Rodez - Albi, 6 czerwca 2018.
Tak, dziś jadę do Albi, do katedry pod wezwaniem św. Cecylii, patronki muzyki i śpiewu kościelnego. Na kompletnie podmytym przez pół nocy padający deszcz kempingu zostawiam podróżne sprzęty. Jeśli w ciągu dnia wyjdzie słońce, rozwieszony na polu namiot wyschnie. Jeśli nie, to przynajmniej deszcz zmyje z niego resztki błota, które o 1 w nocy zaczęło wlewać się do “salonu" przez rozszczelnione szwy podłogi.
Jest 7.30. Od kwadransa siedzę wygodnie w pociągu z rowerem uwolnionym od podróżnego bagażu, a pociąg mknie środkiem podnoszących się po nocnej ulewie mgieł, w jednej chwili górując nad krajobrazem, by za chwilę schować się w drążonych w skale tunelach Masywu Centralnego. Dzisiejszego poranka widok za oknem przypomina bardziej panoramę Dorzecza Amazonii, niż słonecznego Południa ale co zrobić? Właściwości wody nie zmienię: z butelki czy z nieba, zawsze jednakowo mokra, jednak jej nadmiar lepiej mieć w butelce na ramie roweru niż na ubraniu.
Katedra. Widać ją już z okien pociągu. Bardziej przypomina warowną twierdzę niż smukłą i strzelistą figurę jej sióstr, Pięknych Panien z Północy. W ogóle tutejszy, południowy gotyk wygląda, jakby czerpał z innych, niż północne, źródeł. Obecność nie tylko zdobień ale nawet charakterystycznych cech stylu jest tu śladowa. Jakby tych kilka detali, tu, w Albi - kamienny baldachim nad wejściem, a w Bordeaux u św. Andrzeja - portal zwany Królewskim, miało być - jak na królewskiej korespondencji pieczęć - jedynym w swoim rodzaju potwierdzeniem zgodności stylu.
Widziana z perspektywy anioła katedra z pewnością wygląda ciekawiej. Jednak i tym razem (a z pewnością nie po raz ostatni), nadzieje na taki ogląd rozbudzone przez przewodniki muszą ustąpić prawom ciążenia i powoli acz nieubłaganie opadają na chodnik. Wiodące na płaski jak stół dach schody i galeria na obrysie jej muru, z wysokości którego obiecywano mi obejrzeć miasto są bowiem dziś nieczynne. A więc to znaczy być "niewiele mniejszym od Aniołów”: stąpać twardo po ziemi i mieć zaledwie jeden punkt widzenia?
Nie po raz pierwszy zazdroszczę Aniołom.
Czas rozpatrzyć się w szczegółach…
Lecz cóż to znaczy, "rozpatrzyć się"? Czyż nie wystarczy już wejść, obejrzeć i zachwycić się? Jeśli jednak nawet poprzestać tylko na tym, trzeba by tu raczej zamieszkać niż tylko wejść. A jeśli nie da się wyjść poza czas, z tego kokonu chwili, bo jestem tu tylko przez moment, to wszystko, co mi przystoi, co może stać się tu moim działem, to zgiąć kolana i adorować! Jednak nie kamień, a to, co on oznacza - Boga, którego chwali świątynia, ku któremu ten pęd kamieni zmierza i pociąga za sobą ducha.
Bo będąc tu, we wnętrzu świątyni trzeba mi przejrzeć się w kamieniu jak w zwierciadle. Raz zmierzyć się z pustą przestrzenią, która pozostała po figurze świętego, co tu jeszcze 200 lat temu uśmiechał się do przechodnia, bądź napominał go swoim poważnym wyglądem, a znowu gdzie indziej paść na kolana w poczuciu bezsilności. Więc by ujść stąd z życiem, trzeba mi sięgnąć do słów, z których ta budowla się zrodziła, z natchnienia, których urosła i trwa do dziś.
Oto zmieszany z trwogą i zachwytem okrzyk, jaki po przebudzeniu ze snu wyrywa się z ust Patriarchy Jakuba: “Terribilis est locus iste…”, które rozpoczynają liturgię Mszy św. na uroczystość konsekracji kościoła (Introit). A kiedy już Apostoł przez analogię budowli materialnej i duchowej objaśni mi kierunek, w którym powinienem podążać, naśladując w tym Budowniczego (Lekcja), słyszę wołanie: "Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”!
Oto Mistrz przychodzi do mnie z rewizytą! A gdyby targały mną jeszcze jakieś wątpliwości, rozwieją je jak poranne mgły słowa obietnicy: “et pulsanti aperietur” - a temu, który puka, otworzę. (Antyfona na Komunię)...
Tak, tylko tak można stanąć w miejscu świętym i nie zginąć.
Tylko w ten sposób można na powrót odzyskać wiarę dziecka…
Tak można poznać katedrę i zaczerpnąć ze zgromadzonych w niej dóbr.
Quam dilecta sunt, Domine, tabernacula tua...
Iluzja nieba?
Nie spotkałem do tej chwili piękniej odmalowanego nieboskłonu, niż tu, w Albi, tej twierdzy z cegły o murze masywnym, na całej długości wzmocnionym basztami, z oknami mało zdobnymi w detal ale podającymi do wnętrza tyle światła, by nacieszyć oko pięknem nieba widzianego jakby nocą...
Zamykająca od strony zachodniej emporę organową ściana pokryta jest bogatą w detal polichromią, wyobrażającą sceny Sądu Ostatecznego.
Smuga światła wpadająca do wnętrza z kaplicy za ołtarzem przełamuje obraz na dwie połowy i wzmacnia wymowę dokonujących się tu spraw. Światło zdaje się czuwać nad ich biegiem, niczym ognisty miecz Archanioła.
We wschodniej części świątyni począwszy od mniej więcej połowy wysokości, niby jakaś miniatura kościoła albo “mostek kapitański” całej nawy - lektorium. To miejsce przeznaczone (wcześniej) wyłącznie dla stanu duchownego. Tu sprawowana była liturgia mszalna i godzin, czyli tzw. oficjum; tu zbierała się kapituła katedralna.
Wewnętrzną część lektorium wypełniają dwa rzędy zwróconych ku sobie stalli. Pieczę nad dziejącymi się tu sprawami zdają się trzymać umieszczone za siedzeniami kamienne figury aniołów. Od wschodu lektorium zamyka ołtarz, od zachodu - przegroda, która dzieli świątynię na dwie części. Szczyt przegrody wieńczy krzyż i adorujące Zbawiciela postaci Matki i Ucznia, którego Pan miłował.
Od zewnętrznej strony przegrody, wzdłuż całego obejścia umieszczone są, wykonane również w kamieniu, postaci Starego i Nowego Przymierza - Patriarchowie, Prorocy i Apostołowie.
Wejście do lektorium jest biletowane. Spośród dwu opcji cenowych wybieram tą, która umożliwi wejście także do katedralnego muzeum. Tu, w dwóch pomieszczeniach w szklanych gablotach wystawiono naczynia liturgiczne i inne pamiątki kultu, min. krzyże ołtarzowe i relikwiarze.
Katedra jest budowlą jednonawową, bez transeptu. Na całej długości muru, w jego obrysie znajdują się, jakby we wnękach (ale nie są to wnęki), kaplice.
Na zewnątrz.
Południową strony katedry zdobi niezwykle misterny, kamienny baldachim. Osłania główne wejście do katedry, a choć jest słusznych rozmiarów, z daleka wygląda, jakby w każdej chwili mogły go ująć cztery pary silnych rąk i ponieść w procesji. Ten kamienny dziedziniec oraz maswerki w górnej części okien to jedyne zewnętrzne atrybuty stylu, który przypomina o przynależności świętej Cecylii z Albi do gotyckiej rodziny katedr.
Na plac przed katedrą wlewa się słoneczna poświata i aż chce się przysiąść i wypić Caffee Late w towarzystwie miejscowej, stolikowej arystokracji. Nie ma już jednak na to czasu. Odwiedzam jeszcze romańską kolegiatę, pw. św. Salwiusza, biskupa Albi z końca VI wieku i późnym już popołudniem wracam do Rodez. Zwijam suchy namiot i przed wieczorem wyruszam na stację. Dziś jeszcze pociąg zawiezie mnie do Saint-Christophe-Vallon, a stamtąd...
Do Conques, jedziemy. Do Conques!