Korona Katedr (2024) - wyprawa o numerze porządkowym 10, zamykająca projekt o tym tytule, choć pierwsze jeszcze go nie znały, jeszcze nie przeczuwały…
40 dni pod słońcem i 40 nocy, z których większość pod namiotem, a niektóre nawet na kempingach.1700 km asfaltu i ścieżek. Podjazdy, choć w niektórych momentach raczej podejścia, a po nich krótko trwające momenty euforii i znowu…
A przede mną katedry. Te o rodowodzie gotyckim, ale także wcześniejsze, jak romańska Notre Dame w Saint-Paul-Trois-Châteaux, katedra w Maguelone, bazylika św. Trofima w Arles, kościół opacki Saint-Giles du Gard. A obok i jakby towarzyszące im, choć lokowane z dala od miejskiego gwaru - cysterskie opactwa: Notre-Dame De Sénanque, Silvacane, czy „pieśń nad pieśniami” cysterskiej architektury - opactwo Le Thoronet.
Zaczynam od wschodnich granic. Po raz pierwszy z pominięciem Akwizgranu, żmudnego przejazdu przez Belgię, który kończył się w Sedanie, gdzie rozpoczynała się zwykle „właściwa” część każdej kolejnej wyprawy.
A teraz usiąść i opisać, co widziałem i czego chciałem być godny…
Wciąż chyba łatwiej (czy jednak o to chodzi?) byłoby mi wrócić na trasę i przejechać raz jeszcze ostatnie 150 km z noclegu na poboczu drogi w Neufchâteau (bo znowu nie było kempingu)…
A może wciąż jest jeszcze za wcześnie? Może powinienem poczekać, aż opadnie kurz, by dostrzec i pochwycić to, co spoczywa na spodzie - istotę, twarde jądro rzeczy?
Wchodzę do jednej katedry by wyjść w innej (choć to ja powinienem wyjść inny)...
Odwracam bieg czasu, cofam się, podążając jednocześnie wprzód, przed siebie.
Od miasta do miasta...
Jednak muszę spróbować. Nie mogę się zatrzymać i cofnąć, jak w poniedziałkowy wieczór 4 czerwca, na brzeg Renu, na którym zatrzymał się mój pociąg (Offenburg), bo zdało mi się, że błądzę, a noc była już bliska...
Tamtego wieczoru był to manewr słuszny, bo kemping w Strasbourgu, do którego planowałem dotrzeć, był już „pod kluczem”...
A może jeszcze poczekać, nim w niepamięć odjedzie pociąg z Warszawy, co po raz kolejny posiadał wagon do przewozu rowerów tylko w rozkładzie jazdy i na papierze, czyli bilecie? Nim znikną nie tylko z pamięci ale i map miejsca, w których miał być kemping, ale go nie było?
Przede mną więc praca. Trzeba mi usiąść i ujarzmić pamięć, wydobyć z niej to, co ważyło więcej niż bagaż i to, czego w nim nie było, siłą woli odrzucić wspomnienia rzeczy nieważnych. Czy można to uczynić bez zdjęć? Niepodobna, choć i one są tylko refleksem, odbiciem w lustrze, zaledwie cieniem rzeczy, które widziałem.
Mogę wprawdzie poszerzać kadr, ale to zwiększy tylko liczbę szczegółów. Nic więcej.
Siedzę na brzegu rzeki czasu, na przeciw tego, co widziałemi i co czułem, bezradny…
Spotkania...
Gościna…
Spotkanie, które mogło być, ale „mijamy się, nie może być inaczej. Wiem, że zrozumiesz”.
- Rozumiem.
Katedra. Tak, szukałem Jej. Wychodziłem nocą, za dnia i o świcie. Podążałem za Nią z miasta do miasta, z jednej oazy do drugiej, jak nomad. Widziałem suknię, zawieszoną na kamiennym rusztowaniu, czułem ciepło, zapach olejków i kadzidła (a zapach Twoich szat, jak woń Libanu), lecz Ona skrywała swe oblicze przede mną, nieuchwytna. Jak Oblubienica w przeddzień ślubu…
Aż w końcu znajduję, jak Goethe, - w Strasbourgu, później w Metz, Toul...
«Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały,
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku». (Pnp 2,10).