Rouen

Rouen

środa, 16 sierpnia 2023

Pociąg do Arles.

Transport roweru kolejami w Belgii podlega licznym ograniczeniom, a nadto w rejonie w którym się poruszam, czyli wschód-południe, siatka połączeń wymusza kilka przesiadek. Na (względnie) krótkim odcinku z Eupen do Betrix liczę ich aż 4(!), a z każdą związana jest niepewność miejsca w kolejnym pociągu...

Co do mnie, unikam sytuacji, w których przewoźnik już na wstępie zaznacza, że dla danego połączenia nie rekomenduje przewozu roweru, chociaż wg rozkładu jazdy, czyli w teorii, takowy jest możliwy. Nie chcę być odprawiony z peronu w Liege czy Namur tylko dlatego, że uległem pokusie skrócenia sobie czasu przejazdu, bo przecież nie drogi, przez Walonię, o kilka godzin…
Jakże inaczej pod tym względem ma się stan rzeczy we Francji...

Jadę. Podróż przez Francję rozpoczynam na malutkiej, podgranicznej stacji Carignan. Sedan, przesiadka w Reims, przesiadka w Paryżu. Tu zmieniam dworzec. Z Gare de l'Est na Gare de Lyon. Nie sposób przy tym nie przyjrzeć się postępowi prac przy Notre Dame. Poza masztami dźwigów z wysokości chodnika nie widać zbyt wiele. W końcu większość prac, którym z pewnością nie towarzyszy już taki zapał, jak budowniczym, którzy osiem wieków temu wznosili mury katedry, toczy się głównie na poziomie dachu. Jeszcze długo. Jeszcze nie w tym i zapewne, nie przyszłym roku.

Jadę. Pozdrawiam odwiedzane już wcześniej katedry w Troyes, Langres, Dijon, Chalon-sur-Saône, Autun, Saint-Etienne. Ostatnia przesiadka - Lyon.
Za oknem mignął Avignon, miejsce niesławnej (pamięci) niewoli papieskiej…

Wcześniej, jeszcze w Lyonie, Rodan przyjmuje do swojego łoża Saonę. W niektórych miejscach zda się, jakby rzeczni "kochankowie" zmęczeni nadmiarem miłości (asceta powie: trudami "pracy") chcieli od siebie odpocząć i przez jakiś czas płyną osobnym nurtem, by już za chwilę znowu wrócić do swych miłosnych „obowiązków". Tak będzie aż do Port-Saint-Louis-Du-Rhône, gdzie św. Ludwik, wcześniej przyjąwszy zamorski krzyż, wsiadł na okręt i wyprawił się na swoją pierwszą krucjatę.

I tak, trzeciego dnia od wyjazdu z Warszawy docieram do Arles, pierwszego z katedralnych miast na tegorocznej trasie. 
Dworzec. Wysiadam. W pierwszym odruchu chcę zawrócić: to nie ta stacja! To nie jest Arles! Na szczęście jest za późno: niski peron utrudnia podjętą w akcie paniki decyzję, wąskie drzwi zamykają się z trzaskiem, pociąg rusza…
Inaczej wyobrażałem sobie stację i dworzec jednego z ważniejszych miast południa, dawnej stolicy Królestwa Burgundów, w wiekach późniejszych - Prowansji, a tymczasem stoję na pustym peronie, przede mną niewielki budyneczek, zamiast windy - schody. Gdzie ja jestem? Z pociągu, oprócz towarzyszącej mi w przedziale pani, też z rowerem, z niewyobrażalnie i nieporęcznie skrępowanym bagażem, wysiadły zaledwie 2 osoby…
- Arles?
- Tak. Arles.
Jest 20. W drodze na kemping zakupy w małym sklepiku. Jeszcze otwarta i bulanżeria, i spożywczy. Bagietka, coś do picia, coś do bagietki. Jest 21, kiedy melduję się na kempingu. Recepcja. Bilecik na kwadrat nr 73. Rozstawiam namiot. Mam tu w planie dwa noclegi.

Dziś znowu bez kawy…
Za to, już jutro...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz