Jeśli dziś czwartek, to kolej na czwartą część wyspiarskiego Tortu. Dziś wędrówka wschodnim i południowym krańcem wybrzeża; spacer zawieszoną między niebem i wodą, liczącą bez mała 20 kilometrów, ścieżką...
Jutro z tego miejsca (na szczęście dopiero wieczorem!) prom zabierze mnie z powrotem na ląd, do Brestu.
Idę w kierunku Penn Ar Lann, zostawiając po lewej stronie takie, jak ta, zatoki. Ściany opadają gwałtownie w dół, by za chwilę, po drugiej stronie wąskiej plaży znowu wystrzelić w górę. Nogi uginają się, jakby były z waty...
Penn Ar Lann. Hen, w oddali Kereon, bliżej brzegu czarna skała, jakby fortepian, na którym Ocean wygrywa swoje melodie z akompaniamentem wyjątkowo silnych tu wiatrów. Kładę się w trawie, zamykam oczy. Penn Ar Lann... Muzyka imituje krajobraz niczego nie dodając, niczego nie ujmując. Trzeba tylko słuchać...
Już grają tony ciemne i głębokie, a zaraz inne po nich wyrywają się ku górze, ponad grań, by złączyć się z odgłosami krążącego na niebie ptactwa…
Leżę w trawach Penn Ar Lann, bojąc się otworzyć oczy…
Mijam krzyż św. Pawła, jeden z czterech przewodników po Wyspie.
Widok na Penn Ar Roch. Przybrzeżne skały owiane wiatrem, jednak głównie - złą sławą…
Widok na Enez Nein.
Jedna z kilku na całej Wyspie piaszczystych plaż.
W oddali Kereon, latarnia bez której nie sposób wyobrazić sobie przeprawę między Ouessant a archipelagiem Molene. To akwen najeżony ogromną ilością podwodnych skał, o samej zaś Ouessant nie bez powodu mówi się - Wyspa wdów...
Między południowym brzegiem Ouessant a archpelagiem Molene czyli kilka odsłon Fromveur. W języku bretońskim słowo to wykłada się jako „wielki prąd”...
Wrócę tu jeszcze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz