Rouen

Rouen

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Villeneuve-Lès-Maguelone. Nocleg (nie) byle gdzie...


Tak, tak. Trzeba czytać napisy, zwłaszcza kiedy pod kluczem okazuje się być nie tylko katedra, ale i jej najbliższe otoczenie! Czy wjeżdżając tu coś przeoczyłem? Nie wiem. To już nieważne, bo przede mną porta, do której prowadzi dość strome zejście (już nie zawrócę!). Lecz co to? Brama zamknięta!



Jest 18.30. Stoję jak porażony prądem i jeszcze przez chwilę nie dowierzam, gdy ni stąd ni zowąd (deus ex machina?) pojawia się młody człowiek niosący (pęk) kluczy…

Minutę później jestem już na ścieżce (Chemin du Pilou). Kładka nad kanałem, dalej, kilometrowy drewniany pomost (po prawej i lewej - staw, a każdy ma swoje własne imię) i już po chwili stoję na lądzie. A gdyby nie ów deus z kluczami, czy rzeczywiście - jak pokazywała nawigacja - groził mi 10. km objazd? Nie wiem, dziś już tego się nie dowiem, ale przez chwilę tak mi się zdawało...



Jadę. Czas pomyśleć o noclegu. Chciałem go szukać w Sète, ale ścieżka wzdłuż kanału (Canal Du Rhône À Sète, oznaczona na mapie przerywaną kreską), jest zagrodzona: Niebezpieczeństwo! Nie wchodzić!

Jedziemy więc do Villeneuve. Nocleg nad brzegiem stawu? Nie wchodzi w grę. Potrzebuję wody. Dużo wody. Ale nie stojącej z unoszącym się nad nią miliardem owadów. Szukam więc kempingu...


Kemping. Nieprzystosowany dla takich, jak ja (brak pola namiotowego), ale gospodarz daje się namówić na hasło: tylko jedna noc, s'il vous-plait…

Dostaję twardy kawałek ziemi za budynkiem gospodarczym, bliżej płotu niż łaźni.

Ziemia jest tu twarda jak kamień. Stawiając namiot zegnę kilka szpilek. Proszę o klucze do pomieszczeń z łaźnią.

Cały ten luksus będzie mnie kosztował 15 euro… Oczywiście gotówką, bo usługi, której właśnie dostępuję nie ma w cenniku…


Dziś na Euro Polska gra z Francją. To mecz z rodzaju tych o wszystko…

Gospodarz ogląda go w swoim małym domku. Nawet nie mam ochoty zagaić.

Jutro o 8:42 - pociąg do Agde. Na stację stąd bliziutko, 2 km, ale i tak będę musiał wstać przed siódmą…

- Dobranoc…




- Dzień dobry...


czwartek, 12 czerwca 2025

Katedra Św. Apostołów Piotra i Pawła w Maguelone. Od środka...

Wejdź, proszę…

Zabieram Cię do środka...


„Jaka dusza kryje się w katedralnych kamieniach? Kamienie są rozmaite, lecz nie dają wrażenia rozmaitości. Są poważne, lecz nie dają wrażenia powagi. Są radosne jak farsa, lecz nie dają wrażenia farsy. Co w nich jest takiego, co koi i przenika dreszczem człowieka naszej krwi i kultury, a czego nie ma w egipskich piramidach, w hinduskich świątyniach ani w chińskich pagodach?”


G.K. Chesterton w: „Z poszumem kamiennych skrzydeł”.















P.S. Przepraszam, wiem, że to nieładnie stawiać pytania (a nie są to przecież pytania retoryczne) i tak sobie pójść. Odpowiedź jest w drodze…


czwartek, 5 czerwca 2025

Szukaj mnie w Maguelone...

Długo na mnie czekałeś... Rok, dwa, a może jeszcze dłużej. Ale to już nieważne, bo jeśli, - o co Cię proszę, - zamkniesz oczy, czas i przestrzeń, choć nie znikną, nie będą miały już znaczenia…

Już jestem. Zbieram rozsypane na białej klawiaturze literki. Spróbuję ułożyć z nich bukiet dla Ciebie. Choć kilka zdań o tym, gdzie dziś byłem...

(- Pisz więc proszę, jak było. Nie zmyślaj, nie fantazjuj. Pisz prawdę…)



Długo na siebie czekaliśmy, a teraz już jestem…

Maguelone i katedra św. Apostołów. Tych dwóch najważniejszych. Kiedy przed laty zobaczyłem ją na stronach Cathedrales de France nie sądziłem, że kiedyś staniemy oko w oko. Jest przecież taka nie-gotycka, wciąż jeszcze w romańskim stroju. Nie tak wyglądać powinna skamieniała róża. Nie tak…

No cóż, koniec końców zaakceptowałem jej żołnierską figurę i pełną blizn fasadę, - elementy tak charakterystyczne dla kościołów-twierdz Langwedocji. Ale nim się to stało, trzeba mi było wcześniej spotkać (i pokochać) inne: tą w Montpellier, w Saintes-Maries-De-La-Mer, kilka lat wcześniej - w Albi. Rok temu byliśmy w Bezier…

A już jutro - twierdza w Agde…


Katedra w Maguelone, a raczej w pobliżu miasteczka Villeneuve-Lès-Maguelone. Oddzielony od lądu wąskim przesmykiem, pośród palm i nadmorskich sosen, samotny kościół…

Jadę. Po lewej Zatoka Lwia, po prawej stawy Etang, a pomiędzy nimi kanał, łączący Rodan z Sète. Woda. Dużo wody. Jak za czasów Noego...




Katedra w Maguelone. Czas i pierwsza z wizyt na południowym wybrzeżu Francji zmieniły moje wcześniejsze uprzedzenie. Zapragnąłem ją obejrzeć właśnie taką, jaka jest, bez retuszu i idealizowania. Bo katedra to przecież przede wszystkim strażniczka wiary, niekiedy tylko zwłaszcza na południu, z konieczności i dla bezpieczeństwa, - odziana w zbroję. Tu, w Langwedocji nie było miejsca na subtelności rodzącego się na Północy stylu. Więc gdybyś szukał kamiennych koronek, strzelistych wieżyczek, a w miejsce muru wielkich oprawnych w witraże okien - to nie tu...

Tu, w Maguelone jest Miecz i Księga, jest sławiona przez Dawida Twierdza Góry Syjon, - Skała na którą w chwilach zagrożenia od zewnętrznego wroga chronił się Psalmista…


O obronnym charakterze katedry świadczył górny poziom murów i machikuły - obramowana blankami i rozpięta pomiędzy grubymi, prostokątnymi przyporami ścieżka patrolowa. Dziś nie ma po niej śladu, podobnie, jak po górnych piętrach zbudowanej w XIII wieku Wieży Biskupiej.

Jedynym ocalałym elementem dekoracyjnym fasady jest portal kaplicy (pod wieżą) św. Augustyna. Tympanon w kształcie ostrołuku z końca XII w., przedstawia Chrystusa otoczonego symbolami Ewangelistów. Niżej, po obu stronach ościeży dwa kamienne reliefy. To patroni katedry.




Katedra w Maguelone -  jedna z tych zatopionych naw, które kiedyś wiedziały, dokąd wiozły człowieka...

Ścieżkami przechadzają się pawie...

Zostań ze mną jeszcze trochę, proszę...

Historia prawdziwa...


A teraz... jedziemy szukać noclegu.

Jest po 18.

Furtka, która miałem wrócić na trasę jest już zamknięta…






piątek, 16 maja 2025

Do Maguelone...

Ale najpierw kawa. Poranna kawa…


Z Saint-Giles do katedry Świętych Piotra i Pawła w Maguelone jest 60 km. Asfalt, potem szutry wzdłuż Canal Du Rhône, przyjemny chłód, potem znowu asfalt, nagłe zwroty kierunku, przeprawy nad wodą, a nad wszystkim słońce!

Krajobraz wokół mnie zmienia się, jak za oknem pędzącego pociągu. Ach, nie policzę, ile razy przystawałem, by wystawić głowę z kokpitu mojej małej-wielkiej lokomotywy, dać pierwszeństwo widokom i znowu, znowu, raz jeszcze dać się ponieść…

Ach! - to nie-do-opisania poczucie lekkości. I wolności…!


Jadę. Mijam podmokłe łąki, na których pasą się stada byków, gdzieś w oddali słychać krzyki flamingów… Mijam potężną twierdzę w Aigues-Mortes. Na wysokości Le-Grau-Du-Roi - gwałtowny skręt w prawo. Po lewej morze i solne baseny… 

A od La Grande-Motte, gdzie rok temu błądziłem w poszukiwaniu kempingu, a po nocy, niewyspany gubiłem ścieżkę do Montpellier, już tylko same plaże, wielopiętrowe z betonu hotele, kempingi...


Ostanie kilometry przypominają mi trochę inne miejsce. Daleko stąd, na wybrzeżu Zatoki Gdańskiej, niewielki ceglany, obłożony tynkiem kościół. Stoi od brzegu na odległość rozpiętych sieci. Pierwszy kościół, jaki pamiętam… i pod wezwaniem tych samych, co tu, w Maguelone, Patronów.

Położenie katedry jest wyjątkowe i spektakularne (najlepiej widać to na mapie). Kiedy się do niej zbliżam, schowana za drzewami wygląda jak wyrzucona na brzeg i obrócona do góry dnem rybacka łódź. Ja jednak widzę tu kamienną Arkę.

Notatka z dnia:

Stary Noe z rodziną już dawno zeszli z pokładu, synowie z żonami zaludnili świat, zwierzęta rozbiegły się po okolicy. W ogrodzie została tylko para królewskich ptaków…

Lecz ani ich widok ani krzyk nie budzą już u potomków Noego pamięci o dawnych dziejach, o potopie, o Przymierzu... A i ptaki niewiele robią sobie z ludzkiej obecności…

Kamienna Nawa... Czy jeszcze pamięta imiona tych, których wiozła…?

Katedra Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Maguelone, la cathédrale engloutie - katedra zatopiona, nokturnowa…

Wzrusza mnie jej widok, jednak nie zapłaczę. Przecież wiedziałem, dokąd przyjeżdżam i co zobaczę.

Dużo by o tym mówić... ale dość już!











środa, 30 kwietnia 2025

Cisza myśli...


Jest w „Mitologii Greków i Rzymian" Zygmunta Kubiaka takie zdanie:


- Na wątpliwych podstawach rzeczywistości fantazja snuje ciąg zdarzeń prawdziwych... 


Słowa - trzęsienie ziemi, słowa - morze łez

(bywają takie po wyznaniu miłości, na którą nie ma odpowiedzi…)

Słowa, jak dom bez okien na przyszłość, podziemny labirynt w pałacu króla Minosa

(to nieprawda, że po wszystkim Tezeusz porzucił Ariadnę. To była sprawka Dionizosa…)

Oplotły mnie jak sieci, paliły jak ogień pali ciernie.

Na długo zamknęły w jaskini jednookiego olbrzyma…


Dziś myślę o nich już inaczej.

Ocean myśli uspokoił się, a słowa niegdyś budzące grozę, dziś kołyszą się spokojnie na wodach wyobraźni, jak tratwa niosąca Odyssa.

(jego dzielni towarzysze, wbrew temu, czego nas uczono w szkole - nie zginęli, ale przeszli na zasłużoną emeryturę…)


Czy wspominałem Ci już, że kilka lat później to zdanie, dokładnie w tym kształcie, pojawia się w filmie Bergmanna, Fanny i Aleksander…?

- Na wątpliwych podstawach rzeczywistości fantazja snuje ciąg zdarzeń prawdziwych…

Nie?

A to ważne.

Bo wtedy zaczęła się ta podróż.

Podróż, z której się nie wraca...


Pozdrawiam Cię, która to czytasz.

Myśli, co zrywają się do lotu, jak spłoszone ptaki.

Choć nie o słowa tu chodzi ani o ptaki, ani nawet o przyczynę, która je płoszy.

Nie o słowa…



Postscriptum
Pojawiająca się w filmie Bergmana fraza różni się nieco od tej, którą znajdujemy u Z. Kubiaka, ale jakże podobną wytycza drogę myślom, w jakże podobnych kierunkach je popycha i do lotu na wiatr zrywa.

- „Wszystko może się wydarzyć, wszystko jest możliwe i prawdopodobne. Czas i miejsce nie istnieją. Na cienkiej kanwie rzeczywistości fantazja snuje i tka nowe wzory…”

Słowa te zamykają ostatnią scenę filmowego dramatu. Reżyser zaczerpnął je z „Gry snów” Augusta Strindberga.
Film - obraz piękny i okrutny zarazem.

Zdarza się…