Jest nagła wyspa Rzeźba morza kołyska
groby między eterem i solą
dymy jej ścieżek oplatają skały
i podniesienie głosów nad szum i milczenie
Tu pory roku strony świata mają dom.
i cień jest dobry dobra noc i dobre słońce
ocean rad by tutaj złożyć kości
zmęczone ramię nieba opatrują liście
Jej kruchość pośród wrzasku elementów
gdy nocą w górach gada ludzki ogień
a rankiem zanim wybłyśnie Aurora
pierwsze w paprociach wstaje światło źródeł
„Wyspa” – Zbigniew Herbert
Jest Wyspa. Nie nagła, jak w wierszu Poety, bo przy dobrej pogodzie widać ją jeszcze z Pointe Saint-Mathieu. Nie nagła, bo i decyzja, żeby tu przyjechać zapadła już ponad rok temu.
Ouessant…
To najdalej na zachód wysunięta część Finistère, największa z oceanicznych posiadłości Bretanii. Można dostać się na nią płynąc albo z Brestu i wtedy przeprawa trwa około 3 godzin albo stąd, z małego portu Le Conquet, i wówczas rejs trwa o połowę krócej. Bilet można kupić w kasie na miejscu, jednak planując przeprawę w dni świąteczne lepiej dokonać zakupu z wyprzedzeniem, przez stronę, a bilet odebrać w porcie pół godziny przed odprawą.
Ouessant, Enez Euza (ang. Ushant) albo po prostu Wyspa. Nie ma tu katedry. Jest natomiast kościół, dwa sklepy, kilka knajpek i kemping, który będzie mi portem na końcu świata na 5 kolejnych dni.
Nie tu ma katedry ani nawet ruin. Najbliższe ślady dawnej świetności Regnum Francorum mijamy płynąc z Brestu, na wysokości Pointe Saint-Mathieu, kilka mil przed Le Conquet.
Tak, nie ma tu katedry, jednak mimo oczywistych celów każdej od 7 już lat wyprawy - w tym roku były to gotyckie panie w Meaux i Evreux, oraz ich starsza siostra w Saint-Paul-de Leon - postanowiłem odwiedzić także Ouessant, małe królestwo czarnej pszczoły i miniaturowej odmiany czarnej owcy.
I gdyby nie odwiedziny u Przyjaciół, powiedziałbym, że kolejna, trzecia już wizyta w Coutances, była na tej drodze zaledwie przystankiem. Nawet „Miguel", którego porywy obudziły mnie w nocy z czwartku na piątek i zatrzymały na cały dzień na kempingu w Karemma (Miguel zatrzymał wszystkich, którzy tego dnia byli w drodze) nie był w stanie mnie zniechęcić. Żałowałem tylko, że ten pogodowy „kaprys", bo wszystko trwało zaledwie kilkanaście godzin, nie znalazł mnie tam właśnie - na Wyspie.
Ląduję więc w niedzielny wieczór na tej "Rzeźbie morza", oceanu „Kołysce”, gdzie w sporze o pierwszeństwo wpłynięcia do kanału La Manche walczą wszystkie chyba prądy Atlantyku. Burzliwe toczą się tu zawody i bywa, że nie kończą się nawet po zachodzie słońca, jednak dziś po czwartkowej olimpiadzie nie ma nawet śladu. Tylko nabrzeże, kiedy wspinam się po betonowych schodkach na parking, zdaje się wciąż płynąć...
Prom - Wyspa - "Morza kołyska…"
Wrócę tu jeszcze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz