Nie, nie. Nie będę się dziś użalał ani na zbyt krótkie noce ani mapy, co (a bywało, że słońce już, już gasło za linią horyzontu) miast na kemping, wyprowadzały mnie w szczere pole. Jeśli już miałbym coś skarżyć, to właśnie noce na kempingach, gdzie wszystko, zwłaszcza w sobotnie wieczory, bywa tak okrutnie przewidywalne...
28 maja. Sedan. Camping Municipal.
Przez Sedan przejeżdżam każdego roku. To ostatnie metry całodziennej przeprawy przez Walonię. I wtedy zdarza się, że przymuszony przez okoliczności zaglądam tu na kilka godzin. Jednak namiot zostaje w bagażu. Wyciągam jedynie karimatę i śpiwór, wypijam gorący kubek herbaty i na tak zaimprowizowanym obozie, osłonięty przed kaprysami pogody daszkiem zmywaka ucinam krótką drzemkę.
O świcie, kiedy znad wód pobliskiej przystani unoszą się mgły, a przenikliwy chłód daje się nazbyt we znaki, wstaję, wypijam „Gorący kubek” i nim ktokolwiek spostrzeże moją obecność, jadę na dworzec na pierwszy pociąg do Reims.
Jednak w tym roku obiecałem sobie, że w końcu poznam Pana, który za dnia otwiera szlaban, a na noc zostawia mi otwartą furtkę, i że tym razem zamienimy choć kilka słów.
Nic z tego. Dobrze chociaż, że tym razem miałem zapas własnej wody, bowiem właściciel kempingu czyli miasto, postanowiło zwinąć interes. Nikt mnie już tu nie oczekuje, z nikim nie wymienię porannych uprzejmości. Krany zdjęte, prąd wyłączony. Ciemność i cisza wokół.
Za rok, może już w maju, zobaczymy, co się tu wydarzyło...
29 maja. La Ferté-Sous-Jouarre. Dom Polskiej Misji Katolickiej.
Pierwszy raz odwiedziłem pracujące tu Siostry kilka lat temu. Dziś zatrzymuję się tu w drodze do katedry Saint-Etienne w Meaux.
Przechadzam się po ogrodzie próbując znaleźć miejsce, gdzie mógłbym postawić namiot. Ogród jest wprawdzie dość rozległy ale nigdzie nie mogę znaleźć kawałka równego, nadającego się do wbicia szpilek gruntu.
Siostry proponują mi pokój, ale nie. Nie dla mnie te luksusy. Chcę tylko kawałka równej podłogi. W końcu pada propozycja, „to może w sali konferencyjnej”?
Tu robię sobie herbatę, rozkładam karimatę i śpię do woli, czyli do 7.
Siostry rozjechały się już w swoich sprawach. Nie pożegnam się z nimi. Nie dziś. Zostawiam klucz w umówionym miejscu i w drogę. Dziś we Francji uroczystość Wniebowstąpienia.
Do katedry więc, do Meaux…!
30 maja. Marcilly-Sur-Eure czyli rzecz o skutkach braku autoryzacji.
Jadę do Evreux. Pociąg z Paryża przywozi mnie na stację w Dreux tuż przed 21. Do Evreux jest wprawdzie cały dzień jazdy ale już 15 km stąd mam upatrzony kemping.
Droga prowadzi przez las, powoli zapadają ciemności, zbliża się 22.
Zaraz, zaraz, to powinno być gdzieś tutaj!
I jest, tyle, że brama kempingu zamknięta na 3 spusty, a szyld na słupie oznajmia, że wejście na teren kempingu wyłącznie po uprzedniej autoryzacji!
No to mamy kłopot. Jednak nie przez takie przeszkody się skakało. Wciskam przycisk domofonu, jednak tu kolejne rozczarowanie! Próba przekonania rozmówcy, by pojawił się tu i otworzył bramę, kończy się fiaskiem. Co robić? Nie będę przecież forsował ogrodzenia. Jednak pomysł, by jechać dalej zdaje się jeszcze bardziej niedorzeczny. Stawiam więc namiot obok wejścia, tuż za tuż za tablicą reklamującą domki kempingowe o najwyższym standardzie i tak oddzielony od jezdni i osłonięty od świateł przejeżdżających samochodów zasypiam. Ach, jak niewiele potrzeba, by zasnąć snem szczęśliwego.
A rano? Ach, jak dobrze mieć zapas wody…
Choćby na przetarcie oczu, na łyk herbaty…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz