Suscipe, Sanctae Michael!
Czwartek, 11 czerwca 2015.
Ta Góra była dla mnie zbyt ważna, by wejście na jej szczyt poddać wiszącym nad obozem deszczowym chmurom. Chmury, oprócz obietnicy deszczu niosły ze sobą także nadzieję, że, jak wczoraj, tak i dziś szczyt będzie wolny od nadmiaru ciżby i polujących na selfie japońskich turystów.
Przy kasie biletowej - wstęp na terem klasztornej zabudowy jest biletowany - jestem, jak dobrze policzyć - ostatni. Z jednej strony to wyjątkowo korzystna sytuacja - nikt już nie będzie mi deptał po piętach, ale z drugiej, jak widzę, nie tak znowu komfortowa, bo co chwilę dobiega mnie znaczące pobrzękiwanie wyposażonej w pęk kluczy Pani. Staram się zachować zimną krew (czemu sprzyja tu dosłownie wszystko) i nie ulegam panice, choć, nie zaprzeczę, co rusz nachodzi mnie pokusa, by schować się za któryś z filarów w sali rycerskiej lub w podcieniu przejścia i pozostać tu niewidzialnym aż do świtu.
Póki co, ruszam jednak dalej z dystynkcją należną miejscu i czasom, które skamieniały tu w najpiękniejszych i najbardziej znaczących dla dziejów architektury pozach. Jest tu więc styl romański i przed-, ale przede wszystkim jest gotyk, odsłaniający się w całej swojej różnorodności i bogactwie, z kończącą jego panowanie odmianą flamboyant. Jest też i miejska zabudowa i mury forteczne, zbudowane na okoliczność ataków przybywających tu w celach innych, niż kurtuazyjne, Anglików z czasów Wojny Stuletniej. Jest i Brama Królewska. Niech więc demokraci i inne partie nieporządku publicznego mają się tu na baczności, a najlepiej niech trzymają się od tego miejsca z dala.
Na charakter i duchową tożsamość Mont-Saint-Michel miały wpływ dwa ruchy, dwa nurty średniowiecznego życia: pielgrzymkowy i naukowy. Oba wpływały tu na siebie i ubogacały się (pielgrzymował tu min. św. Ludwik IX) pod okiem nieprzerwanie od X wieku zamieszkujących wzgórze benedyktyńskich Mnichów. Tradycję tą przerwały dopiero wydarzenia roku 1793.
Niezdobyta nigdy przez najeźdźców z zewnątrz Twierdza skapitulowała dopiero przed trybunałem rewolucji. Twórcy "nowoczesnego porządku społecznego i kulturalnego" tej części kontynentu, do idei i praktyki których nawiązują kolejni przywódcy dzisiejszej République Française, wypędziwszy stąd mnichów opactwo zamienili w więzienie, a wyspie nadali iście przewrotną nazwę: Île de Liberté - Wyspa wolności...
Począwszy od roku 1863 opactwo zaczyna się dźwigać z upadku i zniszczeń niczym Feniks z popiołów i obecnie jest, o czym mają świadczyć liczby, drugą co do wielkości "atrakcją turystyczną" Francji po Paryżu.
Dobrze więc, że o charakterze tego miejsca i jego wciąż trwającej misji przypomina nam wieńczący iglicę (spajającej dwie stylowo różne części kościoła - romańską nawę i gotyckie prezbiterium) wieży nie mityczny ptak lecz przywódca Hufców Anielskich, obrońca czci i Imienia Bożego - Archanioł Michał. Jeden z Trzech, którzy dzień i noc wpatrują się w Oblicze Pana.
Tak, to nie chimera, nie chwilowy, odradzający się w wiekowych cyklach lecz ostateczny Pogromca sił, które zbuntowały się przeciwko Boskim Prawom, patronuje temu miejscu. Miejscu i zamieszkujących je - przyszłości.
Wśród padającego deszczu, pomiędzy promieniami na moment, na chwilę tylko ukazującego swoje pogodne oblicze słońca schodzę w dół, przez dziedziniec Merveille, refektarz, salę przyjęć, zbrojownię, dormitorium. Wąskie przejścia i kręte korytarze zdają się nie mieć końca.
Aż nagle, całkiem niespodziewanie minąwszy mały zielnik znajduję się po drugiej stronie muru, na schodach, którymi jeszcze godzinę temu szedłem przecież wzwyż!
I stojąc tak, prawie jak wygnaniec, spoglądam na zatrzaskujące się za mną masywne drzwi.
Obrót klucza w zamku nasuwa przed oczy inny obraz a podobną tej, ogrodową scenę:
jej Anioł z mieczem w dłoni - nieprzejednany.
Pismo nic nie wspomina, by opuszczającą go parę pożegnał pojednawczym: "Zapraszam jutro".