Zapowiedź pierwsza.
"Szaleńczy plan odwiedzenia wszystkich gotyckich katedr Francji", cykl zainspirowany lekturą “Kamienia z katedry”*, rok temu na mój własny, skromny użytek nazwany "Koroną Katedr”**, wchodzi oto w ostatnią fazę przedwyjazdowych przygotowań. Tyle, że wszystko, co na obecną chwilę możemy jeszcze uczynić, to umiejętnie spakować wszystkie użyteczne w drodze przedmioty i nie zapomnieć o zabraniu biletu na pociąg (a także, choć nie lubię jeździć w tym czymś - kasku). Pozostałym zaś (przedmiotom), dla których miejsca tym razem zabraknie, z właściwą nam łagodnością wytłumaczymy, że (może) za rok…
Więc kiedy już nic, zupełnie nic, żadna choćby najbardziej wymyślna tortura (np. z użyciem trenażera) czy ćwiczenia na podjazdach w “outdorze", stanu naszej formy już nie poprawią, możemy tylko przyjrzeć się walce, jaką toczą ze sobą rzeczy o miejsce w sakwach (i na bagażniku) i dopingować tym (maszynka do golenia, hmmm - czy koniecznie?), które w drodze będą potrafiły odwdzięczyć się za trud ich dźwigania.
I wtedy myślę sobie o tym, o ile prostsze było kiedyś podróżowanie. Brałeś na plecy tobołek, do środka wrzucałeś kilka (naprawdę) koniecznych przedmiotów, przypinałeś zrolowany koc - Matyldę i w drogę. Jednak prawda o mojej wyprawie jest nieco inna, niż ta tutaj opowiedziana charakterystycznym, nieco przydymionym (marlboro-whiskey-tenor) głosem Toma. Jednak mimo wszystkich wyśpiewanych w tej piosence, a dzielących nas różnic, skromność podróżnego wyposażenia bohatera, budzi w takich, jak ten momentach dziwną i nie dającą się zaspokoić tęsknotę.
A "tobołek" i “Matylda" naszej tegorocznej wyprawy to: 2 komplety rowerowej bielizny, zestaw gotowych obiadów (Advetures Food), kubek, garnek, grzałka, palnik gazowy, namiot, karimata, obuwie na zmianę, no i wszystkie zdobycze współczesnej techniki: nawigacja, telefom, aparat fotograficzny, ładowarki, kable, przedłużacze i inne, słowem - rzeczy, bez których z (obcego) miasta trudno nie tylko wyjechać ale i po dotarciu doń w nim się odnaleźć i poruszać.
W drodze towarzyszyć mi będą siostry zaginionej rok temu (w Bayeux) Ardenne Bleu, o jakże wdzięcznych imionach - Matylda Pierwsza i Matylda Druga. Obie, poza pozowaniem do zdjęć, wypowiadaniem wojny o Ardeny i zawieraniem pokoju, oczywiście na naszych warunkach, nie będą miały specjalnych obowiązków, więc można słać im pozdrowienia i słowa otuchy. Oczywiście ja będę pierwszym, który je przeczyta, więc proszę bez nadmiernej wylewności, bym się za bardzo nie wzruszył.
Zeszłoroczne doświadczenia nieco ostudziły nasz zapał do składania bezpośredniej relacji z drogi a zarazem nakłoniły do skorzystania z prostszego a mniej zobowiązującego rozwiązania.
W tym oto miejscu każdy będzie mógł zobaczyć krótkie sprawozdanie lub wywołać sobie zdjęcie z miejsca, kiedy się już w nim sam odnajdę.
Zapraszam.
* Z.Herbert. Barbarzyńca w ogrodzie. Kamień z katedry.
** Prawda, że jestem skromny? Ale jest też tak, jak powiedział kiedyś Krzysztof Wielicki, zdobywca korony Himalajów i Karakorum - koronę lepiej mieć niż jej nie mieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz