Rouen

Rouen

wtorek, 11 grudnia 2018

Do Rocamadour jedziemy, do Rocamadour!


Pod wieczór drugiego dnia (pobytu w Conques) zwijam “obóz” i przenoszę się wyżej - bliżej sanktuarium. Chcę zakosztować noclegu pod “kamiennym niebem” czyli arkadami krużganka, który od samego początku zdał mi się tym, czym był wieki temu - krużgankiem pielgrzymów...


Poza doświadczeniem zwykłej w warunkach podróżnych niewygody oraz czegoś, czego nie potrafię wyrazić słowami, manewr ten pozwoli mi także nieco sprawniej, niż zwykle, opuścić miejsce noclegu.


A skoro świt (choć jak się później okaże - nieco później) wyruszam w drogę...  tak, chciałem powiedzieć: do Santiago, ale to jeszcze nie tym razem. Dziś - do Rocamadour...


Niemal 2 godziny zajęło mi przebycie tych niespełna 6 kilometrów. Już za kolejnym zakrętem definitywnie stracimy się z oczu. 


I tylko mijani po drodze pielgrzymi, a będzie ich tego dnia wielu, będą mi przypominać o tym, skąd wyszedłem i dokąd zmierzam.
Jest piękny, słoneczny dzień, 9 czerwca. Rozpoczynam powolny zjazd w kierunku Capdenac - stacji, skąd około południa pociąg zabierze mnie do Rocamadour-Padirac.


Conques, Perła romańskiej architektury w Koronie Katedr… Należy do niej. Jest jej częścią. Moją przystanią na drodze od wiary do widzenia.

piątek, 7 grudnia 2018

Conques. Od wiary do widzenia (5)

Mówi więc nieco dalej: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: kto słowa mego słucha i wierzy temu, który mnie posłał, ma żywot wieczny i nie idzie pod sąd, ale ze śmierci przejdzie zaraz do życia… Życiem zaś wiecznym jest to widzenie […], w którym będziemy oglądać niezmienną i niewidzialną dla ludzkich oczu substancję Boga, obiecane tylko świętym - widzenie, o którym apostoł Paweł mówi, że będzie twarzą w twarz (1Kor 13, 12); a apostoł Jan powiada: Podobni będziemy do Niego, bo ujrzymy go jakim jest (1J 3, 2); o którym my mówimy: O jedno proszę Pana, jednego pragnę…, bym widział wspaniałość Pana, a Pan sam rzecze: Ja go umiłuję i objawię się jemu (J 14, 21); dla którego serca oczyszczamy wiarą, abyśmy i my byli czystego serca, albowiem oni Boga oglądają (Mt 5, 8); widzenie, o którym wiele jeszcze słów rozsianych na kartach Pisma odczyta wzrok kierowany miłością - to widzenie będzie naszym najwyższym dobrem. Toteż dla jego osiągnięcia mamy nakazane czynić wszystko, cokolwiek dobrego czynimy.
  Św. Augustyn: Traktat o Trójcy Świętej. Księga I.


  I rzekł [Mojżesz]: «Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę». [Pan] odpowiedział: «Ja ukażę ci mój majestat i ogłoszę przed tobą imię Pana, gdyż Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, komu Mi się podoba». I znowu rzekł: «Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu». I rzekł jeszcze Pan: «Oto miejsce obok Mnie, stań przy skale. Gdy przechodzić będzie moja chwała, postawię cię w rozpadlinie skały i położę rękę moją na tobie, aż przejdę. A gdy cofnę rękę, ujrzysz Mnie z tyłu, lecz oblicza mojego tobie nie ukażę».
  Księga Wyjścia 33, 18-23.

  W słowach tych nie bez racji zwykliśmy dopatrywać się prefiguracji osoby Pana naszego Jezusa Chrystusa, a przez to, że widzimy zaledwie “plecy Boże”, słusznie rozumiemy ciało, w którym narodził się z Dziewicy, umarł i zmartwychwstał.
  Wyrażenie posteriora (plecy) zostało użyte bądź dla okazania niższości śmiertelnej natury, bądź dlatego, że Pan przyjął ją później, dopiero, gdy zbliżał się już koniec świata. Natomiast “obliczem" Jego, twarzą, jest ta natura Boża, w której nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem (Flp 2, 6), której nikt nie może zobaczyć i żywym pozostać. Może ono oznaczać również i to, że dopiero po tym życiu […] będziemy widzieć twarzą w twarz, jak mówi Apostoł (1 Kor 13, 12). […] W tym to również życiu wedle zapewnień Jana, jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest (1 J 3, 2).
[…]
  Nie bez racji więc powiedziano, że nikt nie może oglądać oblicza Bożego, to jest objawienia się Jego Mądrości, i żyć. Do oglądania tego Oblicza wzdycha każdy, kto pragnie Boga miłować ze wszystkiego serca, ze wszystkiej duszy i wszystkiej myśli swojej. I do tej kontemplacji “buduje się” wedle możności także bliźniego, jeśli się go miłuje, jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach całe Prawo zawisło i Prorocy (Mt 22, 40). Mojżesz wyraża tę samą myśl. Kiedy bowiem miłość Boża płonąca w jego sercu każe mu wołać: Jeślim… znalazł łaskę przed obliczem Twoim, ukaż mi jasno samego siebie, żebym Cię widział i znalazł łaskę przed oczyma twymi, to zaraz dodaje pod wpływem miłości bliźniego: Żebym wiedział, że ludem Twoim jest ten naród (Wj 33, 13).
  Oto więc piękność, której pragnienie porywa każdą duszę rozumną, pragnienie tym gorętsze im bardziej jest czyste, a tym czystsze, im wyżej się wznosi do duchowej rzeczywistości, a w tej mierze się do nich wznoszące, im doskonalej umiera dla spraw ciała.
  Lecz póki pielgrzymujemy z dala od Pana, i póki w wierze chodzimy, a nie w widzeniu (2 Kor 5, 6-7), “plecy” Chrystusa, czyli ciało Jego przez wiarę oglądać musimy. To znaczy stojąc na mocnym fundamencie wiary, którego symbolem jest skała, mamy nań patrzeć z tej bezpiecznej strażnicy katolickiego Kościoła, o którym powiedziano: Na tej opoce zbuduję Kościół mój (Mt 16, 18). Tym pewniej bowiem miłujemy oblicze Chrystusowe, które ujrzeć pragniemy, im lepiej w człowieczeństwie Jego poznajemy, jak mocno Chrystus pierwszy umiłował nas.
  Święty Augustyn:  Traktat o Trójcy Świętej. Księga II.

niedziela, 25 listopada 2018

Conques. Od wiary do widzenia (4)

Tympanon.

Tympanon w Conques to najbardziej widoczny i charakterystyczny “detal” zachodniej fasady. Wchodząc do kościoła po prostu nie sposób go nie zauważyć. Nie sposób go też minąć, ot tak sobie, czy tylko przebiec wzrokiem, bo to nie szerokie, dwudzielne i masywne drzwi, a tympanon jest “właściwym wejściem" do świątyni, tak jak witraże w gotyckiej katedrze nie są po prostu tylko oknami. Tak, wszystko, co tu zobaczymy, da się pojąć jedynie w kluczu wiary, oczami serca, które umiłowało Pierwsze Przyjście Pana i oczekuje Powtórnego. 


Tematem dzieła jest Paruzja czyli powtórne przyjście Chrystusa u końca czasów, zapowiedziane w mowach eschatologicznych Ewangelii synoptycznych, a szerzej przedstawione w Apokalipsie, czyli Objawieniu św. Jana. Większość z wypełniających półkolistą przestrzeń tympanonu scen czerpie swoją inspirację właśnie z Biblii, inne znowu mają charakter moralnych pouczeń, oba zaś rodzaje przedstawień tworzą wielowątkową opowieść, w której spotykają się przeszłość z teraźniejszością, czas z wiecznością, a łaska i grzech pozostają w nieustannej i nie dającej się ze sobą pogodzić opozycji. A wszystko tu jest nasycone niesamowitą emocją i dbałością o wierność katolickiej doktrynie.


Widziany z poziomu kościelnego dziedzińca świat (rzeczy i zdarzeń ostatecznych) zdaje się być na pierwszy rzut oka dość wyrazisty i odpowiada opisom Synoptyków: w centrum postać zasiadającego na tronie wśród obłoków Syna Człowieczego. Po Jego prawej stronie szereg postaci w aureolach - to święci i zbawieni. Po lewej - kłębowisko ciał, z których każde zdaje się być poddane jakiejś wymyślnej torturze - to potępieni. Tu i ówdzie unoszą się na skrzydłach (ach, ta grawitacja!) Anioły. Jednak wielość szczegółów, zwłaszcza w górnym pasie i blisko obramienia sprawia, że bez przewodnika wiele stron tej kamiennej księgi pozostaje dla mnie niezrozumiała. Bo kogo przedstawia ostatnia w szeregu świętych postać? O ile bez trudu potrafię wskazać pierwszą pośród Niewiast, Tą, która zrodziła “Słońce Sprawiedliwości", to kim jest druga i kolejne na lewo od Niej?
Odwołuję się więc do dostępnych na wszelakich stronach opisów i powoli, pomału kamienne figury zaczynają ożywać, a widoczne na pasach oddzielających kolejne sceny i poziomy wersety przywracają wiarę w sens moralnego porządku (i wysiłku) i ożywiają wyobraźnię.


Centralną postacią tympanonu jest zasiadający na tronie, w otoczeniu Aniołów, pośród obłoków i ciał niebieskich - Chrystus. Władczym i pełnym dostojeństwa gestem wyciągniętych ramion Pan i Sędzia rozdziela "owce" od “kozłów”, świat zbawionych od tych, co ściągnęli na siebie wyrok potępienia. Wokół górnej krawędzi mandorli, symbolu podkreślającego dostojeństwo i Boskie pochodzenie władzy sądzenia, widnieją odpowiednie dla każdej ze stron sentencje: “Przyjdźcie, błogosławieni Ojca mego" i “Idźcie ode mnie precz, przeklęci". Na nimbusie, skrzyżowane ze sobą słowa: REX ET IUDEX.


Wyżej, nad głową Chrystusa - Krzyż. To klucz do zrozumienia świata i jego dziejów. Para Aniołów prezentuje narzędzia Męki Pańskiej: grot z włóczni Longinusa, którym przebił on bok Pana (LANCEA) i gwóźdź ukrzyżowania (CLAVIS). Na belce krzyża skrócony cytat z Ewangelii św. Mateusza: HOC SIGNUM CRUCIS ERIT IN CELORUM. (“Wówczas to znak Syna Człowieczego ukaże się na niebie”. Mt 24.30). Wyżej słowa: REX IUDEORUM. To znowu skrót, tym razem tytułu winy, jaki Piłat kazał przybić na głową Pana: [Jezus Chrystus] Król Żydowski. Po obu stronach górnej belki Krzyża personifikacje gwiazd, które w dniu sądu ulegną zaćmieniu. SOL i LUNA. “Słońce się zaćmi, a księżyc nie da swojego blasku". (Mk 13.24)

Po lewej stronie Zasiadającego na tronie - czterej Aniołowie. To asystenci Sędziego. Nad ich głowami napis: HOMINES PERVERSI SIC SVNT IN TARTARA MERSI (Ci, którzy dopuścili się nieprawości, otrzymają wyrok potępienia). Pierwszy z Aniołów trzyma otwartą Księgę, a w niej lista Opieczętowanych Pieczęcią Baranka (SIGNATUR LIBER VITAE)). Anioł niżej trzyma kadzielnicę. Druga para zwrócona jest w stronę potępionych. Jeden z Aniołów trzyma chorągiew, drugi puklerz, na którym napisan: EXIBUNT ANGELI ET SEPARA[BUNT MALOS DE MEDIO IUSTORUM ET MITTENT EOS IN CAMINUM IGNIS; IBI ERIT FLETUS ET STRIDOR DENTIUM]. ("I pośle Pan Aniołów swoich, aby oddzielili złych od sprawiedliwych i wrzucili ich do pieca ognistego, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów”).


Pochód Zbawionych. Nim jednak przyjrzymy się karom, które znoszą potępieni, popatrzmy, co przygotował Pan tym, którzy Go miłowali i za życia chodzili "drogami sprawiedliwości". Na belce, w części środkowej tympanonu, napis: SANCTORVM CETVS STAT XPISTO IVDICE LETVS (Radosny zastęp świętych stoi wobec Chrystusa Sędziego). To właśnie tą grupę postaci wskazuje uniesiona w górę Prawica Pańska. Najbliżej tronu - Najświętsza Maryja Panna, dalej św. Piotr z kluczem i pastorałem, a za nim Dadon, pustelnik i założyciel konwentu w Conques.
Drugą część orszaku tworzą opat Odolryk - budowniczy i pierwszy opat klasztoru. Tuż za nim Karol Wielki, dzięki hojności którego powstało pierwsze opactwo (jeszcze pod wezwaniem Sainte-Sauveur). Cesarz trzyma na dłoni jakąś figurkę, być może jest to symbol relikwiarza sporządzonego dla obecnej patronki miejsca, Świętej Fides. Nie wiemy na pewno, kim są postaci podążające za Cesarzem. Jedna z nich ubrana jest w szaty liturgiczne, druga, zwrócona w stronę tronu zdaje się nieść jakby Tablice Przymierza lub jakiś inny przedmiot kultu.
Trzecią grupę otwiera św. Hieronim, trzymający w dłoniach zwój Wulgaty. Dalej święty Antoni - opat, św. Mikołaj (z palmą męczeństwa) i święta (Maria) Magdalena. Nad nimi unoszą się Anioły, manifestujące Boskie cnoty: FIDES (wiarę), SPES (nadzieję), CARITAS (miłość) oraz inne, warunkujące świętość cnoty: stałość, umiarkowanie i pokorę.
Radosny pochód zamyka Arosnidus, mnich, który sprowadził do Conques relikwie Świętej. Widać tu, że mający jednoznaczną kwalifikację moralną czyn, jakim było wykradzenie z Agen relikwii Świętej Fides, z uwagi na późniejsze - błogosławione owoce, poddany został nowej ocenie, a sprawca otrzymał miejsce pośród bohaterów wiary.

Pod tą ostatnią grupę napis: SIC DATVR ELECTIS AD CAELI GAVDIA VECTIS GLORIA PAX REQVIES PERPETVVSQVE DIES (Tak więc, wybrani i zjednoczeni w radościach przyszłego wieku otrzymają chwałę, pokój, odpoczynek i wieczne światło). Niżej fragment arkady. Między jej filarami resztki kajdan. To wota wdzięczności od tych, których z niewoli Maurów uwolniło wstawiennictwo Świętej. Jej sylwetkę w postawie orantki widzimy tuż obok, a wychylająca się z obłoku i błogosławiąca ją “manus Dei” świadczy o skuteczności wstawiennictwa.

Niebo (czyli to, czego “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy Go miłują”. 1Kor 2.9)
Mamy więc oto Niebiańskie Jeruzalem - miejsce przebywania zbawionych! Na tympanonie widzimy je na najniższym, ale za to najbliższym naszym oczom, poziomie. Przez całą długość dzielącej środkowy i dolny poziom belki biegnie napis, sławiący zalety życia według Ewangelii i Ośmiu Błogosławieństw: CASTI PACIFICI MITES PIETATIS AMICI SIC STANT GAVDENTES SECVRI NIL METVENTES (Czystego serca, wprowadzający pokój, łagodni, miłujący pobożności tak oto stoją i radują się, niczego się nie obawiając). Artysta, tworząc wizję Nieba, posłużył się konstrukcją stylizowaną na romańską katedrę. Widać dach, a ponad nim krzyż i fasadę, którą flankują dwie wieże. Kto wie, może to właśnie tutejszy kościół stał się modelem Niebiańskiej Jerozolimy? Wnętrze miasta - świątyni rozświetlają wiszące pod sklepieniem lampy. W centrum, twarzą zwrócony ku nam, Abraham. Uważa się, że dwie postaci u jego boku, to Jakub i Izaak. Nie ma też pewności co do tego, kim są kobiety przedstawione w dwóch ostatnich niszach. Czy to żony Patriarchów: Sara, Lea, Rachela i Rebeka? A może to Estera, Sybilla - królowa Szaby i Seby i dwie z niewiast, które jako pierwsze przybyły do grobu Pana - Maria Magdalena i Maria, matka Jakuba? Najbliżej Abrahama, po jego lewej stronie - Melchizedek i Zachariasz, kapłani Starego Przymierza. Obaj trzymają w dłoniach ten sam kielich. Scena ta jest zapewne prefiguracją Ofiary Nowego Przymierza. Dalej - Mojżesz, który przekazuje władzę swojemu bratu, Aaronowi. W ostatniej niszy po tej stronie - Jeremiasz i Ezechiel, dwaj z głównych proroków Starego Testamentu.

Ale najpierw to, co nieuniknione czyli Sąd.
Poprzedza go scena zmartwychwstania umarłych, umieszczona w wąskim trójkątnym polu, tuż u podnóżka siedząceg na tronie Pana. Oto "na odgłos trąby” powstają z grobów umarli. Za chwilę rozpocznie się sąd. Przewodniczyć mu będzie Archanioł Michał. Na przeciw - diabeł, który marnymi sztuczkami będzie próbował wpłynąć na wynik ważenia. Wydaje się, że nie bez znaczenia jest fakt, że scena sądu została usytuowana na przedłużeniu osi pionowego ramienia Chrystusowego Krzyża, stając się w ten sposób granicą ostatecznego podziału świata na zbawionych i potępionych.
W scenach tych, jak za życia, tak i po śmierci, z pomocą przychodzą ludziom Aniołowie. Najpierw pomagają umarłym wydobyć się spod zwału grobowych płyt, by już za chwilę witać zbawionych u bram nieba. Niektórzy z przybywających tu trzymają się za ręce i sprawiają wrażenie, jakby wciąż jeszcze przeżywali trwogę sądu.


Piekło (czyli o tym, o czym się już dziś nie mówi…)
A oto przed nami sportretowane w całej swojej szkaradzie - piekło. Oto ci, którzy zmartwychwstali na sąd śmierci. Jeden po drugim wpadają w paszczę biblijnego smoka - Lewiatana. Ponagla ich uzbrojony w nieznoszące sprzeciwu narzędzie jego pomocnik. W jego gestach widoczny jest pośpiech i zniecierpliwienie. Zdaje się, że nie łatwo przychodzi mu pogodzić się ze stratą tych, co znaleźli się już poza zasięgiem jego narzędzia.

Kary i ich rodzaje czyli o tym, kto i za co. W trójkątnym polu nad paszczą Lewiatana jeden z diabłów kąsa potępionego w tył głowy. To zapewne wyobrażenie duchowych mąk - spóźnionych i bezowocnych wyrzutów sumienia.
Za plecami diabła inna jeszcze tortura. Jej narzędziem jest muzyczny instrument - fletnia Pana. Chcący zaspokoić swoją próżność grajek próbuje zbliżyć się do instrumentu, ale stojący za jego plecami diabeł skutecznie mu w tym przeszkadza.
W drugim trójkątnym polu, na prawo, diabły niosą na kiju spętanego człowieka. To kłusownik.
Wyżej, na prawo od grupy czterech Aniołów, wyobrażenia innych mąk.
Tam, diabeł - niby dworzanin - zgina kolano przed kimś, kto być może był królem, ale już za chwilę, w dość groteskowy sposób utraci insygnia pełnionej za życia władzy. Być może jest to obraz kary za przeniewierstwo pełnionemu wcześniej urzędowi? A jeśli to kara za pychę i dworską wyniosłość, to jakże dokuczliwa! Wśród tłumu postaci jest też wiszący za nogi antypapież.
Wyżej diabły ciągną sieć, a w niej postaci i osobistości stanu duchownego. Jedną z nich jest Étienne, biskup Clermont i były administrator opactwa w Conques, który okradł kościelny skarbiec. Przed nim zgięty wpół Begon II. Był opatem tutejszego klasztoru lecz urząd swój zawdzięczał symonii. Także i on roztrwonił klasztorne dobra.
Dalej, na prawo heretycy. Rozpoznajemy ich po trzymanych w rękach dowodach winy: pismach, zawierających fałszywe nauki. Jeden z heretyków leży na podłodze, a diabeł stopą zamyka mu usta.
W rogu całej grupy, tuż pod łukiem obramienia - fałszerz królewskiej monety, któremu diabeł podaje do wypicia pozyskane w procesie osłabiania kruszcu... płynne złoto.

Otchłań. Bez odrobiny nadziei. Tuż nad belką nadproża, najbardziej chyba obrazowe przedstawienie rzeczywistości, której na imię piekło. Tu mają miejsce najbardziej wymyślne tortury (które wcale nie "Średniowiecze" wymyśliło). I choć artysta sportretował zaledwie kilka sytuacji, które dla przedstawionych postaci stały się przyczyną wiecznej zguby, wydaje się, że nie potrzeba kolejnych.
Oto pod stopami Belzebuba leży smażący się w płomieniach próżniak. U jego stóp symbol lenistwa - ropucha. Po lewej stronie zasiadającego na tronie władcy piekieł - ludzka para, mężczyzna i kobieta. Łatwo odgadnąć, jaki rodzaj czynów ich tu przywiódł.
Obok, po lewej stronie diabeł ściąga z siodła rycerza. Podobno za życia był sąsiadem klasztoru, a zgubiła go zazdrość o dobra i dostatek żyjących tu mnichów.
Na prawo wisielec. To lichwiarz. Być może sam targnął się na swoje życie, gdy spostrzegł, że stracił majątek jakąś nieostrożną "inwestycją”.
Nieco niżej diabeł wyrywa potępionemu język. To kara za krzywoprzysięstwo. Jest tu jeszcze jedna scena lecz zbyt skomplikowana, by odczytać jej właściwy sens.

Conclusio czyli zamknięcie. Na belkach oddzielających od siebie poszczególne poziomy tympanonu, patrząc na prawo od osi, wyznaczonej pionowym ramieniem krzyża i tronem Chrystusa, słowa: HOMINES PERVERSI SIC SVNT IN TARTARA MERSI (Wszyscy złoczyńcy tak oto są w piekle zanurzeni). Niżej, od podnóżka tronu: PENIS INVSTI CRVCIANTVR IN IGNIBVS VSTI DEMONAS ATQVE TREMVNT PERPETVOQVE GEMVNT (Bezbożni podążają do piekła, gdzie będą dręczeni karą, dręczeni przez ogień, drżą i wiecznie wzdychają wśród diabłów.) Na ukośnej belce, pod sceną przedstawiającą św. Michała i wagę: FVRES MENDACES FALSI CVPIDIQVE RAPACES SIC SVNT DAMNATI CVNCTISIMVL ET SCELERATI (Złodzieje, kłamcy, zwodziciele, skąpcy, porywacze, zło czyniący, wszyscy oni zostaną osądzeni.)

I ostatni już z napisów, umieszczony najbliżej oczu wchodzącego, co brzmi, jak ostrzeżenie, wręcz groźba: O PECCATORES TRANSMVTETIS NISI MORES IUDICIUM DURUM VOBIS SCITOTE!
(Wy zaś, grzesznicy, wiedzcie, że poniesiecie straszliwy sąd, jeśli nie zmienicie swojego postępowania.)

Groźba? Żadną miarą! W kruchych bowiem naczyniach nosimy skarb wiary, a stawka jest zbyt wysoka. Więc gdy o mnie idzie, przyjmuję te słowa z miłością i wdzięcznością. "Według daru wiary, jaką każdemu z nas odmierzył Pan". (Rz 12.3). Stosownie do tego, o czym pisze Apostoł Narodów: "Dlatego jest konieczne, abyśmy z jak największą pilnością zwracali uwagę na to, cośmy słyszeli, abyśmy przypadkiem nie zeszli na bezdroża. Jeśli bowiem objawiona przez aniołów mowa była mocna, a wszelkie przekroczenie i nieposłuszeństwo otrzymało słuszną zapłatę, jakże my unikniemy [kary], jeśli nie będziemy się troszczyć o tak wielkie zbawienie? (Hbr 2,1-3)

środa, 7 listopada 2018

Conques. Od wiary do widzenia (3)

Kościół.
Z encyklopedii dowiadujemy się, że pod koniec VIII wieku przybywa do Conques (benedyktyński?) mnich imieniem Dadon i osiada w założonej przez siebie pustelni. W roku 817 stoi tu już pierwszy klasztor.
Początki kultu św. Foy*, patronki tego miejsca, sięgają końca IX wieku i, jak to w przypadku kultu świętych - wiążą się ze sprowadzeniem** do świątyni jej relikwii.
Swój obecny kształt kościół i opactwo otrzymują w drugiej połowie XI wieku, gdy opatem jest Odolryk. Jak pisze Paweł Białostocki ("Sztuka cenniejsza niż złoto. Opowieść o sztuce europejskiej naszej ery"), to wówczas, w klimacie reformy zmierzającej do odnowy życia religijnego, działanie intelektualne i artystyczne właściwe scholastycznemu sposobowi myślenia wydoskonala i pozwala złączyć w jedną całość, choć różnie w różnych miejscach, elementy nowego, monumentalnego stylu zwanego romańskim, który jako pierwszy ogólnoeuropejski styl ogarnął całą zachodnią i środkową Europę.


Kościół w Conques zbudowany jest na planie łacińskiego krzyża. Nowość stylu objawia się min. przez dobudowanie do ramion transeptu - rownolegle do apsydy głównej - apsyd bocznych (“wynalazek" Cluny) oraz (tutaj trzech, gdzie indziej była to większa liczba) kaplic w obejściu chóru. Rozwiązanie takie nie tylko wzbogacało formę przestrzenną świątyni, ale co ważniejsze, pozwalało zmieścić w jej murach konieczną dla sprawowania liturgii liczbę ołtarzy. Obejście wokół chóru rozwiązywało jeszcze jedną niedogodność: nieznośnego i zakłócającego często przebieg nabożeństwa naporu i ścisku pielgrzymów gromadzących się w nawie przed prezbiterium. Teraz mogli oni swobodnie przemieszczać się za ołtarzem, ustępując miejsca nowoprzybyłym.


Kapitele i relikwiarz...
Ktoś policzył, że wnętrze kościoła, a także jego mury na zewnątrz - w podcieniach arkad głębokich na pół grubości (muru), i wyżej - pod okapem dachu przykrywającego nawę i obie wieże fasady, oraz kolumny krużganku, który na swój użytek nazwałem krużgankiem pielgrzymów, zdobi ponad 250 kapiteli. 


Także wewnątrz świątyni zobaczymy je na różnych poziomach: już to arkady międzynawowej, kiedy indziej u podstawy łuków empory (i ich przegrody), a na koniec - jako przejmujących ciężar gurtu, czyli  łuku sklepiennego. Te ostatnie, biegnąc szerokim pasem przez kolebkę sklepienia pełniły funkcję dekoracyjną i konstrukcyjną zarazem. Przełamywały jednolity ciąg kolumn bazylik starochrześcijańskich i podkreślały podział nawy (nowego stylu) na poszczególne części - przęsła.


Lecz co mi po tej algebrze cudów i jaki pożytek ze świętej geometrii, skoro wydobywszy z kamienia misterny wzór umieścił go architekt tak wysoko, hen, poza zasięgiem wzroku, a nawet obiektywu kamery? Dopiero z wysokości chóru, na który wejdziemy wieczorem przy okazji prezentacji organów, będę mógł dotknąć wzrokiem tych kilku najbliższych.


Podobnie ma się rzecz z relikwiami św. Foy. Daremnie szukam w nawie i jej zagłębieniach widzianego na zdjęciach, przedstawiającego postać ludzką, relikwiarza. Nic z tego. Okazuje się, że relikwiarz już dawno został przejęty przez muzeum, a konieczne dla kultu fragmenty relikwii umieszczono w małej puszce, niby lampionie i zawieszono wysoko w chórze nad ołtarzem.


Na skrzyżowaniu nawy i transeptu wybija się w niebo wieża. Zbudowana na planie ośmioboku konstrukcja wynosi się wysoko ponad nawę, za dnia stając się dobrze widocznym dla oczu pielgrzymów drogowskazem, w nocy - jakby latarnią. Jak towarzyszący niegdyś pielgrzymującemu do Ziemi Obiecanej Izraelowi Obłok, który za dnia był słupem dymu, nocą zaś słupem ognia…


Pośród romańskich kościołów nigdzie nie spotkałem piękniejszego źródła ciszy i światła. Tylko te nieszczęsne witraże… Bo patrząc na kościół z zewnątrz trudno było mi oprzeć się wrażeniu, że okna są po prostu... zabite deskami. Takie to dzieło zafundował sanktuarium artysta końca XX wieków, znany z innych swoich dokonań w pobliskim Rodez.

Cisza…
Dla ludzkiego (d)ucha nie istnieje chyba bardziej wymowna cisza, niż ta, którą tworzą wnętrza romańskich (i niektórych gotyckich) kościołów. I nie ma chyba niczego bardziej niestosownego, niż jej łamanie zapętlonym w nieskończoność miksem polifonii, chorału, a niekiedy nawet i symfonii(!). Wylewająca się bez końca z głośników muzyka, której i tak nikt nie słucha, już po krótkim czasie zaczyna po prostu drażnić. Tu, w Conques lista ”niestosowności” powiększyła się o towarzyszące obrzędom Mszy (jej zakończenia) i zagrane na... fortepianie postludium. Organista po prostu przesiadł się od stołu organowego do stojącego nieco na uboczu fortepianu i… zaczął grać.


Conques to jedna z ważniejszych stacji na szlaku Camino, dla mnie zaś jedna z najpiękniejszych realizacji nowej sztuki budowania. Romańska perła w Koronie Katedr. Świadectwo epoki i wyraz żywej wiary, o której tak w swojej kronice, X wieków temu, pisał kluniacki mnich Raul Glaber:
“Tak tedy po wspomnianym roku tysiąclecia, który minął już trzy lata temu, nastąpiło w całym świecie, szczególnie w Italii i w Galii, odbudowywanie bazylik kościelnych. Choć większa ich ilość była już właściwie wystawiona i bynajmniej nie wymagała pomocy, niemniej każdy naród chrześcijańskim jeden przed drugim, srtarał się wznosić szlachetniejsze kościoły. Było to tak, jakby cała ziemia, zrzuciwszy z siebie stare jednym wstrząśnieciem, przyodziewała się w białą szatę kościołów. Wówczas, ostetecznie, wszyscy wierni przekształcili zupełnie większość biskupich siedzib na lepsze, i podobnie klasztory pod wezwaniem rozmaitych świętych, a także mniejsze miejsca modlitwy w miastach…"


*Święta Foy (Fides - Wiara) wg rzymskiego martyrologium była 12-letnią chrześcijanką, żyjącą na przełomie III i IV wieku. Skazana na śmierć za panowania cesarza Dioklecjana z powodu odmowy złożenia ofiary kadzidła na cześć rzymskiej bogini Diany. Przed śmiercią męczona, zginęła od miecza. 

**dla opisania rzeczywistego sposobu i okoliczności, w jakich relikwie Sainte Foy znalazły się w Conques należałoby raczej napisać - "uprowadzone". Kroniki dawnych czasów zawierają opisy wielu tego rodzaju “inicjatyw", i bardzo często podkreślają szczery, religijny zapał organizatorów.
Jednej z bardziej spektakularnych akcji tego typu miasto Gdańsk zawdzięcza obecność w swoich murach słynnego obrazu Hansa Memlinga - Sąd Ostateczny. Autor pragnie w tym miejscu zaznaczyć, że choć nie identyfikuje się ze wzmiankowaną metodą pozyskania dzieł sztuki, to jednak wyraża szczerą radość z faktu, że obraz znajduje się w kolekcji Muzeum Narodowego w Gdańsku i podziela zachwyt nad dziełem, ilekroć ma po temu okazję.

czwartek, 25 października 2018

Conques. Od wiary do widzenia (2)


Na kempingach poszukuję zwykle takiej lokalizacji, z której będę miał dobry widok na "punkt mocy”, czyli wszystkie podłączane do ładowania urządzenia: akumulatory, telefon, grzałkę i moje przenośne Centrum Zarządzania Światem… czyli MacBooka.

Za chwilę, wszystko, co posiada jakąś wagę (i wyporność) znajdzie się w namiocie, a przede mną ostatni etap drogi. I wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego przewodnik “znajduje" Conques w dolinie?


Zsiadam z roweru. Jeszcze jeden zakręt i ostatnia prosta, i niewielka zatoczka, coś jakby taras widokowy. A widok ujrzany z tego miejsca wysadza z "siodła"…


Conques położone jest na łagodnie schodzącym na dno doliny zboczu. A raczej - jego fragmencie. Z lotu drona wygląda, jak makieta rozłożona na dłoni olbrzyma. Z przeciwległego wzgórza, jak okiem sięgnąć, zielenią się korony drzew. Jak malowniczo musi tu być jesienią! Na dole, w blasku chylącego się ku zachodowi słońca, lśnią mury zabudowań.




Wydaje się, że wszystko tu uczynione zostało ręką nie ludzką, a jakby samego Boga. Albo Jego Aniołów. Piękno tego miejsca nie tylko zdaje się być, ale wręcz jest - natchnione.

Każdy krok utwierdza mnie w przekonaniu, że całe to dzieło zrodziło się z ducha żarliwej modlitwy. Że wszystko tu, to z miłości, a nie, jak chcą szkolne podręczniki, z mającego inspirować wszelką religijną aktywność przełomu tysiącleci przeczucia nadciągającej katastrofy. Conques i jemu podobne wyrosły z miłości i czci, których wyrazem były modlitwa i praca. Ora et labora...!


Docieram do końca drogi, która na ostatnich metrach przed kościołem, omijając go, dzieli zabudowę tak, że kilka domów, w tym urocza herbaciarnia, w której można napić się nie tylko herbaty, należą już do kościelnego dziedzińca. Przy stolikach garstka turystów. Sam plac opustoszały, jak w porze popołudniowej sjesty, gdzieś na dalekim, słonecznym Południu...

Teraz stoisz przed wejściem do kościoła. Jeśli jeszcze nie jesteś gotów, możesz obejść całą klasztorną zabudowę. Zajrzeć do małej przycmentarnej kaplicy, wstąpić na krużganki dawnego dziedzińca pielgrzymów, i tak, zatoczywszy koło, ponownie znajdujesz się na placu. Lecz wejścia do kościoła nie da się przekroczyć ot, tak, naciskając klamkę, pokonując opór masywnych, dzielonych przez podpierający tympanon filar na dwoje, drzwi. Zanim naciśniesz klamkę, musisz podnieść głowę. A wówczas...

Jeszcze tylko przez chwilę, nim uwaga całkowicie nie pogrąży się w ożywianych wiarą (i wyobraźnią) scenach, stoisz zagubiony, bo nie znajdujesz słów, którymi mógłbyś wyrazić wcześniejszy zachwyt.
Bo miejsce, w którym stoisz, choć widziałeś już wiele, to kanon piękna. Miara i punkt odniesienia dla wszystkich innych, podobnych założeń.


Więc opowiem, Miasto, Twoją wielkość i piękno słowami, które Święta Tradycja przypisuje Królowi Izraela, Dawidowi. Bo tu Poety trzeba, a nie stentora. Słów natchnionych melodią, która recytację Psalmów zmieniła w miłosną pieśń - gregoriańską monodię, śpiew wielu głosów zgodzonych w jedno

Laetatus sum…
Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano:
"Pójdziemy do domu Pana".
Już stoją nasze stopy
w twoich bramach Jeruzalem.
Jeruzalem wzniesione jak miasto
gęsto i ściśle zabudowane.
Do niego wstępują pokolenia
pokolenia Pańskie
aby zgodnie z prawem Izraela
wielbić imię Pana.
(Psalm 122.1-4)


I ja modliłem się tamtego wieczoru...
"O dobro dla Ciebie",
"pokój w Twoich murach",
"pomyślność w Twoich pałacach..."

czwartek, 18 października 2018

Conques. Od wiary do widzenia (1)

Kościół św. Foy (Fides) w Conques pojawia się w planach wyprawy na rok 2016 jesienią, dwa lata wcześniej. Pojawia się w sposób dość nieoczywisty. Z jednej strony to punkt (jeden z wielu) na mapie gotyku, jednak położony w dość trudnym terenie i nieco na uboczu prostej, łączącej katedralne miasta Rodez i Cahors. Wciąż się waham się, bo, koniec końców - kościół w Conques to jednak nie katedra...

10 września roku 2014 znajduję w skrzynce pocztowej taką oto kartkę:

Drogi Pawle, 
czy nie masz czegoś wspólnego z tym elementem? Czy to nie Twoja robota? W końcu ciągle włóczysz się po starych kościołach...
Robert


I jeszcze podpis objaśniający zdjęcie: Archiwolta kościoła St. Foy w Conques.

Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że ów, na pierwszy rzut oka nieco pretensjonalny w formie przekaz jest typowym dla istniejącej między mną a Robertem zażyłości sposobem wyrażania myśli i emocji. Także w odniesieniu do rzeczy będących przedmiotem naszych pasji. Jego istotną cechą jest skrócenie perspektywy (nazwijmy ją poznawczą) i żart przyprawiony odrobiną ironii.

A to, co widzimy w kadrze, to fragment archiwolty. Z pomiędzy warstw kamiennej dekoracji, ni to wstęgi, ni fałdy, wychyla się ku nam, czy to powodowana ciekawością czy może w geście przerażenia - tego nie wiemy - fragment ludzkiej postaci.

Nie wiemy też i możemy tylko zgadywać, jaka intencja towarzyszyła artyście. Czy chciał osiągnąć efekt komiczny, czy też może raczej - w zgodzie z założeniami i tendencjami średniowiecznej sztuki - podkreślić powagę dziejących się na tympanonie wydarzeń?
A może jest i tak, że oba sposoby tłumaczenia wcale się nie wykluczają?

Jakby nie było, to właśnie 4 lata temu, po kolejnej lekturze "Kamienia z Katedry" powstaje myśl, by cykl wędrówek szlakiem katedr i opactw Île-de-France, obszaru dawnej Królewskiej Domeny, poszerzyć nie tylko o katedry Południa, odwiedzić już nie tylko te najważniejsze, ale wszystkie gotyckie katedry Francji.
W takich okolicznościach powstaje projekt, któremu nadaję roboczy tytuł "Korona Katedr”, a którego realizacja trwa po dziś dzień.

Conques dopisuje się do planu wyprawy na rok 2016.

Niestety deszcz, ta przyprawa (radości) mojej katedralnej “wspinaczki" wymusza tamtego roku decyzję o skróceniu trasy, a jej niedokończony fragment, zgodnie z przyjętymi regułami planowania, przechodzi na za 2 lata, na rok 2018. 

I tak oto jestem tu dziś, na tej ziemi (dawnej) wiary, dnia 7 lipca Anno Domini 2018, w wigilię uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa…
Z zawieszonej na kempingu ulotki dowiaduję się, że dzisiejszy, wieczorny obchód będzie dość skromny i sprowadzi się do recytacji I nieszporów.

czwartek, 11 października 2018

Lekcja pływania albo studium chmury deszczowej.

Saint-Christophe-Vallant - Saint-Cyprien-Sur-Dourdou. 6 czerwca 2018.

Orzekanie o pogodzie na podstawie układu chmur czy barwy zachodzącego Słońca, to nic innego, jak wróżenie z fusów albo lektura książki kucharskiej przez osobę nie przejawiającą w tym temacie podstawowej skłonności....
Zdecydowanie wolę obserwację "w terenie" i wnioski wyprowadzane w czasie rzeczywistym. A gdy te okazują się mało lub tylko mniej korzystne, zawsze mam pod ręką (żeby nie było, że nie ostrzegałem) pelerynę w (słusznym kolorze) świateł “stop”.


Widok z okna pociągu na błękitne, choć w wielu miejscach przesłonięte nisko zawieszoną masą chmur niebo, póki co napawa optymizmem.


Kiedy jednak za plecami pojawia się kontrastująca z bielą, i z każdą chwilą ciemniejąca plama, staje się oczywistym, że konfrontacja jest nieunikniona. Jeszcze przez chwilę żyję nadzieją, że ta “skaza” na horyzoncie, której masa przyrasta z każdą chwilą weźmie kurs mniej kolizyjny i przejdzie bokiem. Tak się jednak nie staje. Ścisk na "boku” robi się coraz większy, a miejsca mniej, coraz mniej…
Aż tu nagle…!


Nim zdążę założyć pelerynę, leje jak z cebra. Woda bije o ziemię i naciera z furią na wszystko, co napotyka na swojej drodze. Wlewa się do butów, przelewa przez koła. Wcale mi nie do śmiechu...

Chowam się pod okap jakiejś skromnej, przydrożnej konstrukcji. Za plecami ogrodzenie strzegące dostępu do niewielkiego gospodarstwa. Nie wiem, czy ktoś tu mieszka ale w pamięci zostaje dość silne wrażenie nieobecności. Naprzeciwko pogorzelisko. Zapewne nie po raz pierwszy w ostatnich dniach spływające spóźnioną, nikomu już tu niepotrzebną wodą. Hen, w oddali wypasa się czyjaś trzoda. 100 metrów dalej jest skręt w prawo, a za nim zjazd, który ma sprowadzić mnie w dół, na asfalt.

Niestety, wytyczony przez nawigację odcinek jest już na tyle podmokły, że nie da się dalej jechać. Schodzę z roweru. Prowadzimy się na wzajem. Raz ja podpieram się na nim, za chwilę jest odwrotnie. Jeszcze zastanawiam się nad wyborem innej drogi, ale padający deszcz utrudnia korzystanie z ekranu nawigacji...
Sto metrów dalej moja Bridleway (to droga o najniższym statusie, niekiedy tak niskim, że prawie jej nie widać, tak bywa zarośnięta), opada coraz gwałtowniej, a już za chwilę zamienia się w wypełniony spływającą wodą źleb z półmetrowymi, kamiennymi uskokami.
Sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna. Z jednej strony, w chłopięcej duszy nie ma miejsca na odwrót, a z drugiej trzeźwy ogląd prowadzi do wniosku, że kontynuowanie zejścia grozi uszkodzeniem nie tylko roweru. Spór między stronami kończy głos zdrowego rozsądku i zarządza odwrót.
Wczołguję się teraz z tą całą, ubłoconą rowerową masą z powrotem na wierzchołek. Zaraz, jak tylko opuszcza mnie złość zmieszana z euforią, że udało się, schodzę drugą stroną zbocza.
Przelewająca się przez koła i zmieszana z piaskiem woda powoduje całkowite wytarcie klocków obu hamulców. Gdyby nie spoczywający na dnie sakw zapas, miałbym tu nie lada kłopot.


Noc decyduję się spędzić na nieczynnym jeszcze kempingu Saint-Cyprien-Sur-Dourdou, oddalonym od miejsca “zdarzenia” o 7 km. A więc cała przeprawa, cały ten “zjazd” trwał aż półtorej godziny!?
Przede mną stoją w równym szeregu kempingowe przyczepki, ale zdaje się, że także i tu nie ma żywej duszy. Pod zadaszeniem zamkniętej na klucz łaźni przebieram się w suchą odzież, rozkładam karimatę i śnię o gorącej…  herbacie.

Czyż ten dzień mógł zacząć się lepiej?
Ze snu budzi mnie niski, natarczywy głos kobiety, oznajmiając, że tuż obok posłania czeka mnie gorąca herbata. Zestaw uzupełniają cukiernica i kubek. Życząc mi bonne journée sprawczyni tego “cudu" tłumaczy, że zamknięte wczoraj pomieszczenia zostawia mi do dyspozycji, a ona sama idzie teraz do pracy. To mieszkanka jednej z przyczep.


Po śniadaniu postanawiam skorzystać ze wszystkich dobrodziejstw miejsca, pw. kranów, z których płynie nie tylko zimna ale i ciepła woda. Myję i piorę wszystko, co wzięło udział we wczorajszej przeprawie. Obuwie i odzież. Czyszczę i nacieram "maściami" rower, suszę namiot, który jeszcze po ostatniej nocy nie wysechł całkowicie. Ładuję akumulatory i telefon. Po obiedzie wszystko już lśni, a pranie schnie na sznurku rozciągniętym na odgrodzeniu, strzegącym dostępu na teren lokalnego ośrodka sportowego.

7 czerwca, 10 dzień podróży. Wczesne popołudnie. Słoneczna poświata rozlewa się dookoła i tak głęboko przenika "włókna duszy”, tak raduje, że doświadczenia wczorajszego wieczoru jawią się dziś niczym igraszka dziecka wbiegającego w środek kałuży w strugach ciepłego, letniego deszczu.
Deszcz, przyprawa radości tej drogi. Jeszcze powróci...


O 15.30 wsiadam na rower i z “piskiem" nowych hamulców ruszam na asfalt.
Do Conques, jedziemy.
Do Conques!

sobota, 6 października 2018

Albi. Lekcja latania. Lekcja wiary.

Rodez - Albi, 6 czerwca 2018.
Tak, dziś jadę do Albi, do katedry pod wezwaniem św. Cecylii, patronki muzyki i śpiewu kościelnego. Na kompletnie podmytym przez pół nocy padający deszcz kempingu zostawiam podróżne sprzęty. Jeśli w ciągu dnia wyjdzie słońce, rozwieszony na polu namiot wyschnie. Jeśli nie, to przynajmniej deszcz zmyje z niego resztki błota, które o 1 w nocy zaczęło wlewać się do “salonu" przez rozszczelnione szwy podłogi.


Jest 7.30. Od kwadransa siedzę wygodnie w pociągu z rowerem uwolnionym od podróżnego bagażu, a pociąg mknie środkiem podnoszących się po nocnej ulewie mgieł, w jednej chwili górując nad krajobrazem, by za chwilę schować się w drążonych w skale tunelach Masywu Centralnego. Dzisiejszego poranka widok za oknem przypomina bardziej panoramę Dorzecza Amazonii, niż słonecznego Południa ale co zrobić? Właściwości wody nie zmienię: z butelki czy z nieba, zawsze jednakowo mokra, jednak jej nadmiar lepiej mieć w butelce na ramie roweru niż na ubraniu.


Katedra. Widać ją już z okien pociągu. Bardziej przypomina warowną twierdzę niż smukłą i strzelistą figurę jej sióstr, Pięknych Panien z Północy. W ogóle tutejszy, południowy gotyk wygląda, jakby czerpał z innych, niż północne, źródeł. Obecność nie tylko zdobień ale nawet charakterystycznych cech stylu jest tu śladowa. Jakby tych kilka detali, tu, w Albi - kamienny baldachim nad wejściem, a w Bordeaux u św. Andrzeja - portal zwany Królewskim, miało być - jak na królewskiej korespondencji pieczęć - jedynym w swoim rodzaju potwierdzeniem zgodności stylu.


Widziana z perspektywy anioła katedra z pewnością wygląda ciekawiej. Jednak i tym razem (a z pewnością nie po raz ostatni), nadzieje na taki ogląd rozbudzone przez przewodniki muszą ustąpić prawom ciążenia i powoli acz nieubłaganie opadają na chodnik. Wiodące na płaski jak stół dach schody i galeria na obrysie jej muru, z wysokości którego obiecywano mi obejrzeć miasto są bowiem dziś nieczynne. A więc to znaczy być "niewiele mniejszym od Aniołów”: stąpać twardo po ziemi i mieć zaledwie jeden punkt widzenia?
Nie po raz pierwszy zazdroszczę Aniołom.


Czas rozpatrzyć się w szczegółach…
Lecz cóż to znaczy, "rozpatrzyć się"? Czyż nie wystarczy już wejść, obejrzeć i zachwycić się? Jeśli jednak nawet poprzestać tylko na tym, trzeba by tu raczej zamieszkać niż tylko wejść. A jeśli nie da się wyjść poza czas, z tego kokonu chwili, bo jestem tu tylko przez moment, to wszystko, co mi przystoi, co może stać się tu moim działem, to zgiąć kolana i adorować! Jednak nie kamień, a to, co on oznacza - Boga, którego chwali świątynia, ku któremu ten pęd kamieni zmierza i pociąga za sobą ducha.
Bo będąc tu, we wnętrzu świątyni trzeba mi przejrzeć się w kamieniu jak w zwierciadle. Raz zmierzyć się z pustą przestrzenią, która pozostała po figurze świętego, co tu jeszcze 200 lat temu uśmiechał się do przechodnia, bądź napominał go swoim poważnym wyglądem, a znowu gdzie indziej paść na kolana w poczuciu bezsilności. Więc by ujść stąd z życiem, trzeba mi sięgnąć do słów, z których ta budowla się zrodziła, z natchnienia, których urosła i trwa do dziś.

Oto zmieszany z trwogą i zachwytem okrzyk, jaki po przebudzeniu ze snu wyrywa się z ust Patriarchy Jakuba: “Terribilis est locus iste…”, które rozpoczynają liturgię Mszy św. na uroczystość konsekracji kościoła (Introit). A kiedy już Apostoł przez analogię budowli materialnej i duchowej objaśni mi kierunek, w którym powinienem podążać, naśladując w tym Budowniczego (Lekcja), słyszę wołanie: "Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”!
Oto Mistrz przychodzi do mnie z rewizytą! A gdyby targały mną jeszcze jakieś wątpliwości, rozwieją je jak poranne mgły słowa obietnicy: “et pulsanti aperietur” - a temu, który puka, otworzę. (Antyfona na Komunię)...
Tak, tylko tak można stanąć w miejscu świętym i nie zginąć.
Tylko w ten sposób można na powrót odzyskać wiarę dziecka…
Tak można poznać katedrę i zaczerpnąć ze zgromadzonych w niej dóbr.
Quam dilecta sunt, Domine, tabernacula tua...

Iluzja nieba?


Nie spotkałem do tej chwili piękniej odmalowanego nieboskłonu, niż tu, w Albi, tej twierdzy z cegły o murze masywnym, na całej długości wzmocnionym basztami, z oknami mało zdobnymi w detal ale podającymi do wnętrza tyle światła, by nacieszyć oko pięknem nieba widzianego jakby nocą...
Zamykająca od strony zachodniej emporę organową ściana pokryta jest bogatą w detal polichromią, wyobrażającą sceny Sądu Ostatecznego.


Smuga światła wpadająca do wnętrza z kaplicy za ołtarzem przełamuje obraz na dwie połowy i wzmacnia wymowę dokonujących się tu spraw. Światło zdaje się czuwać nad ich biegiem, niczym ognisty miecz Archanioła.


We wschodniej części świątyni począwszy od mniej więcej połowy wysokości, niby jakaś miniatura kościoła albo “mostek kapitański” całej nawy - lektorium. To miejsce przeznaczone (wcześniej) wyłącznie dla stanu duchownego. Tu sprawowana była liturgia mszalna i godzin, czyli tzw. oficjum; tu zbierała się kapituła katedralna.



Wewnętrzną część lektorium wypełniają dwa rzędy zwróconych ku sobie stalli. Pieczę nad dziejącymi się tu sprawami zdają się trzymać umieszczone za siedzeniami kamienne figury aniołów. Od wschodu lektorium zamyka ołtarz, od zachodu - przegroda, która dzieli świątynię na dwie części. Szczyt przegrody wieńczy krzyż i adorujące Zbawiciela postaci Matki i Ucznia, którego Pan miłował.


Od zewnętrznej strony przegrody, wzdłuż całego obejścia umieszczone są, wykonane również w kamieniu, postaci Starego i Nowego Przymierza - Patriarchowie, Prorocy i Apostołowie.
Wejście do lektorium jest biletowane. Spośród dwu opcji cenowych wybieram tą, która umożliwi wejście także do katedralnego muzeum. Tu, w dwóch pomieszczeniach w szklanych gablotach wystawiono naczynia liturgiczne i inne pamiątki kultu, min. krzyże ołtarzowe i relikwiarze.

Katedra jest budowlą jednonawową, bez transeptu. Na całej długości muru, w jego obrysie znajdują się, jakby we wnękach (ale nie są to wnęki), kaplice.


Na zewnątrz.
Południową strony katedry zdobi niezwykle misterny, kamienny baldachim. Osłania główne wejście do katedry, a choć jest słusznych rozmiarów, z daleka wygląda, jakby w każdej chwili mogły go ująć cztery pary silnych rąk i ponieść w procesji. Ten kamienny dziedziniec oraz maswerki w górnej części okien to jedyne zewnętrzne atrybuty stylu, który przypomina o przynależności świętej Cecylii z Albi do gotyckiej rodziny katedr.


Na plac przed katedrą wlewa się słoneczna poświata i aż chce się przysiąść i wypić Caffee Late w towarzystwie miejscowej, stolikowej arystokracji. Nie ma już jednak na to czasu. Odwiedzam jeszcze romańską kolegiatę, pw. św. Salwiusza, biskupa Albi z końca VI wieku i późnym już popołudniem wracam do Rodez. Zwijam suchy namiot i przed wieczorem wyruszam na stację. Dziś jeszcze pociąg zawiezie mnie do Saint-Christophe-Vallon, a stamtąd...
Do Conques, jedziemy. Do Conques!