Dzień dobry, nazywam się Quasimodo. Po prostu Quasimodo. Tak, wystarczy mi jedno imię i już. Na początku jednak muszę wyjaśnić (czyli zaprzeczyć), jakobym był postacią fikcyjną, stworzoną przez niejakiego Viktora Hugo i żyjącą wyłącznie na kartach jego powieści, powieści z resztą dość słabej i nadającej się bardziej na musical dla lubiących rozpamiętywać swoje życiowe klęski frustratów, niż książkę dla młodzieży, że o dzieciach, - ze względu na drastyczne opisy, w tym polewanie swoich oponentów roztopionym ołowiem, - nie wspomnę.
Wprawdzie i moje drogi, - jednak nie przez wrodzoną szkaradę czy udawaną litość opiekuna, związane są z katedrą, szczególnie tą/tymi z rodziny Notre Dame,. Jednak nie jestem w onej budowli zamknięty już to ku czyjejś przestrodze już to dla własnego bezpieczeństwa, jak wymyślony przez pana Viktora Quasimodo.
Ja inaczej niż on, patrzę na miasto. Ani z wysoka ani z trwogą. Nie spala mnie też żadna z żądz, jakie napędzają postaci, zaludniające powieściowe plenery, katedralny dziedziniec (cudów), podziemia Paryża.
Nie chodzi tu z resztą o Paryż, o którym wielu sądzi, że tam właśnie znajduje się jedyna, godna nosić to imię Katedra.
Wręcz przeciwnie: te bardziej znakomite zdają się być, jak gwiazdy na niebie, rozsiane po dość rozległym obszarze dawnej, królewskiej domeny Île-de-France, dla której Paryż będzie tylko umownym punktem odniesienia, bo wiele z nich zbudowano na południe i na zachód od miasta.
Ale i tu znowu nie chodzi o same tylko katedry.
Dziś Quasimodo czci biel szat, które 7 dni po przyjęciu Chrztu zdejmowali neofici, kończąc w ten sposób celebrować swój nowy stan.
Czci biel i jasność dusz, jaką przywraca Sakrament Spowiedzi świętej...
Czci pusty Grób i Zmartwychwstałego, który ukazał się najpierw tej, która umiłowała Pana, a później Uczniom…
Czci Pana Rany i Zjawienia…
Tyle dowodów Miłości!
Nie można ich przeoczyć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz