Dziś trzecia ze stron świata, geograficznie: południe-południowy zachód. Mając słońce za przewodnika wyruszam spod otwartego większość część dnia kościoła Saint-Paul de Aurelien i dotarłszy do wybrzeża kierują się w stronę Porz Goret.
Pogoda jeszcze niepewna, chwiejna, o nieoczywistych zamiarach. Rozsłoneczni się dopiero w południe.
Linia wybrzeża… Jakże odmiennej urody, jakże inaczej „wykrojona” z oceanicznej skały, z miękkim poszyciem, porośnięta polnymi kwiatami, o nie tak urwistych i ostrych krawędziach, jak wczorajsze, po stronie północnej.
Miejscami będę mógł zejść na sam brzeg, schylić się i podnieść wyrzucone na zbocze skarby Oceanu, zbliżyć się, jak to tylko możliwe do La Jument…
A po prawej stronie Nividic i widoczna z wielu miejsc Wyspy - Creac’h.
Porz Goret…Niewielka zatoczka tuż za rogiem najdalej na południowy zachód wysuniętego ramienia Wyspy.
Poznaję… Gdzieś tutaj Yann postawił pianino i zagrał swoją wersję tego miejsca. Porz Goret. Za dnia jej brzeg świeci jasną obwódką wokół odbijającego błękit nieba oka, po południu, w porze odpływu, który odsłania porastające glonami czarne dno zatoki, oko zamyka się, gaśnie...
Porz Goret. Stąd widać i La Jument i Nividic. Nawet Creac’h, najjaśniejsze ze wszystkich świateł nocy...
Widok na port i zabudowania Lampaul.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz