czyli plan podróży na nie-do-końca poważnie.
Nie do końca, bo jak tu być poważnym, gdy na mapie na miesiąc "przed” wciąż tyle otwartych furtek, a przez nie nie tylko mysz ale nawet słoń przejdzie? Jednak tak właśnie ma być! Tym razem mam zamiar utrzymać zdrowy dystans i do map i rozkładu jazdy. Obiecałem sobie, że nie będę wciskał tej wyprawy w żadne sztywne ramy, bo Bretania, to kraina wyjątkowa. Inna. Bardzo inna. Geograficznie, architektonicznie, muzycznie…
A o tym, że tegoroczna trasa będzie miała taki właśnie, nie-całkiem-oczywisty charakter wiedziałem już rok temu. Są na niej - jakże by inaczej - Katedry, są także romańskie bazyliki i opactwa (te ostatnie w większości zamienione na muzea bądź utrzymane w stanie ruiny) ale jest też miejsce i czas, które nie jest ani katedrą ani nie posiada żadnych innych właściwości stylu, który wprowadził mnie na katedralną ścieżkę. Ta zaś zdaje się nie mieć końca…
Pierwszy i chyba jedyny dający się w miarę dokładnie opisać odcinek trasy, to tzw. szlak belgijski, czyli całkiem spokojny przejazd przez Rochefort i Orval do granicy z Francją - twierdzy Sedan. Stamtąd pociąg zawiezie nas do Reims, skąd przez Epernay i Meaux - do Paryża, miasta, które nie potrafiło ustrzec swojej Katedry. Stamtąd najszybszym, jaki tylko znamy pociągiem do Brestu, a dalej, już promem - na Wyspę.
Chcemy dostać się tam w miarę sprawnie, jednak bez pośpiechu.
Dalsza część drogi, nie nazywam jej wprost powrotną, lecz jeśli spojrzeć na mapę, tak właśnie będzie to wyglądać, to jazda przez pełne celtyckich mitów i opowieści o królu Arturze, i jego Rycerzach (ach, te nieszczęsne, okrągłe stoły!) ziemie Bretanii. Jednak na poszukiwanie czy świętego Grala czy Excalibura ani nawet ruin po templariuszowych komandoriach czasu w tym roku nie starczy.
Może kiedyś…
Dalej, już to pociągiem już rowerem (kolejność nie ma znaczenia) odwiedzamy niezwykłej urody XIII-wieczne, portowe miasteczko Dinan. Sprawdzimy, w jakim stanie jest jego serce - romańska bazylika Zbawiciela. Stamtąd, pociągiem czy koleją (kolejność nie ma znaczenia) udamy się w kierunku dobrze już znanej, położonej na pograniczu Bretanii i Normandii twierdzy Michała Archanioła. Nie zbliżając się zanadto do morskich brzegów, bo tam na nieostrożnego śmiałka wciąż ponoć czyhają uwodzące swoim śpiewem Syreny, zatrzymamy się dopiero (na jedną noc) w Coutances.
Czy i w tym roku uda się odwiedzić rozpięte między Etretat i Fecamp normandzkie klify? Nie wiem. Na liście życzeń i celów jest natomiast katedra w mieście Evreux, i to jej damy pierwszeństwo.
A później, bo przecież to jeszcze nie koniec? Później, jak klucz nuty na pięciolinii - wiążąca wszystkie podróżne wątki wizyta u Przyjaciół...
To oczywiście tylko szkic, lista miast i miejsc bardziej niż zadań czy oczekiwań. Na chwilę obecną bez dat, bez godzin rozkładów jazdy, bez pretensji w rodzaju „must have” czy innych ciemnych kultów.
Bo tylko kiedy jesteś pokorny, mogą wydarzyć się cuda takie, jak pamiętnej nocy pod „druidów kamieniem” w Pornic, pod niebem w Etretat czy tylu innych miejscach.
Jakiej więc innej zachęty nam trzeba, by ruszyć z miejsca?
Jakiej?