Rouen

Rouen

wtorek, 10 grudnia 2024

W stronę Thoronet...

Jouques, środa 19 czerwca, 5 rano…

Tak, dziś już nie tylko budzę się, ale i wstaję wyjątkowo wcześnie. Szybkie śniadanie i o 6.30 jestem już na ścieżce. Po rannym lavabo - kąpieli w butelce wody - pilnie wyglądam okazji na jej uzupełnienie.


8:13. Droga departamentowa D 561. Mijam Rians, Artigues… Nawet jeśli był tam jakiś sklepik, to musiałbym wziąć rozbieg na długi i stromy, jak narciarska skocznia, podjazd. Nie, jeszcze nie teraz, nie o tej godzinie! Pozostaje więc zapukać do drzwi pierwszego domostwa. To będzie tu. Naciskam dzwonek. Cisza. Otwarta furtka. Wchodzę. Drzwi. Pukam. Jakieś dźwięki, ale to nie do mnie. Kątem oka, dyskretnie spoglądam w okno. Po drugiej stronie obserwuje mnie zdziwiony pojawieniem się intruza kot. Obchodzę posesję. Na jej tyłach garaż, w środku ktoś majstruje przy aucie. Bonjour! Proszę o wodę, dodając magiczne s'il vous plait. Chwilę później gospodarz oddaje mi dwa pełne bidony wody. Merci! Jadę...



10:20. Barjols. Krótki odpoczynek. 


11:10. Po pięciu godzinach jazdy ogłaszam postój. Trochę popaduje. Zakładam pelerynę, zdejmuję pelerynę. Wstawiam wodę na obiad. Coś dzieje się z pogodą. Coś niedobrego. Wiatr gasi płomień. Przysuwam palnik do muru, osłaniając sakwami. Kwadrans później na powierzchni wody pojawiają się pierwsze bąbelki. Obiad. Farfale z gorgonzolą, 534 kcal od firmy Lyofood. Pożywny i jak na polowe warunki (wokół przecież pola i lasy), całkiem smakowity.







12:40. Cotignac. Nawigacja ściąga mnie z drogi i kieruje w prawo, na ostry zjazd. Żart? Takie pytanie... Nagle całkowita zmiana otoczenia: polna droga zamienia się w miejską. Domy z kamienia, ukwiecone bramy, zakręty i wciąż jazda w dół... A przy tym - żywego ducha! Jeśli nie liczyć wygrzewających się na rozgrzanym słońcem asfalcie… Ale patrzcie sami...



14:00. Carcès. Zwalniam, uważnie obserwując obie strony pobocza, szukam znaku. Wg mapy w Carcès mają być (aż!) dwa kempingi. Nauczony doświadczeniem powściągam przedwczesny entuzjazm i rower.

Carcès. Do Thoronet stąd już tylko 8 km. Kemping ma być na wyjeździe z miasteczka. Czas więc na pilne zakupy. Pieczywo, ser i coś jeszcze… Jadę.

Jest i kemping. Prawie go minąłem! Kemping zamknięty. Na bramie kartka: biuro czynne w godzinach od-do. Spoglądam na zegarek. Jeszcze kwadrans. Razem ze mną czeka jeszcze dwóch obładowanych jak wielbłądy sakwiarzy. To Niemcy, myślę. I zgaduję…

15:00. Właścicielka, starsza pani, pojawia się punktualnie. Otwiera biuro i zaprasza do środka. Wchodzimy. Prezentacja.

 Panowie skąd?

 Ja, z Polski…

 Z Niemiec  odpowiadają panowie.

Kiedy okaże się, że nie podróżujemy razem...

 Panowie poczekają na zewnątrz  zwraca się do Niemców Pani. Panowie wychodzą, ja zostaję.

 Dla pana mam korzystniejszą ofertę, dlatego…  porozumiewawcze spojrzenie, uśmiech…



Ta "korzystniejsza" oferta, to nie tylko niższa, niż przewidziana taryfą opłata, ale i miejsce - kawałek położonego na podwyższeniu - jakby tarasie - trawnika. Całość nakryta jest dobrze ukorzenionym „parasolem" (choć raczej - paraplui, bo noc będzie deszczowa).Trzeba trochę ostrożności, bo wchodzi się tu po krętych, kamiennych stopniach. Dodatkowym bonusem będzie bliskość bieżącej wody i - co zauważam później - gniazdka z prądem. Euforia! Wszystko pod ręką i okiem. Nie będę musiał biegać z grzałką i bateriami do oddalonej o 100 m łaźni!

Przy wyjeździe, zatrzaskując furtkę, zauważam na bramie kartkę z napisem: Przepraszamy - komplet gości, brak miejsc. I coś każe mi znowu myśleć, że to miejsce czekało na mnie. I dla mnie...


15:45. Zanim Niemcy rozbiją swój biwak, ja będę już w drodze do Thoronet.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz