Rouen

Rouen

wtorek, 11 maja 2021

Velousualis...

czym (lub kim) jest? Pies to, wierny jak Argos, czy też może nazwa jakiegoś ciała niebieskiego albo gwiazdozbioru? Bo słowa tego nie znajdziemy w żadnym słowniku. Na początku jednak był... Liber Usualis i małe olśnienie. Ale co to, ten cały Liber i co to za zagadki, zapyta ktoś już dobrze poirytowany (lub - w czym celuję - rozbawiony). Liber Usualis?

Nikomu, kto choć raz w życiu miał styczność z chorałem gregoriańskim, tłumaczyć tego nie trzeba. Przypomnę więc, że to oprawna w grube, czarne okładki księga, zawierająca śpiewy, przeznaczone do wykonywania w tradycyjnej, rzymskiej liturgii. Księga użytkowa. Ad usum internum...

Stąd już tylko jeden krok, jeden akt myśli, olśnienie, i na scenę wjeżdża… mój wyprawowy rower, pojazd „użytkowy”, ad usum externum. Bo, jak nie sposób wyobrazić sobie łacińskiej liturgii bez chorału i Liber Usualis, tak też bez Velo nie istniałaby żadna z wypraw.


Więc oto on, mój rower. Cichy, chociaż nie zawsze, bohater każdej z opisanych tu wypraw. To na nim - w czasie i przestrzeni - pokonuję odległości, których nie zmierzysz i nie policzysz inaczej, jak zamykając oczy na wskazania licznika. To na nim i z nim docieram do tych kamiennych arcydzieł, studni na pustyniach miast i "spichlerzy dla dusz i serc” - gotyckich katedr.


Velousualis. W relacjach z wyprawy prawie niewidoczny, najczęściej poza kadrem, choć przecież to on, jak pustynny wielbłąd, dźwiga cały obóz. Uginając się pod jego ciężarem omija przeszkody i ostrzegawczo postękuje, gdy tylne koło wpadnie w dziurę w asfalcie. Nigdy nie uskarżający się na niewygody. Zawieszony na stojaku w pociągu, oczekujący na polu namiotowym, dworcu kolejowym, pokonujący strome podjazdy i schody dworca.

Nigdy mnie nie zawiódł. Nigdy nie odmówił współpracy. A ile się nasłuchał! A wiele z tych słów pozostanie tylko między nami...

Niekiedy też, nie protestując, że tak przecież nie wypada, że się nie godzi, pozwalał się przewieźć w bagażniku auta, bo nie było innego sposobu, by dotrzeć na czas i miejsce kolejnej odprawy.

Przed Państwem - Velousualis…



i kawa przed odprawą na dworcu Wschodnim...


i na dworcu w Tours....



i Akwizgranie...



A to wagon międzynarodowy PKP relacji W-wa - Berlin…



Jan Kiepura relacji W-wa - Amsterdam. Już zdjęty z rozkładu.



Wagon kolei DB (Berlin - Akwizgran).



SNCF czyli gdzieś we Francji...



Na stacji w Brioude...



w przedsionku katedry w Dijon. Rower dobrze strzeżony.



Vienna. Za plecami katedra...



Strażnik bramy i nie tylko. Musiałem go przekupić iPodem 2 generacji. Był zachwycony.



Przed narteksem, choć właściwie "nie jest to nartex ale kamienna alegoria" w Saint-Benoit sur Loaire...



Niekiedy trzeba nam było podeprzeć ścianę, żeby nam się na katedrę nie przewróciła. Guingamp.



Rower i kamień, prawie filozoficzny. Kamień, nie rower…



Kemping w Saint-Cyprien-Sur-Dourdou, ten od Pamięci wody...



A później był kemping w Conques. Zdecydowanie polecam. Im wcześniej, tym lepiej.


Z cyklu: gdzieś tu miał być kemping...


Na kempingu La Pontière (najgorszy kemping świata. Nie polecam).


Po ciężkiej nocy i oberwaniu chmury, tuż za wyjazdem z La Roche-En-Ardenne...


W charakterze suszarki. Pierwszy, oficjalny kemping po przekroczeniu Arden w Val de Vesle, koło Reims. Mój ulubiony...


Na Wyspie...


W drodze do Y...


Nie protestując, że się nie godzi, że tak przecież nie wypada...


Nie pamiętam, co nas tu zatrzymało. Pewnie zmiana dresu...


Mistrzostwa świata w rzucaniu... cieniem...






I na koniec, dla wytrwałych, poczta kwiatowa. W Trois-Ponts...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz