Droga do Laon, to 45 kilometrów „szybkiego" asfaltu. Szybkiego, tzn. o łagodniejszym profilu i krótszego o 12 kilometrów, niż stręczony przez nawigację objazd przez Tergnier. Korzyść tego quid pro quo jest oczywista: omijając zjazd na Tergnier będę w Laon niemal godzinę wcześniej.
Jadę, jadę, jadę…
Katedra będzie już zamknięta, ale liczyłem się z tym już na etapie planowania.
Jadę, jadę… jednak im bliżej Laon, tym wyraźniej słyszę głosy toczącego się gdzieś ponad asfaltem (widmowego) sporu:
- Mogłeś wyjechać wcześniej, zdążyłbyś... - mówi przez zaciśnięte usta ten z przodu. To głos, który znam dobrze. Wieje grozą...
- Mogłem, ale… - próbuje tłumaczyć się ten z tyłu, trochę speszony tym nieoczekiwanym wyrzutem...
- Zamilczcie już! Dosyć! To nie ma sensu… - ucina spór ten trzeci, którego nazywają tu chłopcem na rowerze…
I tak pogodzeni jadą, jadą, jadą…
Droga, podjazdy, tablice odmierzające kilometry do celu… 20, 15,10… I nagle, na 8. kilometrze przed Laon - jest! Wysokie wzniesienie, a na nim rysująca się wyraźnie sylwetka Notre Dame. W serce wlewa się radość. A więc raz jeszcze będę mógł poczuć pod dłonią chłód kamienia z katedry, nacieszyć oczy fakturą światła...
Ale to dopiero za chwilę (za godzinę). Mijam zjazd na kemping. Jeszcze nie wiem, że i tak tu nie wrócę, nie oddam z takim trudem zdobytej wysokości. Nim jednak zapadną ostateczne decyzje i wieczór, który przyniesie nieoczekiwane rozwiązanie, muszę się najpierw wczołgać na górę...
Idę wolno wąskimi uliczkami górnego miasta. Laon, to jedno z miast Via Francigena, jednego z najdłuższych w Europie szlaków pielgrzymkowych, drodze z Canterbury do grobu św. Piotra w Rzymie, a budynek, który właśnie przykuł moją uwagę, jest domem dla pielgrzymów.
Jestem tu po raz który? Czwarty? I już stoją moje stopy na Rue Jules Fouquet. W miarę, jak posuwać się będę w kierunku placu, zabudowa wąskiej uliczki odsłaniać będzie coraz więcej szczegółów fasady i jej trzech portali (co są jak 3 kamienne namioty), wież, nieba...
Początek budowy datuje się na Anno Domini 1155. Dwadzieścia lat później rozpocznie się budowa Notre Dame w Paryżu.
Nie jestem głodny, raczej spragniony. Marzy mi się puchar zimnego, złocistego płynu rozmiaru une pinte… Usiądę w Le Parvis, na rogu katedralnego placu z obowiązkowym w podróżnym menu daniem głównym - widokiem na fasadę.
Usiądę i odpocznę po dobrze wykonanej pracy…
Jest mi tu tak dobrze, że postanawiam zostać tu na noc i jak Jakub - zasnę z kamieniem pod głową. Pod jednym z trzech namiotów...
A Wy, którą drogę byście wybrali?














Brak komentarzy:
Prześlij komentarz