Rouen

Rouen

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Zatopiona katedra I.

Pogodowe kaprysy lata 2016, to w sumie ani nic nowego pod słońcem ani nic innego, jak miniatury tegorocznej "Korony Katedr," a w szczególności 7 pierwszych jej dni. Miniatury malowane deszczem, kilkoma odcieniami szarości, a także - w pewnym sensie - o czym później - muzyką. Nie będzie przesadą, gdy tą część wyprawy nazwiemy rowerowym spływem szlakiem (zatopionych) katedr.


I choć w strugach wody utonęła nam połowa z zaplanowanej trasy (na szczęście żadna z katedr nie ucierpiała), to o wszystkich tych okolicznościach myślimy już bez złości a bywa, że nawet z pewnego rodzaju dumą. W czymże ta rzecz leży, na czym polega? Czy odczucie to da się jakoś racjonalnie objaśnić?
Ano, zobaczmy!



Pierwsze dni i widoki, których oczekiwaliśmy - całe piękno krajobrazu, uprawy Szampanii (później także Burgundii), zieleń lasów, doskonałość katedralnych murów - wszystko płynie wodą! Żywioły przyrody miast karmić nas "wyborną pszenicą, tłustą oliwą i winem" przez 7 kolejnych dni poją deszczówką!
Nie tego oczekiwaliśmy. Katedra, ta najdoskonalsza z ludzkich budowli, uczyniona podług miary liczby i wagi, więcej znacząca budowniczym i sobie współczesnym niż geometrze symbol kosmicznej doskonałości, i teraz to wszystko ma mnie ominąć?
Bo festiwal wody i żywiołów napędzających te ruchome cysterny z wodą zdaje się trwać bez końca. Jeśli wody nie starczało do wieczora, nie brakowało jej w nocy. W uszach szum Wassermusik z przewagą Wasser, a w oczach maluje się szare, matowe tło, za którym - trzeba tu aktu wiary - gdzieś podobno lśni błękit nieba.


Niekiedy tło wzbogaca się o kilka dodatkowych odcieni ale tylko po to, by już za chwilę zasilić nurty okolicznych rzek i kanałów jeszcze większą ilością wody. Tablice ogłoszeń merostw zajęte są przez komunikaty o dość oczywistej treści.


A ja? Co ze mną, zapytacie, i z moim ambitnym planem? Czy ktoś tu w ogóle o mnie jeszcze pamięta?
Myliłby się ten, kto sądziłby, że było inaczej. Oto z moich Rodzinnych Stron nadchodzą słowa wsparcia, a niektóre z Pań (dziękuję, Joasiu!) nie tylko myśli ale nawet suszarki do włosów kierują w moją stronę. Pojawiają się także propozycje zmiany podróżnego środka - z roweru na kajak (Siostro Droga, Romku, dziękuję Wam za czujność!). Lub rower wodny. W tym drugim przypadku jeszcze się waham ale przewidując problemy z utrzymaniem równowagi, zwłaszcza na zakrętach - ostatecznie odmawiam.


W tym samym czasie w dalekim, choć nie tak odległym, jak Gród Posejdona, Tincourt, Ktoś, Kogo już dobrze znamy, zaniepokojony rozwojem wydarzeń rzuca nam koło ratunkowe, otwiera szeroko Drzwi swojego Domu, zaprasza w gości już teraz, gdyby sprawy przybrały naprawdę zły obrót (Dziękuję, Justyno!)
My jednak postanawiamy “płynąć" dalej, zaś wiara, że nad wszystkim czuwa Boska Opatrzność, rozpędza przyczajone nad horyzontem myśli (czarne) chmury.


Po ostatnim dzisiejszego dnia deszczu z wielką czułością przypominamy sobie wszystkie dachy, okapy, (przystankowe) wiaty, bramy, sienie, podcienie, (katedralne) przedsionki, słowem - wszystkie miejsca, które za dnia udzielały nam schronienia, a w nocy - bo jak tu pod podmytym wodą niebem rozstawić namiot - także snu.  


Muzyczny komentarz do tej części? Jeśli komuś mało było ostatnio wody, proszę bardzo!
Kilka razy zdarzyło się, że mogliśmy obudzić się w takiej właśnie scenerii. Na przyjęciu u Posejdona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz