14:15 Jadę w kierunku Skały i miasteczka Rocamadour. Chcę zbadać ofertę i warunki na kempingu położonym bliżej Sanktuarium. Przy okazji robię kilka koniecznych zakupów i sprawdzam rozkład jutrzejszych, tj. niedzielnych nabożeństw. Ten ostatni znajduję wyłożony w przycmentarnej kapliczce. Jest dobrze - myślę - jednak ceny oraz panująca tu, na dole, piknikowa atmosfera odsyłają mnie z powrotem, tam, skąd przyjechałem czyli na kemping Le Roc. Nie mam dziś ani sił ani nastroju do walki ze smokami. Bardziej cenię sobie ciszę i spokój niż bliskość boiska do siatkówki czy sklepu, które i tak za chwilę zakończy swoją działalność.
Rozstawienie namiotu to przysłowiowe 5 minut. Więcej czasu zajmie znalezienie najkorzystniejszej działki. Kryterium jest proste: bliskość naprawdę nieprzemakalnego kawałka dachu, gdyby miało padać (miało) oraz punktów zasilania. W prąd i wodę, oczywiście.
Po zainstalowaniu się, ok. 16 z minutami zjeżdżam ponownie do Rocamodour. Tym razem już bez bagażu. Przypinam rower do barierki i schodzę do Sanktuarium. Spędzę tu cały wieczór. Na kemping wrócę po 21.
Rocamadour. Miejsce jakże inne od tego, które opuściłem dziś rano… W drodze do Sanktuarium mijam zorganizowane grupy młodzieży, którym towarzyszy ksiądz "w stroju", co w kraju takim, jak Francja, jest widokiem na prawdę niezwykłym. Do Sanktuarium można dostać się na dwa sposoby: za kilka euro zjechać dźwigiem tunelem wydrążonym w skale lub zejść serpentyną schodów, wzdłuż której, oczywiście w kierunku przeciwnym - rozmieszczone są kolejne stacje Drogi Krzyżowej.
Zmotoryzowani, którym trudno rozstać się z miękką poduszką mogą ostatecznie zjechać drogą D32 na dno samej doliny, aż do podstawy skały, a stamtąd, już per pedes, wspiąć się na poziom świątynnego dziedzińca promenadą i łączącymi jej liczne odgałęzienia schodami.
Kładąc się spać “zastanawiam się, czy Rocamadour jest wart aż takiego poświęcenia, bo teren bardzo górzysty, a gdy opadną już wszystkie emocje, to trzeba przyznać, że... Miasteczko to niewielkie, architektonicznie nieszczególne, co prawda ma wrośnięty w skałę kościół, ale czy jest w nim coś naprawdę wyjątkowego? Rocamadour jest jednym z tych miejsc, które są najbardziej urzekające z oddali, z sąsiedniego wzniesienia, gdy pionowe skały ledwo odcinają się we mgle, gdy można obserwować lot orłów nad dachami (jedyne żyjące na wolności, jakie dane mi było w życiu zobaczyć), jeszcze o tym miejscu marzyć, mieć je na wyciągnięcie ręki... “
Gasząc światło nad dzisiejszym dniem nie bez powodu wspominam słowa, które już kilka miesięcy wcześniej studziły moją przed-wyprawową gorączkę i związane z przybyciem tu, do Rocamadour, emocje. Zawiera się w nich bowiem nie tylko kompletny opis “genius loci” miejsca, tak iż temu, kto nigdy tu nie dotrze, wystarczyłoby w tym momencie zamknąć oczy ale także prawda o podróżnym trudzie, motywacjach i wpisanym w drogę ryzyku. Bo może stać się i tak, że oczekiwany za zakrętem widok przyniesie rozczarowanie, że mozolny trud włożony w realizację przedsięwzięcia okaże się jałowy, że w duszy nie zagra żaden dźwięk, a my spodziewaliśmy się koncertu (a nic lepiej nie tłumaczy takich emocji, jak właśnie muzyka, zwłaszcza kiedy jest z duende). Jakże więc nie dziękować Ci, Justyno, jakże nie czerpać z Twojego doświadczenia i dyskretnego prowadzenia po cudach przyrody i skarbach dawnego Regnum Francorum?
Bo można mieć oczekiwania i zwykle jest tak, że towarzyszą nam one w drodze. Lecz olśnienia nie da się wyreżyserować, tak jak nie da się opisać słowem wzruszenia, które rodzi się pod powieką i jeszcze głębiej...
Nie każdy powrót na kemping to tryumfalny przejazd karawany pełnej egzotycznych skarbów czy wojennych łupów. Nie każdego wieczoru zasypia się od nadmiaru miłości. Niekiedy, a może właśnie najczęściej zasypiamy ze zmęczenia...
Pamiętam każdy nocleg tamtej wyprawy, z zamkniętym okiem wyliczę kolejne miejsca, w których stawiałem namiot albo też uciekałem z niego przed ściekającą pod karimatę wodą. Pamiętam każdy moment poprzedzający zaciągnięcie suwaka... Niepokój towarzyszący dobiegającym z zewnątrz odgłosom, których nie byłem w stanie nazwać i oswoić… Lot ptaka nad skałą...
Ale to, co najważniejsze, zawsze dzieje się pod powieką oka. I jeszcze gdzieś głębiej…
I najzwyczajniej w świecie nie da się o tym mówić...