Rouen

Rouen

poniedziałek, 31 października 2016

La Charité-Sur-Loire

Przyjacielowi. W Jego pracowni.

Loara, “wszystkie soki z drzew spłynęły tą rzeką…" Tak, wiem, powtarzam się lecz ze słów tych, jak z wyznania miłości nie trzeba się tłumaczyć. Co poradzę, że właśnie ta Rzeka - Królowa rzek Francji, ma taką nade mną władzę? Jednak to nie właściwość rzecznego nurtu, który miejscami zdaje się nawet przysypiać lecz wzniesione w pobliżu cuda architektury każą trzymać się brzegów tej rzeki. Najczęściej - prawej jego strony.


A niektóre z mostów, jak ten tu, są tak stare, że pamiętają czasy może nawet Stuletniej Wojny.
Napisałem - Loara? I - cuda architektury? Jako że podręczna encyklopedia swoją notkę o Loarze sprowadza głównie do informacji o występującym w środkowej części biegu rzeki zespole gotycko-renesansowych zamków, dodam, że w liczbie wcale nie mniejszej, a na pewno w sposób bardziej czcigodny "występują” tam także klasztory, bazyliki i katedry. I to w obu godnych naszej uwagi odmianach stylowych: romańskiej i gotyckiej!


Jest czwartek, piękne (to ważny szczegół), słoneczne popołudnie. Właśnie wyjechałem z Nevers i kieruję się w stronę Orleanu. Już wkrótce, na kolejnym kilometrze odnajdę Rzekę i tak - ja jadąc, a ona - flirtując, będziemy mieli na siebie oko. Z krótkimi przerwami - aż do samego Orleanu.

Droga będzie wiodła przez La Charité-sur-Loire i Saint-Benoit - również "sur-Loire", gdzie zatrzymam się na nocleg. To jednak plan dopiero na jutro. Dziś jeszcze spotykam Alberto, młodego chłopaka z Meksyku, który podróżuje podobnym, co ja, czyli napędzanym pracą mięśni, siłą woli i pasją - veloci-raptorem, a w drodze - oczywiście z przerwami na nocleg - jest od 3 lat. Razem podjedziemy kawał drogi wspomagając się na żmudnych podjazdach, "ścigając" po ich drugiej stronie. Wieczorem, jak na prawdziwych awanturników przystało - nad brzegiem kanału rozbijemy namioty i będziemy szukać prawdy w butelce czerwonego, “wytrawnego". Jutro w południe, w Briare, nasze drogi się rozjadą: Alberto pomknie w stronę Paryża, ja udam się na spotkanie z pewnym "starym opactwem”. Nad Loarą, oczywiście.


A dziś, a teraz - La Charité-sur-Loire!
La Charité. Uwagę podróżnego przykuje ta właśnie część nazwy: la Charité. Brzmi dość niecodziennie, wręcz ozdobnie, “koronkowo”. A dla kogoś, kto choć raz w życiu spotkał się z łacińskim “caritas” - także uroczyście, wręcz podniośle. I choć podręczny tłumacz poda nam, owszem, kilka praktycznych tego słowa zastosowań: życzliwość, dobroczynność, miłosierdzie, to jednak całe bogactwo znaczeń odsłoni przed nami dopiero 13 rozdział 1 Listu do Koryntian: "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał…”
Tak, la Charité, to przecież pierwsze z przykazań! "Będziesz miłował...!” La Charité, które jest przecież niczym innym, jak łacińskim Caritas - imieniem samego Boga: "Deus Caritas est”!


Lokalny przewodnik przemianowanie starożytnego Seyr na La Charité przypisuje w inicjatywie zatrzymujących się tu w drodze do Santiago, pielgrzymów. I w zasadzie nic w tym chyba dziwnego: gdy fundacja klasztoru poświęconego w roku 1076 przez papieża Paschalisa, w połączeniu z odnową pozostałych domów kluniackiej kongregacji poczęła wydawać słuszne owoce reformy, pierwszymi, którzy ich kosztowali, mogli być właśnie przybywający tu, do Seyr, pątnicy.

Jeśli zatem zgodzisz się ze mną, że obecna nazwa miasta jest czymś więcej, niż tytułem opiewającego piękno lokalnego krajobrazu sonetu, zatrzymajmy się. Choćby na chwilę.


Wjechawszy przez wąską uliczkę na kościelny dziedziniec - tym właśnie zdawał mi się być ów przestronny plac, z obu stron otoczony mieszkalną zabudową, od frontu zamknięty jedyną ocalałą wieżą (z drugiej - jej fragmentami), jeszcze czas jakiś miałem pozostać nieświadom faktu, że właśnie zaparkowałem w połowie długości tego, co w okresie największej świetności opactwa było nawą świątyni. Świątynia zaś, o czym nadmieniam nie tylko z kronikarskiego obowiązku, była pod wezwaniem dwojga imion: Krzyża Świętego i Notre Dame.


Być może dlatego widok z tego miejsca (zanim wejdę do środka, odpocznę, zjem coś) na stronę przeciwną ani przez chwilę nie dawał mi spokoju. Było w całym obrazie coś dziwnego, niepokojącego. Na fragmentach muru obecnej zabudowy, w sposób dość regularny rysowały się wyraźne ślady łuku, typowego łuku gotyckiej arkady. Nieco wyżej, ale tylko w części muru - podokienna arkada, od zewnętrznej strony zamurowana. Przeczucie powoli stawało się pewnością. Pierwszą reakcją po wejściu do świątyni był szok: a więc to prawda - większość z 10stanowiących ongiś przęseł nawy po prostu zniknęło, “wyparowało”. Informator turystyczny nic nie wspomina o przyczynach tej katastrofy, wzmiankuje jedynie, że w 1538 miasto nawiedził ogromny pożar, niszcząc znaczną część miejskiej zabudowy.



By wejść do świątyni przez obecną, znacznie skromniejszą - bo pozbawioną gotyckiego portalu i jego ornamentu - fasadę, trzeba było pokonać kilka stopni. Lecz po co stopnie w tym miejscu, pytałem siebie? Odpowiedź znalazłem w głębi nawy, u podstawy jednego z filarów. Na zdjęciu widać wyraźnie, że "pierwsze rzeczy” czyli posadzka, znajdowała się prawie metr niżej, niż obecna!


W głębi lewej nawy - tympanon. Górną cześć kamiennej płaskorzeźby zajmuje scena Przemienienia, zaś dolna przedstawia Pokłon Mędrców i Ofiarowanie Dzieciątka w Świątyni. Przedstawienia te nawiązują do treści ustanowionego w roku 1132 liturgicznego obchodu Uroczystości Przemienienia Pańskiego i pierwotnie stanowiły część nieistniejącego już gotyckiego portalu, po zachodniej jego stronie. 


Kolejne poziome rzuty planu kościoła, to ilustracja zmian, jakim w czasie X wieków swojego istnienia ulegała świątynia.


Podążając za kolejnymi obrazami, czy nie odnosimy wrażenia, że cała budowla “rosła” jakby na podobieństwo ludzkiego ciała? Od wieku “dziecięcego" przez młodzieńczą żywiołowość i pęd (także ku górze), aż do stanu pełnej dojrzałości, by od pewnego momentu zacząć się kurczyć, a na koniec “powrócić” do rozmiarów niemal początkowych?


Niełatwo przyszło mi pogodzić się ze wszystkim, co w życie tutejszej Notre Dame wniosły dziejowe burze. Dziś lubię sobie wyobrażać, że w porze, powiedzmy tuż po komplecie - czyli bliżej snu niż kolacji, mieszkańcom tej osobliwej, mieszkalnej “galerii” daje się słyszeć nie dający się niczym zagłuszyć (lecz zarazem nienaruszający reguł nocnej ciszy) śpiew. Jak przed wiekami tak i teraz - 7 razy na dzień rozbrzmiewająca psalmodia, miłosna pieśń "Oblubienicy Baranka”. 
I że Odpowiedź jest w drodze…

“Zaiste, przyjdę niebawem”...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz