Rouen

Rouen

środa, 3 grudnia 2025

Akwizgran - Warszawa. Pociąg do katedry, rower do pociągu...

Noc z 13 na 14 lipca i dzień…


Akwizgran, zakupy w dworcowym sklepie na drogę do Berlina: niemiecka buła, browar do popicia niemieckiej buły, plus woda. Też niemiecka.

22:51- pociąg do Kolonii.


23:44 - Kolonia. Na chwilę wyjdę przed budynek dworca. Pod głośną muzykę, krzyki i nawoływania na schodach między budynkiem dworca a murem katedry pozują do zdjęć zmówione grupy przyjezdnych. Dzikie śpiewy, alko, pełno policyjnych patroli. Strasznie tu…

Przede mną katedra. Przysadzista fasada, oparta na dwóch monumentalnych wieżach. Moja pierwsza katedra i pierwsza lekcja Architektury na żywo (1981). Na wizytę w Ogrodzie pełnym róż - oczarowanie katedrami Île-de-France musiałem czekać jeszcze ćwierć wieku...



0:30 - ekspres do Magdeburga. W pociągu robię wszystko, żeby nie zasnąć, nie przespać kolejnej przesiadki. Wyciągam komputer, ściągam dane z nawigacji, liczę kilometry. Jestem pod wrażeniem…

- Bilet poproszę, wyrywa mnie z półsnu głos konduktora. Sprawdzam, czy nie przespałem stacji. Nie. Mimo, że rower stoi w osobnym przedziale i nikomu nie wadzi, muszę powiesić go na wieszaku. Przepisy bezpieczeństwa…


5:54 - Magdeburg. Idę zwiedzać dworzec, napić się czegoś gorącego i energetycznego. Zamawiam podwójną gorącą czekoladę. Obok głośna grupa chłopaków z angielskiego miasta Manchester. A więc to Anglia zagra w finale!


6:12 - pociąg do Berlina. Bez przygód, zaśnięć i planowo.


7:57 - Berlin, Hautbahnhof. Już od wczesnych godzin porannych słychać wszędzie atmosferę piłkarskiego „święta”. Dworcowa kawa w rozmiarze XL plus buła. Jest pogodnie, prowadzę się na otwarty taras. Po tarasie biega agresywny świr i przewraca stoły. Nikt nie reaguje, - jesteśmy tu tylko dwaj… Niech tylko spróbuje zbliżyć się do roweru…!


10 - Instytut Św. Filipa Neri i łacińska Msza.


12:30 - wracam na dworzec. Na peronie nikogo z rowerem poza mną. Mam złe przeczucia.


12:40 - skanuję wzrokiem wtaczające się na peron wagony. Wypatruję tego jednego. Nie ma! Biegnę do pierwszego za lokomotywą. Wsiadam. Skręcam kierownicę, bagaż do przedziału.


12:45 - do drzwi (ach, czemu ich nie zamknąłem!?) podchodzi konduktor. Pyta, dlaczego tu i czy mam bilet na rower.

- Nie mam, - odpowiadam i próbuję tłumaczyć, że...

- Aussteigen! Pociąg nie odjedzie, póki pan nie wysiądzie, - mówi rozkazującym tonem konduktor. Nie mam argumentów, a propozycja dokupienia biletu nie wchodzi w grę.

- Pociąg nie posiada wagonu do przewozu rowerów. Aussteigen!

Nie wiedząc, kto wprowadził mnie w błąd, wściekły na aplikację, na Intercity i w końcu też na siebie, wracam na peron.

Któryż to już raz! przewoźnik nie dołącza deklarowanego w rozkładzie jazdy wagonu?


13:25 - wsiadam do pociągu DB Regio. Pociąg zawiezie mnie do Frankfurtu (nad Odrą). Z Frankfurtu podjadę do Rzepina i tam spróbuję złapać kolejne połączenie dalej, do Stolicy.


14:31 - Frankfurt. Nie muszę jechać do Rzepina! Na peronie - para polskich konduktorów. Obiecują mnie zabrać.

- W składzie nie ma wagonu na rower, ale proszę wsiąść do ostatnich drzwi, ale tak, żeby nie blokować toalety, - dodają… Są tak uprzejmi, że nawet honorują bilet na wcześniejsze połączenie!

- Rower w pociągu musi być umieszczony na wieszaku, a ja przestrzegam tylko przepisów, - zeznałby niemiecki konduktor przed „Komisją do spraw bezdusznego traktowania poszkodowanych przez system rezerwacji Intercity”. Gdyby taka istniała…


14:50 - Pociąg rusza. Rower i ja stoimy, dzieląc ten sam kawałek podłogi. Resztę wolnej przestrzeni zajmie bagaż, - mój i mojego towarzysza, który dosiądzie się w Kunowicach i czuwać będzie nad moją przytomnością. Słuchając jego fantastycznych, choć chwilami odnoszę wrażenie, że tu i tam - zmyślonych opowieści, spoglądam przez okno, ponad ramę i patrzę na ślad, jaki zostawia rozpędzony pociąg...

Rzepin, Kunowice, Poznań, Kutno. I dalej, dalej, dalej…


Jest 14 lipca, godzina 20. Pociąg wjeżdża na dworzec Warszawa-Gdańska. Koniec trasy. Za chwilę w Berlinie Hiszpania pokona w finale Anglię, na ulicach Paryża, Amiens i Marsylii zapłoną auta, a ja po raz pierwszy od 40 dni zasnę w swoim łóżku…

I myślę o tym, że wszystko to trzeba będzie teraz opisać…


I jeszcze kropka nad „i"...

🎵

sobota, 29 listopada 2025

Neufchâteau - Akwizgran...

13 lipca, sobota, 5. rano.

Spodziewałem się, że po wczorajszej wspinaczce noc przyniesie upragniony sen, a tym czasem… mieliśmy tu mało udatną próbę zaśnięcia pod głośną muzykę, czuwanie raczej. Namiot - dziś po raz ostatni w użyciu...

Sen, pożywny sen, który opuścił mnie od czasu wyjazdu z Coutances, musi poczekać. Przede mną 160 km forsownej jazdy na czas, którego zapas będzie topniał z każdą godziną...

Wyzwania...

Lubię…

Lubię każdy kilometr tej trasy, jej pochyłości, zakręty, dziury w asfalcie, pobocza lub ich brak - chwile szczęścia i emocje, którym co raz daję upust, nie żałując przy tym nóg i gardła.


Więc pobudka. Ostatni Gorący kubek i o 6:30 jestem już na asfalcie. Po serii długich podjazdów, na 30. kilometrze - długo wypatrywany sklep i postój. Drugie śniadanie, półgodzinna przerwa. Chez Coluche - zaopatruje się tu chyba połowa mieszkańców pomiędzy Neufchâteau i Bastogne.

W Bastogne wjeżdżam na ścieżkę - RAVeL L163. Zielony szlak pobiegnie w cieniu dawnej linii kolejowej Libramont - Gouvy. 24 kilometry ocienionej drzewami ścieżki. Przyjemny chłód...

W Hautbellain ścieżka marzeń się kończy: Ourth, Aldringen, Maldingen, Braunlauf, Crombach, Neundorf... Asfalt to wypiętrza się, to znowu ugina, droga skręca w prawo, a już za chwilę w lewo i znowu w prawo, i tak aż do samego Sankt Vith. To prawdziwy rower-coaster! Mimo to udaje mi się utrzymać całkiem przyzwoitą średnią (10 km/h). Wraca spokój. Kryzys z Hautbellain, gdzie napotkałem zaporę i zmuszony byłem szukać objazdu, zażegnany...


Sankt Vith, 15:15. Kawa i ciastko. Tak fetuję ostatnie kilometry ekstremalnych podjazdów. Upłynie godzina z kwadransem, nim w głowie zapali się czerwona lampka: jest 16:30, czas ruszać!

W Sankt Vith bierze początek kolejna dziś zielona ścieżka. RAVeL L48 - znowu lasy, strome zbocza, kamienne estakady. Wokół pola, na których pasą się owce i bydło wszelakie. Pierwsze 60 kilometrów przejadę w 3 godziny! Średnia prędkość przejazdu (ach, te nieznośne i psujące statystykę przerwy!) rośnie do 15 km/h. Kiedy docisnę pedał, licznik pokaże 30, a miejscami i więcej…


19:30. Jestem w Monschau, gdzie kończy się biegnący od Sourbrodt tor dawnej kolei - dziś atrakcja turystyczna, obiekt rekreacyjny. Za chwilę wjadę na ścieżkę wzdłuż drogi dojazdowej do Akwizgranu. I to będzie prawdziwa jazda „bez trzymanki”. Chwilami jadę z prędkością 48 km/h!

O 21 jestem już na przedmieściu, a kwadrans później - na dworcu; godzinę przed odjazdem pociągu. Zdążyłem!


Dziwisz się może, dlaczego tyle tu liczb i niewiele mówiących nazw? Kończą mi się słowa. Nie potrafię inaczej opowiedzieć radości. Nawet nie czuję zmęczenia...

Za chwilę nadjedzie pociąg, który zawiezie mnie do miasta, gdzie katedra inna, niż które widziałem; o fasadzie monumentalnej, przysadzistej, wręcz przytłaczającej, z ducha niemieckiego zrodzonej...

Wiesz już, dokąd jadę…?







niedziela, 23 listopada 2025

Ardeny. Zbrodnia i kara?

12 lipca, piątek...


Sedan. Uzupełniam wodę i o 13 - cztery godziny wcześniej, jak rok temu - ruszam w Ardeny. Po godzinie i 40 minutach jestem zaledwie na 14 kilometrze! Ale to nic. To jeszcze nie powód do paniki. Tak wyglądają dziś pierwsze kilometry, tak się tu jedzie. Teraz zjazd do Bouillon. Po lewej mijam widoczny już z daleka zamek dobrego krzyżowca, Gotfryda. Zamek imponuje wielkością, jego rozległa i masywna bryła zapiera dech w piersiach. Dech wraca na zjeździe, piszczą klocki na obręczach kół, a już za chwilę przede mną podejście. Pcham rower i co dziesięć kroków zatrzymuję się, uspokajam oddech. Jest zbrodnia, jest i kara, pisze autor przez jednych uznawany za grafomana, przez innych do twórców literatury wysokiej, ale dlaczego tak miła utrata wysokości ma być tak okrutnie karana? Ardeny nie znają prawa łaski, tu nie ma równych i równiejszych…

Gestykuluję, robię groźne miny, to bronię się to atakuję. Ardeny się nie poddają... Nawet, kiedy zamknę oczy, one wciąż tam są…!



Kiedy dotrę do Aby-sur-Semois (32 km drogi, miejsce, gdzie rok temu postawiłem namiot) zdziwiony zauważę, że gdzieś zgubiłem dwie z 4 godzin „zapasu", który pozyskałem opuszczając wcześniej (niż rok temu) Sedan. Ten odcinek pokonuję ze średnią 5 km/h (rok wcześniej było to 7, a tutaj 2 znaczy naprawdę wiele!). Oto, z czym przychodzi mi się tu mierzyć. Mimo zjazdów, część drogi pokonuję pieszo. I tak idziemy obok siebie, ja tuptam, a rower się toczy. On marnuje swój potencjał, ja momentami „na oparach"… Nic to, Baśka, - mówię do siebie. Nic to...


Mimo to dziś jeszcze dotrę do Neufchâteau, na 52 km drogi. Tam na trawniku (pobocza) ustawię namiot, ucząc się znaczenia nowego słowa: glamping... Tak, glamping, choć spodziewałem się tu kempingu. Po drugiej stronie barierki oddzielającej jezdnię od reszty pejzażu - ośrodek wypoczynkowy z dyskoteką. Długo jeszcze brzmiała muzyka, krzyki i tańce. Nie dadzą mi tu pospać. Nie dadzą...

Dobranoc...



Przejazd przez Ardeny, a ściśle - obszar nazywany Masywem Ardeńskim, to wydarzenie epickie. Mimo prób znalezienia trasy najbardziej optymalnej, kolejnej zawsze czegoś brakowało, czegoś było za dużo. Zdarłem asfalt ze wszystkich chyba możliwych dróg łączących Sedan z Akwizgranem, a złotego środka nie znalazłem. No, chyba, że za taki uznamy produkowany według benedyktyńskiej receptury złocistej barwy napój…

Odwiedź (przechodniu), jeśli tylko będziesz miał czas browary w Orval, albo Rochefort...


Jutro drugi etep, Do Akwizgranu pozostało 160 km...

Lubię to…


środa, 19 listopada 2025

Reims albo tam i z powrotem...

Przejazd z Laon do Reims. Koszt biletu: 12,90. Podróż trwa 40 minut; wystarczy, by naładować baterie telefonu i „centrum dowodzenia”. Mój przewoźnik - SNCF, jest bardzo punktualny i o 7:49 pociąg wjeżdża na Gare de Reims. Szybka kawa, buła i 10 minut później przypinam rower do barierek pod Notre Dame. Mam 3 (słownie: trzy) godziny, żeby spotkać katedrę, zatrzymać się i nabrać sił przed dalszą drogą. A przede mną Ardeński Masyw i 215 kilometrów asfaltu. Jutro o 21 muszę stawić się na dworcu w Akwizgranie. Szaleństwo? No, nie do końca… Raczej test sprawności.




Nie będzie więc kawy przy stoliku z widokiem na po raz kolejny zasłonięty rusztowaniem portal, ten ze sceną koronacyjną. Nie będzie też przekładanej z roku na rok wizyty w dawnym Pałacu arcybiskupów - Palais du Tau, gdzie kolekcja przeniesionych z katedry relikwiarzy, gobelinów, posągów, a także przedmiotów związanych z ceremonią koronacyjną francuskich monarchów. Pałac już od kilku lat zamknięty (remont) a z nim i bileteria, w której chciałem kupić pewien ważny drobiazg. No, cóż… Zamknięte jest także wejście na wieżę… Ale przecież i tak na żadne z tych „dań" nie starczyłoby dziś czasu. Dziś daniem głównym jest droga...





Katedra - 3 nawy z obejściem wokół chóru i transept z dwoma zamykającymi jego ramiona oknami-rozetami. I - rozwiązanie niespotykane gdzie indziej dwie - jedna nad drugą - rozety na ścianie fasady zachodniej. A między nimi - scena ukoronowania Maryi na Królowę Nieba i Ziemi.

W porze przedobiedniej ruch w katedrze jest niewielki. Nie przeszkadzamy więc sobie.


Notre Dame de Reims. Poddawany regularnej pielęgnacji kamień wygląda, jak rzeźbiona w kości słoniowej szkatuła. Bywa, jak dziś, że rusztowanie wokół murów zasłania zbyt wiele, ale to nic… A światło w jej wnętrzu - dyskretne, miękkie. I cisza, którą można czerpać…


Notre Dame de Reims - katedra świadoma swojego znaczenia, miejsce królewskich sakr, strażniczka prawd i porządku; porządku, który przepadł, zaginął, został zabity…

Jednak katedra żyje! Odbudowana z wojennych zniszczeń emanuje dziś spokojem. Jest piękna, choć nie wszystko, co jest tu dziełem artystów późniejszych (niech mi pan Chagall wybaczy!) zdaje się współgrać z jej rodowodem, nawiązuje do czasu katedr...



Notre Dame de Reims. Ileż siły trzeba by mieć, by oprzeć się jej pięknu, przejść obok, minąć...? Jestem tu każdego roku, poczynając od pierwszej wyprawy.

Notre Dame de Reims. Tam i z powrotem...

sobota, 15 listopada 2025

Laon. Wieczór i później...

Laon. Wieczór…

Minęła 22. Plac przed katedrą pustoszeje. Za chwilę zapalą się światła na wieży, światła w ościeżach portali. Wchodzę w bramy, skróty między wąskimi uliczkami, zaglądam w piwniczne okna, gdzie podziemne korytarze…

Jestem w zachwycie.

- Dziękuję Ci Panie, że pozwoliłeś mi tu być i za katedrę, co jest mi podarowana i jakby przeznaczona...

Koś szybkim krokiem przecina plac i znika. Ściany domów (kto je zamieszkuje?) powtarzają stukot obcasów po bruku…

- Czy słyszysz, jak ta chwila pada w przeszłość, rzucając dźwięk tęskny, uroczy…?

Północ już blisko...


Po placu hula wiatr, zgasły ostatnie światła, a ja wciąż tu. Ustawione po lewej stronie placu „leżaki” są niczym grzbiet galopującego wierzchowca, - nie dadzą się oswoić. Więc siedzę i spaceruję na przemian. Wspominam pierwszą tu wizytę (2012). Korona Katedr ma narodzić się dopiero za trzy lata, a ja wyruszam na swoją pierwszą, trwającą... 10 dni wyprawę. Odwiedzę Reims, Amiens i Laon. Na więcej nie starczy czasu.

Tegoroczna trasa (która to już?), trwa szósty tydzień…


I niech z katedralnej wieży spadnie na mnie jeden z wołów (a drugi na rower), jeśli to jest ostatnie słowo…

No dobrze, ale czas pomyśleć o noclegu. Czy ktoś mnie stąd zabierze, upoi winem? Rozwiązanie przychodzi nagle, choć przecież cały czas jest przede mną. Z początku myśl wydaje się niedorzeczne, może nawet obrazoburcza: ościeża portali! - Idealne schronienie przed chłodem i wiatrem (i deszczem, który spadnie o świcie).

- Postawmy tu trzy namioty, - mówił w zachwyceniu Piotr na Górze Tabor...

- Przecież właśnie jestem na górze, - myślę w zachwyceniu… A przede mną trzy zdobne, kamienne namioty... !


Rozkładam karimatę i układam się do snu. Ale miast snu przychodzi zrozumienie, że głębokie wnętrze portalu to wprawdzie doskonałe schronienie, ale także „ucho”, które łowi i wzmacnia najmniejszy szmer, poruszenie wiatru...

I wtedy na placu pojawiają się on i ona. Nie widzę sylwetek anie miejsca, gdzie usiedli. Słyszę tylko głosy rozmowy. Ciche, ale wyraźne. I płyną słowa jak mleko z miodem, słodkie i ciepłe, hipnotyzując na odległość. I każą słuchać, słuchać, słuchać…

Nagle rozmowa, tak jak się zaczęła, ucichła. Nie wiem, kiedy zasnąłem, i czy w ogóle spałem...


Laon, poranek 12 lipca. Deszcz. Jadę na dworzec. O siódmej z minutami odchodzi pociąg do Reims. W uszach wciąż brzmią ich śpiewne głosy i coś jeszcze, czego nie potrafię wyrazić.


Laon. Tak zapamiętałem…





A teraz do Reims jadę. Do Reims. Tam ostatnia katedra...

środa, 12 listopada 2025

Laon i 3 namioty...

Droga do Laon, to 45 kilometrów „szybkiego" asfaltu. Szybkiego, tzn. o łagodniejszym profilu i krótszego o 12 kilometrów, niż stręczony przez nawigację objazd przez Tergnier. Korzyść tego quid pro quo jest oczywista: omijając zjazd na Tergnier będę w Laon niemal godzinę wcześniej.

Jadę, jadę, jadę…

Katedra będzie już zamknięta, ale liczyłem się z tym już na etapie planowania.


Jadę, jadę… jednak im bliżej Laon, tym wyraźniej słyszę głosy toczącego się gdzieś ponad asfaltem (widmowego) sporu:

- Mogłeś wyjechać wcześniej, zdążyłbyś... - mówi przez zaciśnięte usta ten z przodu. To głos, który znam dobrze. Wieje grozą...

- Mogłem, ale… - próbuje tłumaczyć się ten z tyłu, trochę speszony tym nieoczekiwanym wyrzutem...

- Zamilczcie już!  Dosyć! To nie ma sensu… - ucina spór ten trzeci, którego nazywają tu chłopcem na rowerze

I tak pogodzeni jadą, jadą, jadą…



Droga, podjazdy, tablice odmierzające kilometry do celu… 20, 15,10… I nagle, na 8. kilometrze przed Laon - jest! Wysokie wzniesienie, a na nim rysująca się wyraźnie sylwetka Notre Dame. W serce wlewa się radość. A więc raz jeszcze będę mógł poczuć pod dłonią chłód kamienia z katedry, nacieszyć oczy fakturą światła...

Ale to dopiero za chwilę (za godzinę). Mijam zjazd na kemping. Jeszcze nie wiem, że i tak tu nie wrócę, nie oddam z takim trudem zdobytej wysokości. Nim jednak zapadną ostateczne decyzje i wieczór, który przyniesie nieoczekiwane rozwiązanie, muszę się najpierw wczołgać na górę...


Idę wolno wąskimi uliczkami górnego miasta. Laon, to jedno z miast Via Francigena, jednego z najdłuższych w Europie szlaków pielgrzymkowych, drodze z Canterbury do grobu św. Piotra w Rzymie, a budynek, który właśnie przykuł moją uwagę, jest domem dla pielgrzymów.






Jestem tu po raz który? Czwarty? I już stoją moje stopy na Rue Jules Fouquet. W miarę, jak posuwać się będę w kierunku placu, zabudowa wąskiej uliczki odsłaniać będzie coraz więcej szczegółów fasady i jej trzech portali (co są jak 3 kamienne namioty), wież, nieba...

Początek budowy datuje się na Anno Domini 1155. Dwadzieścia lat później rozpocznie się budowa Notre Dame w Paryżu.



Nie jestem głodny, raczej spragniony. Marzy mi się puchar zimnego, złocistego płynu rozmiaru une pinte… Usiądę w Le Parvis, na rogu katedralnego placu z obowiązkowym w podróżnym menu daniem głównym - widokiem na fasadę.

Usiądę i odpocznę po dobrze wykonanej pracy…

Jest mi tu tak dobrze, że postanawiam zostać tu na noc i jak Jakub - zasnę z kamieniem pod głową. Pod jednym z trzech namiotów...










A Wy, którą drogę byście wybrali?