Rouen

Rouen

czwartek, 25 października 2018

Conques. Od wiary do widzenia (2)


Na kempingach poszukuję zwykle takiej lokalizacji, z której będę miał dobry widok na "punkt mocy”, czyli wszystkie podłączane do ładowania urządzenia: akumulatory, telefon, grzałkę i moje przenośne Centrum Zarządzania Światem… czyli MacBooka.

Za chwilę, wszystko, co posiada jakąś wagę (i wyporność) znajdzie się w namiocie, a przede mną ostatni etap drogi. I wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego przewodnik “znajduje" Conques w dolinie?


Zsiadam z roweru. Jeszcze jeden zakręt i ostatnia prosta, i niewielka zatoczka, coś jakby taras widokowy. A widok ujrzany z tego miejsca wysadza z "siodła"…


Conques położone jest na łagodnie schodzącym na dno doliny zboczu. A raczej - jego fragmencie. Z lotu drona wygląda, jak makieta rozłożona na dłoni olbrzyma. Z przeciwległego wzgórza, jak okiem sięgnąć, zielenią się korony drzew. Jak malowniczo musi tu być jesienią! Na dole, w blasku chylącego się ku zachodowi słońca, lśnią mury zabudowań.




Wydaje się, że wszystko tu uczynione zostało ręką nie ludzką, a jakby samego Boga. Albo Jego Aniołów. Piękno tego miejsca nie tylko zdaje się być, ale wręcz jest - natchnione.

Każdy krok utwierdza mnie w przekonaniu, że całe to dzieło zrodziło się z ducha żarliwej modlitwy. Że wszystko tu, to z miłości, a nie, jak chcą szkolne podręczniki, z mającego inspirować wszelką religijną aktywność przełomu tysiącleci przeczucia nadciągającej katastrofy. Conques i jemu podobne wyrosły z miłości i czci, których wyrazem były modlitwa i praca. Ora et labora...!


Docieram do końca drogi, która na ostatnich metrach przed kościołem, omijając go, dzieli zabudowę tak, że kilka domów, w tym urocza herbaciarnia, w której można napić się nie tylko herbaty, należą już do kościelnego dziedzińca. Przy stolikach garstka turystów. Sam plac opustoszały, jak w porze popołudniowej sjesty, gdzieś na dalekim, słonecznym Południu...

Teraz stoisz przed wejściem do kościoła. Jeśli jeszcze nie jesteś gotów, możesz obejść całą klasztorną zabudowę. Zajrzeć do małej przycmentarnej kaplicy, wstąpić na krużganki dawnego dziedzińca pielgrzymów, i tak, zatoczywszy koło, ponownie znajdujesz się na placu. Lecz wejścia do kościoła nie da się przekroczyć ot, tak, naciskając klamkę, pokonując opór masywnych, dzielonych przez podpierający tympanon filar na dwoje, drzwi. Zanim naciśniesz klamkę, musisz podnieść głowę. A wówczas...

Jeszcze tylko przez chwilę, nim uwaga całkowicie nie pogrąży się w ożywianych wiarą (i wyobraźnią) scenach, stoisz zagubiony, bo nie znajdujesz słów, którymi mógłbyś wyrazić wcześniejszy zachwyt.
Bo miejsce, w którym stoisz, choć widziałeś już wiele, to kanon piękna. Miara i punkt odniesienia dla wszystkich innych, podobnych założeń.


Więc opowiem, Miasto, Twoją wielkość i piękno słowami, które Święta Tradycja przypisuje Królowi Izraela, Dawidowi. Bo tu Poety trzeba, a nie stentora. Słów natchnionych melodią, która recytację Psalmów zmieniła w miłosną pieśń - gregoriańską monodię, śpiew wielu głosów zgodzonych w jedno

Laetatus sum…
Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano:
"Pójdziemy do domu Pana".
Już stoją nasze stopy
w twoich bramach Jeruzalem.
Jeruzalem wzniesione jak miasto
gęsto i ściśle zabudowane.
Do niego wstępują pokolenia
pokolenia Pańskie
aby zgodnie z prawem Izraela
wielbić imię Pana.
(Psalm 122.1-4)


I ja modliłem się tamtego wieczoru...
"O dobro dla Ciebie",
"pokój w Twoich murach",
"pomyślność w Twoich pałacach..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz