, niż jedna, miłość...


Do wnętrza katedry wchodzi się od strony południowej z poziomu tarasu, na który prowadzi ciąg kamiennych schodów. Lecz uważaj! Mijając kolejne stopnie, przestajesz patrzeć pod nogi! Twoją uwagę przykuwa teraz portal. Tympanon. W jego centralnym polu - Chrystus, spoczywający na Majestacie. Tron Króla i Sędziego, trzymającego w geście wyciągniętej ręki otwartą Księgę, otaczają postaci Ewangelistów, a niżej, pod koronkowym baldachimem - sylwetki 12  Apostołów. Postać na trumeau, to prawdopodobnie bp. Maurycy, inicjator budowy katedry.


Jestem już wewnątrz. Ogarnia mnie uczucie onieśmielenia. Czuję się zagubiony, jak na wielkim przyjęciu, gdzie pełno gości, ale nikogo z nich nie znasz. Rozglądam się, przechodzę od jednej komnaty do drugiej i następnej. Już ich rozpoznaję! Jednych po podpisie, innych po mowie ciała…

(Ale miejscem pierwszego zachwytu będzie „cyborium" - wzniesiona na skrzyżowaniu ramion transeptu i nawy kamienna, przeszklona ze wszystkich stron - wieża).


Kaplice. Jest ich tu podobno 19. A w każdej Ołtarz, a prawie każdy z nich ma swoje własne, wielopoziomowe, złocone retabulum. Obchodzę kolejne kaplice: Capilla de San Juan de Sahagun i relikwiarz z jego szczątkami, przepiękne figury Madonny z Dzieciątkiem, Ołtarz ze sceną zaślubin Maryi i św. Józefa, kaplica poczęcia św. Anny. Na ścianie nawy północnej - "Złote schody", zaprojektowane zgodnie z regułami „świętej geometrii”. Na końcu nawy - Ołtarz główny, a w nim 3 sceny z chwalebnego żywota NMP, dalej - kaplica Narodzenia NMP. 

Obejście (jak w Chartres) zdobią wykonane w kamieniu - przedstawienia Męki i Chwały Pana, postaci Apostołów i Proroków. A nad głową - sklepienie. Wiązki linii… linie przenikają się i spotykają w kamieniu zwornika.

Na usta cisną się wersety z Godzinek: "Wszystka piękna jesteś, Przyjaciółko moja…”


O 13, z prawie na w pół pękniętym sercem opuszczam Burgos. Jeszcze nie wiem, dokąd w ogóle dziś dojadę. W ogóle o tym nie myślę.

Pod kołami płasko. Dość, żeby myśli mogły odlecieć. Widoki mało ciekawe, wiatr - jak w przysłowiu... Wjechałem na Mesetę.

Castrojeriz. Po prawej stronie wioski - góra, a na jej szczycie ruiny zamku. Oświetlone promieniami zachodzącego słońca góra i zamek prezentują się wyniośle ale budzą jakiś dziwny niepokój. Słońce co chwilę to chowa się, to znów wychodzi spoza chmur. Znowu ruiny. Tym razem, dawne opactwo św. Antoniego, w którym zakonnicy - Antonianie, prowadzili niegdyś szpital dla pielgrzymów. Dziś w ocalałych fragmentach mieści się alberga. Szyld oznajmia, że gdybym potrzebował, mogę tu otrzymać pomoc. Nie potrzebuję i, z poszanowaniem dla dawnej tradycji, jadę dalej.


Jadę, jadę, jadę…

O 19 z minutami jestem w Boadilla Del Camino. Koniec trasy. Tu spędzę noc. 70 km minęło, jak jeden dzień...


Alberga. Ogród. Pełno tu owocowych drzew i kwiatów. Całość otoczona murem i zamknięta potężną bramą. Na szczęście jest i furtka. Tu jem dziś świąteczną kolację (8 września).

Nocleg. Nie dowierzam! Pokój, który przydzielił mi recepcjonista jest pusty! Śpię sam!







































sobota, 19 listopada 2022

Dzień szósty. B2B czyli z Belorado do Burgos.

Zdjęcie nr 1: nie, to nie jest nieoczekiwana zmiana rowerów. Wszystko w porządku, chociaż mogło być inaczej. Znaczy się - gorzej. Ale po kolei.


Wydawało się, że po wczorajszym manewrze na wyjeździe z Santo Domingo, żaden gorszy pomysł nie może mi już przyjść do głowy. A przyszedł, jak nieproszony gość i narobił sporo zamieszania. Tego bowiem dnia postanowiłem, nie wiem, na ile powodowany "poczuciem winy" wobec pieszych, że oni, "to mają na prawdę ciężko", czy też zwykłą ciekawością, jak wygląda szlak pieszych w miejscach, gdzie nasze drogi się rozchodziły.

Dziś wydaje mi się, że w tamtym wyborze było jednak więcej ciekawości, bo o ile rzeczywiście „wygodniej” jest na rowerze (czy na pewno?) to jednak wybór asfaltu niósł ze sobą konieczność pokonywanie większej ilości kilometrów, by spotkać się w tym samym, co oni, miejscu.


Więc pojechałem ścieżką dla pieszych. Jednak zamiast odkupienia, doświadczyłem chwil grozy. Najpierw, na skutek wstrząsów na kamienistym zjeździe odpięło się mocowanie bagażu, a już za chwilę odpięta guma nawinęła się na oś tylnego koła, omal nie zrywając szprych. Mogłem narobić sobie na prawdę wielkiego kłopotu.

Także sama droga, jej profil i charakterystyka, w sposób wyjątkowy nie nadawały się do wjechania na nią rowerem. Na podejściach poruszałem się wolniej, niż piesi, a na pochyłościach, zbyt stromych i kamienistych, by się nimi cieszyć, również musieliśmy się prowadzić. No i obuwie nie było stosowne do nawierzchni i groziło, w najlepszym razie, skręceniem stopy...


Na którymś kilometrze droga rozchodzi się w trzech wariantach. Ja oczywiście, wybieram... najgorszy. To znaczy, najtrudniejszy. Wniosłem to po tym, że nie spotykam tu ani żywego, ani podobnego sobie, ducha. Piesi wiedzieli...


A rower ze zdjęcia? Piękny, ale nie zazdroszczę. To prawie już nie rower, to bardziej Porsche wśród rowerów, a ja przecież kryzys wieku średniego mam już dawno za sobą. A poza tym, nie wsiada się do Porsche, żeby jeździć nim po osiedlowych uliczkach. W trybie bike-packingu kolega jedzie. Minimalistycznie.


W drodze do Burgos, jak już wyjechałem z tych kamieniołomów, które zakończył ukryty za krzewem kamień z napisem: Santiago 522, napotykam bardzo ładną albergę z basenem. Tak, niektóre prywatne hotele dla pielgrzymów, położone w małych wioskach, są wyposażone w takie właśnie luksusy. Te tutaj, jeszcze nie dla mnie. Jest jeszcze za wcześnie. Wypijam więc „napój chłodzący", złocistą ciecz, podaną w zroszonym kropelkami wody szklanym pucharze i jadę dalej. Od tego miejsca droga do Burgos prowadzić już będzie przez płaski, coraz bardziej industrialny, krajobraz.


W końcu jest Burgos! I znowu ta sama pieśń, a właściwie - refren kolejnej zwrotki: jak w tak dużym mieście znaleźć albergę, nie klucząc po pełnych przechodniów ulicach i nie poświęcając na to zbyt wiele czasu? Po kilku okrążeniach, z pomocą przychodzi mi, o nic nie pytana, i wyraźnie zajęta prowadzeniem swoich maluchów, Mama: szuka pan zapewne albergi? Tam. Prosto i do końca, tuż przy samej katedrze. Za chwilę, omal nie mijając budynku, który bardziej przypomina 5 gwiazdkowy hotel, jestem na miejscu.


Jest już 18. Za pół godziny katedra będzie zamknięta, więc dziś obejrzę ją tylko z zewnątrz, od strony, utkanej z białego kamienia i udrapowanej promieniami zachodzącego słońca, szaty.

Nagrodą za dzisiejszy trud - widok z okna pokoju! A w pobliżu katedry - zamkowa góra. Z jej szczytu, jak z otwartej dłoni, smakuję widok, oglądam serce miasta. Wybiorę się tam jeszcze wieczorem, nim księżyc wyjdzie z kadru i pójdzie spać. A nie ma co gadać, należy mu się.



I jeszcze notatka z drogi:


Dziś pojechałem ścieżką dla pieszych. Chcę zobaczyć, jak wyglada ich szlak. Zobaczymy, czy i jak dźwigniemy ten ciężar. Ja i mój 23-letni Giant.


Po 17 km drogi, z której większa część, to wspinaczka, rozważam możliwość powrotu na asfalt. Wędrówka po kamienistej drodze wymaga bowiem pełnego buta i twardszej podeszwy. Łatwo tu o jakiś uraz. Jednak nie, postanawiam wypić ten "kielich" do końca. Poruszam się powoli, wolniej, niż piesi, bo podjazdy są zbyt strome.


Camino. Na tej drodze nigdy nie jesteś sam: na skutek wstrząsów na zjeździe rozpina się mocowanie bagażu i gubię zawieszone na tylnym kole rzeczy. Coś niedobrego dzieje się za plecami. Zatrzymuję się w ostatnim momencie. To resztki zapięcia nawinęły się na oś, końcówką chwytając szprychy. Resztki gumy dają się usunąć tylko przy pomocy noża. I już jest przy mnie ktoś, kto oferuje pomoc! Ktoś inny podaje mi ręcznik, który gdzieś tam wcześniej spadł z odpiętego bagażu.


Prawdziwa jednak próba sił zaczyna się na 27 km. Droga dla pieszych ma w tym momencie kilka wariantów. Wygląda na to, że wybrałem najtrudniejszy, bo na 10 kolejnych, nie spotykam nikogo. Ścieżka pnie się wzwyż przez kamienne złomy. Koła ślizgają się i spadają z wystający głazów...

Uwagę moją przyciąga jeszcze jeden kamień. Już na końcu tego szaleństwa: 522Km!

Pogoda wietrzna, słońce wychodź zza chmur dopiero przed południem.

Do Burgos jedziemy. Do Burgos…!