którego nic tu nie przebije. Przy nim najbardziej wyrafinowany z francuskich dowcipów, to najsmutniejsza rzecz na świecie. Więc jadę. Jadę do Cahors. Niebo nad głową nie obiecuje zbyt wiele poza zwyczajową już porcją deszczu. Chciałbym się rozpędzić ale się nie da: droga, istny Meander, leci na łeb na szyję i jest zbyt mokra; chciałbym ściąć zakręt ale nie wolno, bo mógłbym nie zdążyć wrócić na swój pas, a już zza skały coraz to wyłania się jakiś pojazd. Skutki takiego manewru byłyby z pewnością mniej śmieszne, niż wszystkie dowcipy o Francuzach razem wzięte.
Więc jadę trzymając dłonie na drugim już komplecie klocków hamulcowych (jak dobrze mieć taki zapas!) i myślę, że to dobrze, że nie muszę tej drogi pokonywać w kierunku przeciwnym.
To by dopiero był „żart”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz