W starym opactwie nad Loarą
(wszystkie soki z drzew spłynęły tą rzeką)
przed wejściem do bazyliki
(nie jest to nartex ale kamienna alegoria)
na jednym z kapitelów
nagi Max Jacob
którego wydzierają sobie
szatan i czteroskrzydły archangelus
wynik tych zapasów
nie został ogłoszony
jeśli nie wziąć pod uwagę
sąsiedniego kapitelu
szatan trzyma mocno
oderwaną rękę Jacoba
pozwalając reszcie
wykrwawić się między
czterema niewidocznymi skrzydłami
W trakcie pierwszego tu pobytu (2015) kapitel umyka mojej uwadze. Nawet nie wiem, czy go wówczas w ogóle zauważyłem (szukałem).
Spotykam go dopiero przy okazji kolejnej wizyty. I jak giną szczegóły związane z pierwszym pobytem, tak dobrze pamiętam drugi i trud odnalezienia miejsca, w którym zatrzymał się Poeta. Bo kapitel, ze względu na stan zniszczeń nie budzi specjalnego zainteresowania. No, chyba że miałby go stanowić ten właśnie opłakany stan...
Pytania…
Dlaczego Poeta nie wybrał sobie za przedmiot uwagi inny kapitel, w lepszym stanie i z bogatszą ikonografią? A jest ich tu ponad 50…!
I co tu właściwie robi nagi Max Jacob?
I czy kamień, poddany teraz słownej obróbce, jakby „rekonstrukcji” - bo w brakujące miejsca weszły słowa Poety - przedstawia w osobie Maxa coś więcej, niż tylko duchową walkę zmagającego się ze swoimi demonami Maxa, grzesznika doskonałego, jak pisał o nim Julien Green ? A może po prostu - domyślamy się tylko - Poeta nie wyraził tu nic innego, jak tylko grozę sądu? A może - jak chcą tego jeszcze inni - walka archangelusa z szatanem, to w zamyśle Poety scena wojennego „teatru" i losu Maxa, który ostatecznie wykrwawi się w obozie przejściowym w Drancy?
Nie ma odpowiedzi na te pytania. I dobrze, że nie ma, bo nic nie działa na wyobraźnię (lepiej), jak brak odpowiedzi...
Cztery niewidoczne skrzydła… To, czego nie widzimy oczami... Licentia poetica...
Tu właśnie, w „widzeniu" tego, czego „nie ma”, albo raczej - czego nie widać, objawia się geniusz Poety! I Poezji…
Gadulstwo pytań… Szukałem odpowiedzi... A przecież wystarczyło tylko zamknąć oczy...
Epizod z Saint-Benoît...
Błogosławię pochylonego nad kamiennym blokiem X wieków temu Artystę, że miał odwagę myśleć także (trochę) o mnie…
Epizod z Saint-Benoît znalazł się w opublikowanym w roku 1969 tomiku Napis i jest owocem odbytych przez Poetę w latach 60. (a może i wcześniejszych) podróży po Europie. W Saint-Benoît towarzyszy mu poznany 10 lat wcześniej w Paryżu przyjaciel, Jan Lebenstein, który tak wspomina tamten moment:
Został mi na przykład w pamięci obraz pewnego popołudnia. Chyba sierpień, pełnia lata i rozświetlona fasada romańskiego opactwa benedyktyńskiego nad Loarą – jest jego wiersz Epizod z Saint-Benoît poświęcony temu miejscu. W pewnym momencie Zbyszek wyciągnął szkicownik i zaczął rysować. Nie wiedziałem że on to potrafi. Usiadłem z boku żeby nie przeszkadzać i nie zaglądać mu przez ramię bo nikt tego nie lubi. Nie nalegałem na pokazanie rysunku, ale mi go pokazał. Miał talent. To był bardzo prosty rysunek skrótowy, ale z wyczuciem światła i przestrzeni, z trafnym wyborem obiektu, który chciał utrwalić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz